Od jakiegoś czasu zajmujemy się metodami i zasadami prowadzenia stopów i zamykania pozycji. Tym razem chciałbym skupić się na aspekcie bardziej technicznym, czyli wyborze zleceń, które będziemy do tego wykorzystywali. Sprawa jest niebagatelna, gdyż jeden błąd może skutkować nieprzyjemnymi sytuacjami.
Omówię jedynie dwa typy zleceń (stop limit oraz stop loss), gdyż wybór któregoś z nich kosztem drugiego jest bardzo istotny, co mam nadzieję wykazać w niniejszym wpisie.
Zlecenie stop limit jest konstrukcją dwuczęściową. Po pierwsze ustalamy jego cenę aktywacji. Dopóki nie zostanie ona osiągnięta przez rynek, zlecenie nie pojawia się w arkuszu, a jedynie oczekuje sobie spokojnie w czeluściach systemów informatycznych. Gdy ceny spadną do poziomu naszego limitu aktywacji lub niżej, zlecenie jest wrzucane do arkusza, jako zlecenie z limitem ceny. To właśnie jest jego druga część, limit ceny. Tak więc dla przykładu kupujemy po cenie 20 zł i ustawiamy zlecenie stop limit, gdzie limit aktywacji wynosi 18.30 zł, natomiast limit ceny na 18,35 18,25 zł. Gdy ceny spadną do poziomu 18.30, stop jest aktywowany i wchodzi do arkusza, jako zlecenie sprzedaży z limitem ceny 18,35 18,25 zł. Myślę, że nie jest to jakaś szczególnie złożona konstrukcja.
Przypadek zlecenia stop loss jest bardzo podobny. Tu również występuje limit aktywacji, lecz po jego osiągnięciu jesteśmy wrzucani do akrusza w formie zlecenia PKC. Oznacza to, że transakcja dochodzi do skutku po najlepszych cenach oferowanych aktualnie przez kupujących. Tu również konstrukcja wydaje się prosta.
Tak więc możemy wybierać między dwoma rodzajami stopów. Oczywiście możliwe jest też ustawienie zwykłego zlecenia z limitem ceny, które od razu zostanie umieszczone w arkuszu. To są właśnie te oferty, które widzimy w tabeli, gdy mamy wykupiony pakiet pełnego rynku. Cena oscyluje w okolicach 3 zł, a my widzimy w arkuszu zlecenia sprzedaży akcji po cenie 1.20 zł lub też 8.60 zł :) Ze zleceniami wiszącymi na rynku wiąże się też ryzyko, że będą celem polowania przez większych zawodników. Szczególnie, gdy wystawiamy dużo papierów na stosunkowo mało płynnym rynku.
Jak zatem zdecydować się, który typ zlecenia jest lepiej dopasowany do naszych potrzeb? Generalnie, zlecenia stop limit (umiejętnie stosowane) pozwalają uzyskać nieco lepszą cenę sprzedaży, ale ich główną wadą jest ryzyko, iż nie zostaną zrealizowane. Będziemy sobie czekać na limicie, a tymczasem rynek pójdzie dalej zostawiając nas na pozycji. Skutkiem tego jest sprzedaż po cenie dużo gorszej, niż by to było po wyjściu zleceniem stop loss.
Przede wszystkim musimy ocenić płynność i szybkość rynku. Rozumiem przez to ilość papierów po każdej ze stron, jak również czas, jaki przebywają ceny w danym miejscu. Jeśli gramy na walorach bardzo mało płynnych, wtedy nasz aktywowany stop limit, po wrzuceniu na koniec kolejki, może nie zostać zrealizowany, gdyż ceny w tym czasie przesuną się poza limit. Nie muszę chyba mówić o opłakanych skutkach tego typu sytuacji. W tym wypadku lepiej zastosować zlecenie stop loss, które zamyka pozycję od razu, przez co nie musimy się obawiać, że stop nie zadziała.
Z własnego doświadczenia powiem, że miałem kiedyś sytuację, gdy ustawiłem zlecenie stop limit po czym wybyłem na uczelnię. Gdy sprawdziłem w komórce notowania okazało się, że cena przeszła już przez mój limit. Pogodziłem się z faktem, że wyleciałem na stopie, przecież to normalna rzecz. Niestety, gdy dotarłem na wieczór do domu okazało się, że ciągle jestem na pozycji i do tego kawałek dalej w stratach, niż zakładałem to przy planowaniu transakcji. Tak więc jest to wielka wada zleceń stop limit i zarazem silny argument na rzecz zleceń stop loss.
Kolejną sprawą są ewentualne luki, które na naszym rynku nie są czymś niezwykłym. Przecież może się zdarzyć (i pewnie niektórym z Was się zdarzyło), że rynek w nocy przeskoczy naszego stopa i po otwarciu nawet aktywne zlecenie nie będzie miało szans na realizację z racji ceny zbyt oddalonej od aktualnych ofert. Także i tym razem lepiej sprawdzi się stop loss, który zamknie pozycję na otwarciu. Możemy narzekać, że cena będzie gorsza, że może rynek w późniejszych godzinach notowań jednak osiągnie poziom stopa, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby niwelować ryzyko, a skoro jest luka przeciwko nam to trzeba wiać czym prędzej.
Jak na razie wychodzi nam 2-0 na korzyść stop lossów. Dorzucimy później jeszcze jeden argument, już bardziej złożony, ale póki co zastanówmy się, co może przemawiać przeciwko nim. Jest to oczywiście wynik konstrukcji samego zlecenia, a konkretnie części PKC. Po osiągnięciu limitu aktywacji wychodzimy z pozycji po cenach oferowanych aktualnie przez stronę przeciwną i to zapewnia nam szybkość i pewność wykonania. Kosztem jest niestety gorsza, czasem dużo gorsza, cena realizacji zlecenia. O ile w przypadku kontraktów na W20 czy najbardziej płynnych spółek jesteśmy w stanie przymknąć na to oko z racji niewielkiego spreadu, to gra kontraktami akcyjnymi lub innymi mało płynnymi walorami pociąga za sobą znaczne koszty. W przypadku często poruszanych przeze mnie kontraktów na PKO nie jest rzadkością spread o wartości 12-15 złotych. A musimy pamiętać, że często są to tylko oferty animatorów i po każdej ze stron może czekać zaledwie 1 kontrakt. Zatem zamykając PKC pozycję o wielkości 3 lub więcej kontraktów możemy narobić nieco zamieszania w arkuszu przy okazji zaliczając średni spread o wartości ponad 20 zł. Aby mieć skalę porównania powiem, że średnia zmienność na tym walorze wynosi dziś 70 zł, tak więc spread to 20-30% zmienności. Koszt niemały, trzeba przyznać. Porównując to do kontraktu FW20, gdzie spread również wynosi 10-20 zł (1-2 pkt) można odnieść mylne wrażenie, że wychodzi na to samo. Niestety, średnia zmienność na FW20 to dziś 416 zł., co czyni koszt spreadu relatywnie mniejszym. Poza tym nawet wysypanie się PKC 10 i więcej kontraktami nie stanowi większego problemu z racji dostatku ofert po obu stronach.
Tak więc widzimy, że mimo wielu zalet, zlecenia stop loss posiadają wielką wadę - duży koszt ich stosowania na mało płynnych rynkach. W tym momencie musimy sobie poważnie przemyśleć sprawę, czy chcemy mieć gwarancję wyjścia, ale po słabej cenie, czy też próbować łapać złotówki, ale ryzykować przewiezienie papierów dalej niż zamierzaliśmy.
Obiecałem dorzucić jeszcze jeden argument na rzecz stop lossów, więc czas się nim zająć. Argument ten wynika głównie z moich doświadczeń, z niedawnej przygody jednego ze znajomych, jak również z przemyślenia sprawy w wolnej chwili. Załóżmy, że nie mając dostępu do notowań w ciągu dnia (nie mogąc modyfikować zleceń) stosujemy wyłącznie stop lossy. Ale gdy wiemy, że będziemy w stanie śledzić wydarzenia na rynku, często rodzi się pokusa, aby zastosować stop limit i ugrać trochę więcej niż trzeba. Rynek się otwiera, rusza przeciwko nam i w końcu osiąga poziom naszego zlecenia obronnego. Aktywuje się ono, ale ustala cenę powyżej rynkowej (dla stopa ustawionego na pozycji długiej), aby sprzedać trochę drożej. Czekamy, aż znajdzie się chętny do przejęcia naszych papierów, ale on się nie trafia. Rynek przesuwa się niżej, wskakują nowe zlecenia i nasze nie jest już najlepsze, przez co spadają szanse jego realizacji. Co robimy? Oczywiście zmieniamy cenę na bliższą aktualnych ofert. Niestety, znów jak na złość widełki przesuwają się w dół, rynek nam ucieka i trzeba go gonić. Poprawiamy dalej zlecenie, ale jesteśmy coraz bardziej zdenerwowani, gdyż dawno już minęliśmy cenę, po której chcieliśmy wyjść, a oferty ciągle lecą w dół. Po wielu poprawkach krzyczymy "pie***lę to" i wystawiamy wszystko PKC. Jako wisienka na tym gorzkim torcie okazuje się, że dokonaliśmy transakcji po najgorszej cenie dnia, gdyż rynek po naszym wysypaniu się, wrócił w górę.
Znacie to? Jestem pewien, że tak. Wierzcie mi, że przerabiałem ten scenariusz nie raz i nie dwa. Pogoń za rynkiem i próba przechytrzenia go sprawiają, że przez długi czas siedzimy przy notowaniach modyfikując zlecenie co kilka minut i przy okazji rwąc sobie włosy z głowy. Po takiej sesji nerwy mamy w strzępach, kasy w portfelu ubyło, a my obiecujemy sobie, że już nigdy więcej. Życie pokazuje, że to nigdy więcej trwa zwykle do następnego razu...
Myślę, że ze względu na stan naszych nerwów i finansów należy sięgać raczej po zlecenia stop loss. Fakt, tracimy na gorszej cenie sprzedaży, ale mamy gwarancję, że rynek nie przeskoczy nas zostawiając z ręką w nocniku, jak również odcinamy się od wszelkich prób walki z innymi graczami i samym sobą. Po kilku przygodach z przeskoczonym zleceniem oraz po kilku emocjonujących pogoniach za rynkiem doszedłem do wniosku, że lepiej stosować stop lossy zamiast zleceń stop limit.
Tak więc traktujmy nasze zlecenia obronne jak ubezpieczenie. Płacimy składkę, ale mamy gwarancję, że zadziałają, gdy przyjdzie taka potrzeba. Zlecenia stop limit nie zawsze zaskakują, a więc stanowią wyłom w naszym systemie. Nie wiem, jak Wy, ale ja wolę płacić nawet trochę wyższą składkę i mieć pełne zabezpieczenie niż próbować oszczędzać i żyć w ciągłym strachu.
Jakie jest Wasze zdanie?