Załóż konto inwestycyjne w Saxo Banku i inwestuj globalnie bez prowizji!

sobota, 30 lipca 2011

Strategia in statu nascendi

Okazuje się, że nie tylko ja staram się nieść kaganiec oświaty w dziedzinie opcji i strategii opcyjnych :) Dopiero się dopatrzyłem, że na forum StockWatch.pl został założony WĄTEK dotyczący rozwijania i przekształcania strategii. Buldi zna się na rzeczy, gdyż zazwyczaj gdy podejmuję  tę tematykę, on odpowiada jako pierwszy.

Zachęcam Was do rzucania okiem na ten wątek, z pewnością znajdziecie tam wiele ciekawych informacji. Sam również postaram się komentować, a z racji dużo większego grona użytkowników forum SW, może się wywiązać całkiem ładna dyskusja.

Oby tylko admini go nie zastrzegli :)

Jeszcze słówko o płynności

Po raz kolejny będę pisał na temat spreadów i animacji na rynku opcji, gdyż jest to rzecz niebagatelna i odgrywa tym większą rolę, im aktywniej działamy na rynku. Pierwszą kwestią, którą chciałbym poruszyć jest znaczenie obecnych spreadów dla strategii opcyjnych, które będziemy lub możemy realizować. Odsyłam tu do postu z maja, gdzie starałem się pokazać, jak muszą się zmienić poszczególne parametry wpływające na wycenę opcji, aby zarobić zaledwie na sam spread.

W związku z powyższym postarajmy się przełożyć koszt spreadu na strategię składającą się z większej ilości opcji. Chcąc otworzyć wszystko za jednym razem i przetrzymać do wygaśnięcia jesteśmy zmuszeni ponieść koszt tylko raz, podczas ustawiania całej strategii. Co jednak, gdy chcemy aktywnie modyfikować nasz profil wypłaty? Wtedy koszty znacząco rosną, pomniejszając nasze potencjalne zyski lub zwiększając straty. Dlatego też warto mieć ten fakt z tyłu głowy w chwili, gdy planujemy nasze działania, w szczególności przy projektowaniu strategii, którą będziemy starali się ustawić. 

Strategie opcyjne posiadają różne cechy, a jedną z nich jest wielkość oczekiwanego zysku. Niektóre mają zysk teoretycznie nieograniczony (kupno call), inne z kolei mają zysk ograniczony do z góry określonej wartości (np. spready). Jednak oprócz strategii statycznych, niektórzy stosują również bieżące modyfikacje pod konkretne zmiany na rynku. I wtedy właśnie może się okazać, że szerokie spready w znaczącym stopniu pogarszają wyniki. Po prostu na naszym rynku nie opłaca się grać pod małe ruchy i kolekcjonować punkt do punktu. Jeśli nawet nam się uda taka strategia, po podliczeniu całości może się okazać, że w spreadach oddaliśmy dużą część zysku.

Drugi aspekt płynności na rynku opcji będzie miał bardziej pozytywną wymowę. Chodzi tu o obecność animatorów, którzy trzymają cenę danych opcji w pobliżu ich modeli wyceny. Wyobraźmy sobie sytuację techniczną na indeksie, w której korekta w trendzie wzrostowym znajduje się na wyraźnym wsparciu. Oscylatory są wyprzedane i w zasadzie każdy, kto kiedykolwiek zajmował się analizą techniczną widzi, że jest czas na kupowanie. Jeśli dorzucimy do tego niedalekie wygasanie opcji, z pewnością popyt będzie dość duży, na przykład niektórzy będą chcieli zrealizować coś takiego i takiego.

Bez animatora, rynek mógłby znacząco odjechać wskutek zwiększonego popytu ze strony inwestorów. Z drugiej strony, jeśli sytuacja jest ewidentna (o ile można takie określenie zastosować do rynku), niewiele osób zdecyduje się na wystawienie ofert sprzedaży.Tak więc bez obecności market makerów, którzy trzymają ceny opcji, inwestorzy zainteresowani aktywnym swing tradingiem na tych instrumentach mogliby bujać zmiennością implikowaną w bardzo dużym stopniu.

Tak więc nawet jeśli nasz rynek nie jest szczególnie urodziwy, trzeba się cieszyć, że jest tak a nie gorzej i mieć nadzieję, że działania GPW będą ukierunkowane na rozwój polskiego rynku opcji.

piątek, 22 lipca 2011

Złota zasada

Jest wiele zasad dotyczących gry na giełdzie. Jedne z nich traktują o ograniczaniu ryzyka, jeszcze inne o wykorzystywaniu różnych jego stanów do zarabiania. Jednak najważniejszą zasadą, będącą raczej idealną wizją funkcjonowania w tym środowisku jest "kupuj tanio, sprzedawaj drogo". Wydawać by się mogło, że to banał i oczywistość, lecz często o tym zapominany w ferworze walki na parkiecie. Bardzo ładnie rozrysował to jakiś czas temu Grzegorz Zalewski, gdy na szkoleniu w Poznaniu na przykładzie kilku świeczek pokazywał, że w pewnym momencie psychika inwestorów indywidualnych (dyskrecjonalnych, nieradzących sobie z emocjami) pęka i decydują się oni zawrzeć transakcję. Po czym okazuje się, że był to właśnie najgorszy moment, górka i czas, w którym należało zagrać w drugą stronę.

Dzisiejszy wpis nie będzie o psychologii, ale o dokonywaniu modyfikacji w strategiach opcyjnych. Gracze stosujący bardziej aktywne zarządzanie strategią starają się wykorzystywać różne stany rynku do poprawy jej parametrów. Niekiedy jednak zapominają o zasadzie "kupuj tanio, sprzedawaj drogo" i wprowadzają modyfikacje w zupełnie przypadkowych momentach.

W przypadku opcji zasada ta musi zostać nieco rozszerzona, gdyż wymaga tego specyfika instrumentu. Dlatego też można ją określić następująco:

- gdy rynek jest wykupiony, kupuj opcje put i wystawiaj opcje call,
- gdy rynek jest wyprzedany, kupuj opcje call i wystawiaj opcje put.

Stosując się do powyższych wskazówek, dodatkowo rozszerzając je o kontrakty terminowe (kupowane w dołkach i sprzedawane na górkach :) ) możemy w znaczący sposób poprawić wyniki naszej strategii. 

W teorii wygląda to bardzo ładnie, lecz warto jest pamiętać o kilku kwestiach. Po pierwsze musimy mieć opracowaną jakąś metodę mierzenia wykupienia i wyprzedania rynku. Zazwyczaj przytacza się tu przykład oscylatora, lecz w silnych trendach należy mieć do niego bardzo ograniczone zaufanie. Można oczywiście dokonywać tego "na oko" lub też mierząc poszczególne długości swingów starać się antycypować docelowe poziomy danego ruchu. Jak najbardziej pasują tu też wsparcia i opory, jako miejsca potencjalnego odwrócenia (zachęcam do przyjrzenia się obronie wsparcia i 50% Fibo na S&P500 w okolicach 1305).

Kolejna sprawa, będąca niejako konsekwencją powyższej, to kierunek dominującego trendu. Zdecydowanie przestrzegam przed zajmowaniem pozycji wbrew trendowi, czyli np. sprzedawania opcji call w trendzie wzrostowym. Rynek pokazał już nie raz, że potrafi przetrzymać wskaźniki wykupienia/wyprzedania w skrajnym położeniu przez dłuższy czas.

Idąc dalej tym tropem, trzeba mieć jakiś plan awaryjny. Albo zamykać część pozycji stop lossami albo przekształcać się tak, żeby ewentualne ryzyko zmniejszać. Jest też możliwość próbowania wariantu delta neutral, o którym będzie jeszcze okazja powiedzieć dwa słowa w przyszłości.

Istotną przewagą opcji, często przeze mnie podkreślaną, jest fakt, iż w przypadku zajmowania krótkich pozycji, odwrócenie nie musi mieć miejsca "tu i teraz". Jeśli sprzedamy opcję, czas działa na naszą korzyść, a dodatkowo mamy pewien bufor bezpieczeństwa w przypadku otrzymanej premii. Dlatego też, jeśli jesteśmy przekonani że dany poziom powinien się obronić, możemy sprzedać niedaleką opcję nie obawiając się kosztownego wypadania na drobnych przebiciach testujących wsparcie/opór.

Stosując się do zasady "kupuj tanio, sprzedawaj drogo", jesteśmy w stanie znacząco poprawić nasze wyniki inwestycyjne. Im dłużej utrzymujemy naszą strategię, tym więcej swingów jesteśmy w stanie wykorzystać do przekształceń, a co za tym idzie, nasz profil wypłaty może się nieustannie podnosić. W przypadku strategii netto długich lub zrównoważonych (straddle, butterfly etc.) daje nam to szansę na przeniesienie całego profilu wypłaty w obszar zyskowności (na strategii nie możemy stracić), natomiast przy strategiach netto krótkich (short straddle etc.) nasze pole zysku (przedział wartości instrumentu bazowego) może się znacząco rozszerzyć.

Polecam przejrzenie wykresów cen opcji (call i put) i porównanie ich z ekstremami swingowymi na wykresie instrumentu bazowego.

sobota, 16 lipca 2011

Budujemy strategię

Chcąc zbudować strategię opcyjną trzeba mieć plan oraz rozpoznać sprzyjające warunki. Podstawowym wyborem jest seria opcji, na których oprzemy nasze poczynania. Jest to o tyle istotne, że w krótkim czasie do wygaśnięcia, charakterystyka opcji ulega znaczącej zmianie, przez co inne strategie stosowane są na długo przed rozliczeniem, a inne w ostatnim miesiącu. Warto również zwrócić uwagę na nasze oczekiwania co do rynku. Gdybyśmy chcieli dziś ustawić strategię na opcjach grudniowych i przetrzymać ją do wygaśnięcia, musimy mieć wizję zachowania rynku na najbliższe 5 miesięcy. Decydując się na odległe opcje wiemy, że ryzyko/szansa na określony ruch rynku są zawarte w premiach, ale nie wszystkim musi odpowiadać podejmowanie zobowiązań na tak długi czas.

Jest kilka sposobów ustawiania strategii. Pierwszym z nich, najprostszym jest jednorazowe kupno całej strategii. Np. oczekujemy, że w danych warunkach trend boczny utrzyma się jeszcze przez ok. 2 miesiące, a zatem zajmujemy strategię short strangle na opcjach wygasających za 1,5 miesiąca. Strategię traktujemy, jako integralną całość i trzymamy ją do końca. Jeśli nam się powiedzie, tzn. jeśli rynek utrzyma się między strike'ami naszych opcji (+/- premie), strategia okaże się zyskowna i zatrzymamy całość premii. Jeśli natomiast nasze oczekiwania się nie sprawdzą, zamykamy strategię jako całość.

Przedstawione powyżej podejście jest bardzo "książkowe" i zdecydowanie nie wykorzystuje pełni możliwości oferowanych przez opcje. W przypadku strategii opcyjnych, szanse te leżą w ich przekształcaniu, co lepiej oddaje anglojęzyczny termin adjustments. Na samym początku stawiamy jedną z podstawowych strategii opcyjnych, lecz w miarę zmieniających się warunków (i naszego wyobrażenia o przyszłych ruchach rynku, jeśli jesteśmy inwestorami intuicyjnymi) dokonujemy korekt, poprawek lub niekiedy całkowitej przebudowy naszej strategii. Tutaj dopiero pojawia się pole do popisu. Możemy dokładać całe strategie lub tylko pojedyncze opcje, możemy obracać całymi pakietami, a jeśli ceny wykonania rozłożone są odpowiednio blisko siebie, mamy szansę dokładnie opracować plan pod antycypowane zachowania rynku.

Tutaj na marginesie chciałbym dodać, iż o wiele łatwiej jest modyfikować strategie, które już coś zarobiły. "Zarobiona" strategia to taka, która w przypadku natychmiastowego zamknięcia całości przyniesie nam zysk. Możemy wtedy dokonać całej masy przekształceń, które to albo odcinają nam część lub całość ryzyka, albo też możemy zaryzykować obecny witrualny zysk dla powiększenia stawki i szans na jeszcze lepsze rezultaty. Z drugiej strony plasuje się przekształcanie strategii stratnej. Wtedy pole manewru jest węższe, gdyż możemy oczywiście wszystko zamknąć kasując stratę (zysk oczywiście wcześniej też mogliśmy zabrać ze stołu) albo możemy dokonać kilku operacji, które zmienią nasz profil ryzyka. Robimy to poprzez zmniejszenie potencjalnych zysków na rzecz równoczesnego zmniejszenia ryzyka/strat. Taki zabieg przyspieszy nasze powstanie na nogi, nawet jeśli miałoby się to skończyć zamknięciem strategii bez zysku. Oczywiście jest jeszcze wariant dla kaskaderów, czyli dorzucenie do pieca. Na akcjach nazywa się to uśrednianiem w dół :) Jeśli rynek odbije, wtedy szybciej wychodzimy na plus, ale jeśli poleci dalej, nasze straty rosną zastraszająco (ewentualnie broker zamyka pozycję z powodu niewystarczającego depozytu). Owa różnica między modyfikowaniem strategii zyskownych i stratnych nie wynika z technicznych możliwości oferowanych przez opcje (z racji depozytów niekiedy wynika), ale głównie z podejścia do ryzyka. Zysk to komfort, z którym możemy zrobić wiele, ale przy stracie musimy się decydować, czy ją tniemy, czy modyfikujemy, czy też siadamy na bombie i liczymy, że wyniesie nas w przestworza.

Trzecim sposobem na ustawianie strategii jest jej całkowite uplastycznienie. Nie zaczynamy od gotowca z podręcznika, ale kupujemy jego część. Czyli zamiast kupować od razu spread byka na opcjach call (np. kupno call 2800, sprzedaż call 2900) stawiamy tylko jedną nogę (short call 2900) oczekując, że zachowanie rynku i upływ czasu pozwolą nam kupić drugą opcję zdecydowanie taniej, co znacząco poprawi nasz profil ryzyka. Inwestorzy grający w ten sposób odchodzą znacząco od klasycznych układów opcyjnych na rzecz bardziej swobodnego żonglowania opcjami. To właśnie wtedy wychodzą najbardziej fantazyjne profile wypłaty. Taki trading znacząco zwiększa ilość zawieranych transakcji, a z racji spreadów również i koszty.

Skoro już nawinął się temat spreadów warto poświęcić słówko zarządzaniu otwieraniem pozycji. W zasadzie zarządzanie na zasadzie "kupię to, a z tym drugim poczekam, może za godzinę będzie taniej" nie jest żadnym zarządzaniem (w mojej ocenie). W ten sposób fundujemy sobie dodatkową godzinę siedzenia przy monitorze i oczekiwania, że rynek zrobi to, co mu każemy. A stojąc już jedną nogą na parkiecie ryzykujemy dwa warianty: 1) że rynek nam odjedzie i nici ze strategii, 2) że i tak to otworzymy, ale po dużo gorszej cenie. Dlatego też jeśli mam zamiar coś kupić w większej ilości to staram się kupować całość za jednym razem, ew. w miarę razem, jeśli rynek jest płytki. Dodatkowo przyznam się, że najczęściej biorę po wiszących w arkuszu ofertach. Fakt, kosztuje to sporo, ale kończąc pracę o 16 (a dotrzeć do domu trzeba) mam zaledwie kilkadziesiąt minut, żeby otworzyć co mam do otwarcia. A nie chcę pozwolić sobie na ryzyka, które wyżej opisałem. 

Generalnie, sposób otwierania strategii i zarządzania nią wynika z perspektywy czasowej, jaka nas interesuje. Niektórym wystarczy, że "w długiej perspektywie rośnie" i zajmą jednego gotowca do wygaśnięcia, a inni będą się przekształcali na każdym swingu (faktycznym lub domniemanym), żeby wycisnąć z rynku co się tylko da. Wszystko zależy od Waszych preferencji.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Mówią kreski

W świetle ostatnich problemów zadłużeniowych na południu naszego kontynentu oraz kłopotów z podniesieniem limitu zadłużenia w USA, nastąpiła pewna zmiana nastrojów na głównych parach walutowych i indeksach. Oto kilka obrazków:
Na naszym głównym indeksie zauważamy od jakiegoś czasu osłabienie byków. Przebicie poprzedniego minimum cenowego, bardzo marna korekta wzrostowa oraz dzisiejsza czerwona świeczka sprawiają, iż średnioterminowy układ swingów zaczyna przemawiać już za spadkami.
Nieco lepiej wygląda to w szerszej perspektywie, pokazując jednocześnie, że wcale nie mamy jeszcze początków wielkiej bessy. Ot, trafiło się kilka swingów spadkowych, ale jak widzimy jest to niczym w porównaniu do wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy, gdy miał miejsce flash crash.
Na indeksie S&P500 w zasadzie nie dzieje się nic szczególnego. Możemy to potraktować jako normalne i oczekiwane odreagowanie spadkowe po ostatnich sesjach silnie wzrostowych. Z drugiej jednak strony nie trzeba się chyba szczególnie mocno przyglądać, żeby dostrzec potencjalną formację RGR. Przełamanie zaznaczonego wsparcia będzie bardzo niedźwiedzim sygnałem, który może skłonić sporo kapitału do ucieczki z rynków akcji.
Na głównej parze walutowej, czyli EUR/USD widzimy wybicie dołem z formacji trójkąta symetrycznego. Z uwagi na fakt, iż ta formacja jest uznawana za układ kontynuacji, możemy odczytywać to wyłamanie, jako sygnał słabości rynku (o ile można tak powiedzieć o parze walutowej). Z kolei kluczowej wagi nabiera teraz poziom 1.4000, który można uznać za silne wsparcie. Jeśli ktoś nie boi się zaryzykowania niewielkiej kwoty, można zagrać pod odbicie od wsparcia, co będzie później bardzo ładnie wyglądało, jeśli wyjdziemy górą z tego, tym razem zniżkującego, trójkąta. Dla jasności zrzucik:

Z racji zabezpieczania pozycji na złocie oraz na ETFie na S&P500, z dużą uwagą przyglądam się również parze USD/PLN. Widzimy, że doszło tam do wybicia dosyć istotnego poziomu oporu, jak również wyszliśmy górą z trójkąta. Dodatkowo, w formie luźnej sugestii chciałbym zwrócić Waszą uwagę na jedną rzecz:
Pierwszy ze szczytów miał miejsce w lutym 2009 roku, drugi z kolei utworzył się 16 miesięcy później, w czerwcu 2010 roku, podczas spadków na giełdach. Dokonując pewnej czasowej analogii, gdyby prawidłowość ta miała się powtórzyć, kolejny szczyt przypada na październik 2011 roku. Zważając na fakt, że do szczytu trzeba się trochę wspiąć, rynek zapewne zacząłby wcześniej. Ta ostatnia uwaga o cykliczności szczytów jest bardzo luźna. Nie przywiązuję się do niej szczególnie, traktując jako rodzaj gimnastyki intelektualnej :)

Podsumowując krótko te powyższe, mocno niedźwiedzie, wiadomości. Na chwilę obecną zmieniłem nieco podejście na lekko spadkowe w najbliższym czasie. Nie twierdzę, że teraz to już będzie zjazd po równi (mocno) pochyłej, ale nie ma też co się oszukiwać, gdyż szereg wykresów potwierdza ten scenariusz. W związku z powyższym zamknąłem moje długie opcje call, które kiedyś kupiłem na spekulację. Zarobiłem na całości jakieś 150 zł, co przy zaangażowaniu kapitału w wielkości ok 500 zł, daje całkiem przyzwoity rezultat, choć pamiętacie że liczyłem na 100%. Zmniejszyłem też pozycje w krótkim dolarze, obecnie trzymam połowę tego, co kiedyś.

Zupełnie inaczej wygląda kwestia strategii opcyjnych. Mam aktualnie wystawione dosyć sporo opcji put, z których niektóre już zaczynają wpadać w stratę, a co do innych mam jeszcze bufor bezpieczeństwa. Na razie trzymam wszystko, ale nie jest wykluczone, że w najbliższym czasie, jeśli wydarzenia dalej będą szły w tę stronę, zacznę zmniejszać swoje zaangażowanie. W końcu chodzi o to, żeby nawet uciąć niewielką stratę niż władować się w wykonanie na kilkadziesiąt lub ponad sto punktów. Z drugiej strony, opcje dają szerokie spektrum możliwości, a więc jeśli rynek zacznie konsekwentnie realizować scenariusz spadkowy, po prostu zacznę wystawiać opcje call lub spekulować na swingach :)

A jakie jest Wasze zdanie na temat obecnej sytuacji na rynkach? Techników proszę, aby w miarę możliwości odcięli się od bieżących informacji i postarali się spojrzeć trzeźwym okiem na wykresy.

niedziela, 10 lipca 2011

Analiza techniczna vs. analiza techniczna

Zgodnie z obietnicą złożoną w jednym z poprzednich wpisów, chciałbym zrobić zastrzeżenie do treści, które prezentuję na blogu. Temat był już wałkowany kilka razy, ale w kontekście do ostatniego, mocno uznaniowego układu parabolicznego, warto go odświeżyć.

Jak dobrze wiecie, jestem analitykiem technicznym, czyli w swoich decyzjach kieruję się głównie tym, co zobaczę na wykresie. A więc mając już przygotowany zestaw strategii i technik inwestycyjnych, analizuję wykres i w zależności od tego, co tam zobaczę, podejmuję odpowiednie działania (lub się od nich powstrzymuję). 

Z drugiej strony śledząc blog Tomasza Symonowicza, który czytam od dawna i bardzo cenię, popadam w pewien dysonans. Symonowicz w swoich wpisach na temat analizy technicznej, jej zasad i podstaw konsekwentnie stoi na stanowisku, że jedyny obiektywny edge to taki, który można zweryfikować na danych historycznych, zmierzyć, zważyć i policzyć. Wszystko inne sprawia, że wyniki naszej gry na giełdzie nie są funkcją analizy technicznej jako takiej, ale naszych umiejętności, intuicji oraz zarządzania ryzykiem. Pogląd taki Kathay wyraził chociażby w TYM wpisie.

Dlatego też chciałbym, żebyście zwracali szczególną uwagę na różnego typu techniki, które zdarza mi się prezentować na blogu. Jest to szczególnie widoczne właśnie na przykładzie tej paraboli, gdzie mogę powiedzieć, że "czuję" nadchodzące odwrócenie, widzę tam jakieś przesłanki, które uważam za atrakcyjne na tyle, aby pod to zagrać. Oczywiście jest to podparte jakimiś podstawami z zakresu AT (opory, wyczerpania impetu, nachylenia wykresu), ale jest tam olbrzymia doza uznaniowości. 

Jako że dość dawno temu odpuściłem kodowanie moich pomysłów inwestycyjnych i późniejsze weryfikowanie ich w backtestach, nie mogę powiedzieć, że te układy działają w sensie obiektywnym i statystycznym. Po prostu z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, iż dosyć dobrze mi się na nich zarabia, a to z kolei skłania mnie do podzielenia się z Czytelnikami tymi pomysłami.

Tyle, że ja również jestem podatny na różnego typu figle płatane mi przez moją własną głowę. Wcale nie dam sobie ręki uciąć, że nie zapamiętuję jedynie tych sytuacji, gdzie takowy układ się sprawdził, odsyłając w niepamięć niepowodzenia. Jest cała masa czynników i mechanizmów sprawiających, że oceniamy nasze działania inwestycyjne w sposób nieco odbiegający od faktów (tu z kolei odsyłam do wpisów i publikacji Grzegorza Zalewskiego, który mocno interesuje się tą tematyką).

Ponadto istnieje również możliwość, że po prostu dzięki nabytym już umiejętnościom jestem w stanie efektywnie wykorzystywać analizę techniczną do zarabiania na giełdzie, mimo faktu, że jest to podejście dyskrecjonalne. Tu jest właśnie ta podstawowa zmienna, którą jest sam inwestor. I z pozoru identyczne sytuacje mogą być zupełnie inaczej odczytane przeze mnie i przez kogoś innego.

Dlatego też chciałbym jeszcze raz podkreślić, iż nie analizuję prezentowanych technik ze statystycznego punktu widzenia. W konsekwencji nie można stwierdzić, iż one działają. Stąd moja prośba, abyście nie traktowali moich sugestii, jako bardzo skutecznych układów, gdyż nie ma tam obiektywnej przewagi zwanej również the edge. Uznajcie je, jako prezentację mojego podejścia oraz może inspirację do rozwijania Waszych technik inwestycyjnych, czy to dyskrecjonalnych, czy też mechanicznych. Dzięki temu z pewnością lepiej na tym wyjdziecie niż ślepo podążając za czyimiś radami, nawet przekazywanymi w dobrej wierze.

sobota, 9 lipca 2011

Słówko o ETFach

Niedawno otrzymałem od Marcina, prowadzącego bloga Inwestycje w fundusze,  pytanie na temat ETFów, z prośbą o możliwość zamieszczenia odpowiedzi na jego blogu. Oczywiście skrobnąłem dwa słowa, z którymi możecie zapoznać się pod TYM adresem. Zachęcam również do szerszej wycieczki po jego blogu, z pewnością znajdziecie tam wiele wartościowych wskazówek, które pomogą Wam w samodzielnym inwestowaniu.

wtorek, 5 lipca 2011

sobota, 2 lipca 2011

A było to tak...

"Grę na giełdzie zacząłem nieco ponad dwa lata temu, w maju 2009 roku. Mając już za sobą pierwsze doświadczenia finansowe, potrenowawszy trochę na wirtualnym kapitale doszedłem do wniosku, że giełda powinna być moim kolejnym krokiem. Zacząłem z kapitałem 3 tysięcy złotych, które po niedługim czasie powiększyłem do 3,7 tys. Oczekiwania miałem wtedy umiarkowane, sądziłem że zysk rzędu 50% osiągnięty do grudnia 2009 będzie ostrożnym założeniem..."

Osoby obawiające się, że to początek mojej autobiografii pragnę uspokoić, jeszcze na to nie czas. Natomiast rozmyślałem sobie na temat kapitału, z jakim należy/można/powinno się rozpoczynać grę na giełdzie. Jest to jedno z pytań, które obowiązkowo zadają osoby pragnące rozpocząć swoją przygodę z giełdą. Jeszcze niedawno zaleciłbym uzbieranie kwoty około 10 tys. zł. Bo dywersyfikacja, bo zarządzanie portfelem i takie tam... Jednak po głębszym namyśle stwierdzam, że w zasadzie kwota 3-5 tysięcy złotych byłaby wystarczająca.

Wracając na chwilę do moich doświadczeń wspomnę, że pierwszy rok zakończyłem stratą około 700 zł, co stanowiło prawie 1/5 mojego kapitału. W roku 2010 również osiągnąłem poniosłem stratę, lecz większość kasy wtopiłem w pierwszej połowie, podczas gdy druga część roku była zdecydowanie lepsza. Nawet to jednak nie pozwoliło odrobić całości straconych środków. Mogę więc powiedzieć, że przez pierwsze kilkanaście miesięcy traciłem pieniądze. I tu pojawia się główna zaleta małego kapitału - straciłem mało pieniędzy. Gdybym zaczynał z portfelem kilkukrotnie większym, prawdopodobnie straciłbym proporcjonalnie więcej pieniędzy.

Tak więc w tej chwili, mając już pewne doświadczenia i przemyślenia, powiedziałbym, że zaczynać należy z minimalną kwotą pozwalającą w miarę rozsądnie ograniczać ryzyko. Powiedzmy trzykrotność minimalnej wielkości transakcji, która nie powoduje płacenia niepotrzebnej prowizji. Wielkość tę uzyskamy dzieląc minimalną prowizję w złotych, przez prowizję procentową, zapisaną jako liczba. Np. 5/0,0039 = 1282 zł, co daje nam portfel o wielkości właśnie około 3800-3900 zł.

Pierwsze miesiące gry na giełdzie nie służą zarabianiu pieniędzy. Jest to czas, żeby poznać otoczenie, systemy składania zleceń, zasady funkcjonowania rynku. Później poznaje się techniki inwestycyjne oraz sprawdza je w praktyce zbierając cenne doświadczenia. Dopiero po tym czasie można stwierdzić, że wie się, co się robi.

Niebagatelne znaczenie ma również wielkość kapitału i jej oddziaływanie na nasze emocje. Zaczynając małą kwotą jesteśmy w stanie w miarę chłodno (o ile jest to na początku możliwe) podchodzić do tych pieniędzy. Gdyby to była znaczna suma, jestem pewien że nie raz ręka zadrżałaby nad przyciskiem składającym zlecenie. Myśląc o sobie przed tymi dwoma laty stwierdzam, że nie poradził bym sobie z kapitałem, którym obracam dzisiaj. Podobnie teraz, nie byłbym w stanie efektywnie i pewnie zarządzać kwotą kilkuset tysięcy. Po prostu do wszystkiego trzeba dorosnąć, w tym wypadku poprzez systematyczne powiększanie portfela za pomocą dopłat i zysków.

Z grą na giełdzie jest trochę tak, jak z nauką pływania - nauczysz się albo utoniesz. Dlatego na początku należy się koncentrować na nauce oraz na utrzymywaniu się na powierzchni. A mając nieduży kapitał, łatwiej jest dorzucić stracony tysiąc i kontynuować starania niż uzupełnić ubytki w kwocie kilka lub kilkanaście razy większej. I jeśli osobnik jest bystry i chce się uczyć, ma szansę dołączyć do grupy rekinów zamiast pływać ciągle jako płotka lub zupełnie opuścić akwen.

Niektórzy popatrzą na daty i powiedzą, że trzeba się mocno starać, żeby w trakcie takiej hossy tracić pieniądze. A ja traciłem. Ale mam nadzieję, że mam to już za sobą i teraz zyski będą już każdego roku dwucyfrowe. I tu z kolei odezwą się inni, że jestem typowym dzieckiem hossy - udaje mu się od roku i już myśli, że odnalazł Graala. I będą oczywiście mieli rację, gdyż gra na giełdzie jest ciągłą nauką, a dopóki nie uda mi się zyskownie działać przez kilka lat, najlepiej przechodząc suchą stopą przez jakąś bessę, dopóty nie powiem, że umiem grać na giełdzie.

Grunt to przetrwać pierwszą dekadę, później już będzie z górki :)