Załóż konto inwestycyjne w Saxo Banku i inwestuj globalnie bez prowizji!

środa, 28 marca 2012

Market Wizards

Właśnie zakończyłem lekturę dwóch książek autorstwa Jacka Schwagera. Pierwsza nosi tytuł Market Wizards, druga The New Market Wizards, a trzecia Stock Market Wizards. Miałem przyjemność dwukrotnie czytać dwie pierwsze części, natomiast z trzecią zupełnie nie miałem do czynienia.

W zasadzie wpis ten miał być rodzajem recenzji obu książek, ale zmieniłem koncepcję. Za wszystko musi Wam wystarczyć informacje, że książki składają się z wywiadów z inwestorami lub zarządzającymi, którzy odnieśli spektakularne sukcesy na rynkach. Przez te sukcesy autor rozumie oczywiście w pierwszej kolejności stopę zwrotu z inwestycji, ale również stabilność zysków, ilość miesięcy lub lat bez strat, a także inne czynniki wyróżniające rozmówców spośród innych.

Powiem tak: nie można nie przeczytać tych książek. Po moim pierwszym kontakcie z nimi postanowiłem, że kiedyś je nabędę i moje "drugie czytanie" odbywało się właśnie na kupionych anglojęzycznych egzemplarzach, które przyjechały zza wody. Książki są niesamowite. Niby nie dowiadujemy się z nich szczególnie wiele o technikach inwestycyjnych wykorzystywanych przez poszczególnych rozmówców, ale nawet nie to jest istotne. W ich lekturze chodzi głównie o to, aby poznać relacje osób, które odniosły sukces w dziedzinie, w której wielu/wiele z nas na co dzień próbuje swoich sił. Można szukać elementów wspólnych, można preferować tylko niektóre z podejść, a można uznać, że w zasadzie to wszystko są banały, a chodzi głównie o system. 

Ciężko jest powiedzieć, co sprawia, że książki te aż tak bardzo przypadły mi do gustu. Może chodzi o to, że bardzo często zdarzało się, że podczas ich lektury wpadałem na jakiś ciekawy pomysł inwestycyjny, po którym rzucałem książkę i biegłem weryfikować na komputerze możliwości zarobienia dzięki niemu pieniędzy. Może też chodzić o to, że każdy z inwestorów mówi niby o czymś innym, w trochę inny sposób, ale w efekcie można się doszukać wielu elementów wspólnych, które są zadziwiająco zbieżne ze złotymi zasadami inwestowania, które niekiedy brzmią bardzo banalnie i o których zdarza nam się zapominać, gdyż są tak oczywiste.

Można oczywiście narzekać, że większość z rozmówców zaczynała swoją karierę giełdową w czasach, kiedy instrumenty pochodne były jeszcze na tyle nieefektywne, że sam arbitraż pozwalał zarobić krocie. Można też mówić, że w większości są to ludzie, którzy mieli dostęp do najlepszych parkietów, gdzie wykupowali lub otrzymywali stanowiska na trading floorze.

Nie będę wdawał się dalsze rozważania. Powiem tylko, że są to książki, do których z pewnością wrócę jeszcze wiele razy i które za każdym razem ujawnią swoje jeszcze dotychczas nieodkryte aspekty.

Dla wszystkich, którzy nie mają jeszcze anglojęzycznych wersji jest dobra wiadomość, gdyż Wydawnictwo Linia wydaje właśnie pierwszą z tych części. Nie piszę tego z powodu bannerów, które wiszą u mnie na blogu. Piszę dlatego, że są to po prostu świetne książki.

piątek, 23 marca 2012

O przewadze opcji OTM nad ITM

niedziela, 18 marca 2012

Refleksje blogera finansowego

Zainspirowany wpisem, który ostatnio pojawił się na blogu Metafinanse, postanowiłem skrobnąć dwa słowa, gdyż jako humanista miałbym problemy ze zmieszczeniem się w zwykłym komentarzu. Niedługo miną dwa lata od dnia, w którym zacząłem regularnie publikować swoje spostrzeżenia i analizy, których w tym czasie zebrało się około 300. Myślę, że z perspektywy czasu mogę podzielić się już ogólnymi spostrzeżeniami dotyczącymi tego rodzaju aktywności.

Ciężko jest jednoznacznie powiedzieć, czy polskie blogi finansowe umierają. Bo i jak to zmierzyć? Tak dynamiczne środowisko, w którym jedne serwisy pojawiają się, a inne znikają z dnia na dzień, jest trudno mierzalne. Upadek, jak to ujął autor wspomnianego bloga, może być postrzegany poprzez te największe serwisy, które działając od lat wyrobiły sobie pozycję, a następnie zniknęły z sieci lub zmieniły profil działalności w taki sposób, że nie jest ona już tak atrakcyjna dla odbiorców, jak to miało miejsce kiedyś. Myślę, że nie jest to miarodajny sposób mierzenia kondycji blogosfery finansowej, gdyż tak dynamiczne środowisko musi być ujmowane całościowo, co przy obecnych możliwościach technicznych jest bardzo trudne.

Jako problem podnoszone jest też wyczerpanie danej tematyki. Myślę, że dotyczyć to może głównie blogów traktujących o oszczędzaniu. Bo ile też można pisać o lokatach i kontach oszczędnościowych? Ile może być sposobów na ograniczanie wydatków, czy optymalizowanie budżetu domowego? Wcale się nie dziwię, że blogosfera może być przepełniona tą tematyką. Sam z pamięci mogę wyliczyć kilkanaście blogów, które skupiają się właśnie na tych zagadnieniach. Nawet się szczególnie nie dziwię, że ktoś, kto stworzył kilka setek wpisów na ten temat, może poczuć znużenie i brak weny, co ostatecznie przekłada się na jakość samych wpisów, a skutkuje powtarzaniem tego, co już się kiedyś napisało lub bieżącym relacjonowaniem zmian w oprocentowaniu lokat (co swoją drogą też jest wartościowe).

Sam prowadzę bloga, w którym zajmuję się głównie zagadnieniami inwestycyjnymi. Tutaj pole manewru jest zdecydowanie szersze, gdyż i gama instrumentów finansowych, jak i samych technik, metod i podejść jest zdecydowanie pełniejsza. Dzięki temu, wcale nie czuję się wypalony, jak również nie czuję obaw, że zabraknie mi tematów do omawiania. Będąc inwestorem indywidualnym, cały czas się rozwijam, poznając nowe koncepcje i opracowując nowe podejścia, co daje mi możliwość pisania o tym samym, ale na wiele sposobów. Również omawianie własnych doświadczeń może być ciekawą wartością dodaną dla czytelników, oferując coś więcej niż suche analizowanie bieżącej sytuacji rynkowej.

Od pewnego czasu miałem pewien niedosyt związany z faktem, że tematyka inwestycyjna jest nieco bardziej zamknięta niż szeroko pojęte oszczędzanie, przez co mój blog ma szansę trafić do zdecydowanie mniejszego grona odbiorców. W końcu więcej osób zainteresowanych jest lokatami i funduszami inwestycyjnymi, a niewielu aktywnie działa np. na rynku opcji. W obecnej sytuacji, wybrana przeze mnie tematyka okazuje się być raczej atutem niż mankamentem, gdyż na razie bardziej cierpię na deficyt czasu, żeby opracowywać nowe strategie i je opisywać, niż deficyt pomysłów.

Myślę, że właśnie tutaj leży kluczowa linia podziału pośród blogów finansowych. Tematyka oszczędzania, optymalizacji podatkowej na lokatach i zarządzania domowym budżetem została już w wielu miejscach wyczerpująco opisana, podczas gdy tematyka inwestycyjna w dalszym ciągu jest atrakcyjna, rozwija się i co ważniejsze, nie widać na horyzoncie jej schyłku. Wydaje się, że jest wręcz przeciwnie. Wprowadzane przez giełdę nowe instrumenty, takie jak certyfikaty strukturyzowane (bonusowe, dyskontowe, knock-out), a w niedługiej przyszłości również opcje na akcje, dają możliwość konstruowania nowych innowacyjnych strategii, których omawianiem ciągle można się zająć. Co więcej, coraz łatwiejszy dostęp do rynków zagranicznych pozwala na przenoszenie na nasze podwórko doświadczeń zbieranych na zdecydowanie bardziej rozwiniętych parkietach, co w świetle ciągle małego grona osób w Polsce inwestujących w ten sposób, może skutkować niewielkim, ale wiernym i aktywnym gronem czytelników.

Dlatego też sądzę, że wieszczenie upadku polskiej blogosfery finansowej jest nieco przedwczesne. Można ciągle wymienić wielu wartościowych autorów, którzy testują coraz to nowe pomysły i opisując je w interesujący sposób powiększają zasób dostępnej w Internecie wiedzy na ten temat. 

Nie jest przecież wykluczone, że ktoś z naszych czytelników, zainspirowany jakimś wpisem, założy swojego bloga, który w przyszłości stanie się kolejnym ogniskiem wymiany wiedzy i poglądów na finansowe tematy. W końcu Facebook, czy Google też zostały stworzone z niczego przez kilku młodych ludzi z pasją i pomysłem :)

piątek, 16 marca 2012

Strategia cz. 7

środa, 14 marca 2012

Szkolenia z opcji giełdowych

Pierwsze na 20 marca, a drugie na 29 marca.

Na oba obowiązuje rejestracja, ilość miejsc ograniczona.

niedziela, 11 marca 2012

Kontrakty terminowe a dywidenda

Dzisiejszy wpis robię w charakterze pytania do osób, które mogą mi w jakiś sposób pomóc. Posiadam kilka spółek, które planują wypłacić dywidendę. Na razie oczywiście nie jest znana jeszcze jej stopa, ale założenie jest takie, aby nie było to mniej niż 5%. Co więcej, na niektóre z tych spółek notowane są kontrakty terminowe. 

Wiedząc, że przy odcięciu praw do dywidendy, cena akcji obniżana jest o jej wartość, pozostaje kwestia tej dywidendy. Kontrakt oczywiście nie zmienia się tak skokowo, jak instrument bazowy, ale nieco wcześniej stopniowo obniża swoją wartość, aby w chwili odcięcia praw spotkać się mniej więcej z bazowym.

Moje pytanie jest następujące: jak wcześnie oba te instrumenty zaczynają się "rozjeżdżać"? W końcu jeśli planowana jest dywidenda rzędu 8-10%, warto jest zabezpieczyć sobie w pochodnym spadek instrumentu bazowego, dzięki czemu kasując dywidendę, praktycznie nic się nie traci na spadku ceny akcji, gdyż różnicę zarabia kontrakt terminowy.

Jakieś pomysły? A może popełniam gdzieś błąd? Notkę robię na gorąco, bez badania tematu, więc jak się czegoś dowiem to postaram się podzielić rezultatami, ale być może ktoś jest w stanie coś podpowiedzieć.

Ruszcie głowami, pieniądz nie śpi :)

czwartek, 8 marca 2012

Strategia cz. 6

Po omówieniu w poprzednim wpisie różnego typu zastrzeżeń do ustawiania spreadu byka lub spreadu motyla na opcjach call, możemy w końcu przystąpić do działania, czyli do ustawiania właściwej strategii. 

W zasadzie wszystko sprowadza się do prostej zasady, aby kupić to, co mamy do kupienia na niskim poziomie (na początku ruchu impulsowego), a następnie sprzedać, co mamy do wystawienia (w późnej fazie ruchu impulsowego).

Chcąc ustawić spread byka, należy kupić opcję call (ja preferuję lekko OTM, z deltą 0.20-0.30), a następnie, gdy rynek przesunie się w spodziewaną przez nas stronę (wzrośnie), wystawiamy opcję call ze strikiem o jednostkę wyższym. Obniża to nasz potencjał do zysku, ale też zmniejsza możliwą stratę. Ideałem, o czym wielokrotnie pisałem, jest strategia bezkosztowa, czyli nie niosąca ryzyka.

W przypadku motyla, wybór strike'ów jest już nieco trudniejszy, gdyż zakres zysku jest przy tej strategii dużo węższy, a zatem musimy ocenić, gdzie rynek znajdzie się w momencie rozliczenia serii opcji. Jeśli nie uda nam się trafić, możemy nie zmieścić się w body i albo ponieść straty, albo, przy opcji bezkosztowej, uzyskać minimalny zysk. 

Po przemyśleniu powyższej kwestii, dokonujemy kupna niezbędnych opcji (jednej poniżej wierzchołka body i jednej powyżej), a gdy rynek wzrośnie do odpowiedniego poziomu, sprzedajemy dwie opcje ze strikiem leżącym pomiędzy uprzednio kupionymi callami domykając całą strategię.

Ze względu na konieczność dość precyzyjnego określenia wierzchołka naszej strategii (aby trafić w cenę w dniu rozliczenia) preferuję ustawianie motyli na ok 2 miesiące przed wygaśnięciem danej serii. Spready byka, dają większy margines błędu, więc nadają się do ustawiania na 3-4 miesiące od rozliczenia, zwłaszcza jeśli ma to miejsce w trendzie wzrostowym.

Odnosząc się jeszcze przez chwilkę do różnic między strategiami, warto poczynić kolejną uwagę. Z racji szczególnej mechaniki opcji, ustawienie motyla jest nieco łatwiejsze. Rozumiem przez to fakt, że aby skonstruować strategię bezkosztową, potrzebujemy mniejszego ruchu rynku niż do zbudowania spreadu byka. Zaleta ta niwelowana jest przez mniejsze pole zysku dla motyla, jak również przez konieczność zbudowania całości na większej ilości opcji (byk ma 2, motyl 4 sztuki), co na naszym rynku może generować problemy przy wykonywaniu zleceń.

Co w tej strategii może się nie udać? Zarówno motyl, jak i spread byka są o wiele bezpieczniejsze niż wspomniane w pierwszych wspisach dotyczących strategii put ratio spread. Dzieje się tak w głównej mierze dlatego, że w żadnej chwili podczas konstruowania strategii nie posiadamy krótkiej pozycji netto. W efekcie wybuchy zmienności towarzyszące gwałtownym spadkom nie generują dla nas ryzyka w postaci chociażby dostarczenia większych środków na depozyt. W zasadzie zmienność jest tu naszym sojusznikiem, gdyż jej wzrost przy spadkach może paradoksalnie podnosić ceny posiadanych przez nas opcji call. 

Głównym więc ryzykiem jest sam instrument bazowy, w sytuacji, gdy nie będzie chciał rosnąć. Jeśli nie rośnie, tracimy z powodu thety, gdyż czas osłabia wartość opcji. Poważniejszym zmartwieniem są spadki. Pamiętając, że opcje kupujemy w trakcie końca korekty (przynajmniej tak nam się wydaje) musimy ocenić, czy jest to ubijanie dna przed wybiciem w górę, czy też jakieś poważniejsze zdarzenia, na tyle istotnie wpływające na sytuację techniczną na wykresie, że wariant wzrostowy staje pod znakiem zapytania. W pierwszej sytuacji niegłupie wydaje się przetrzymanie opcji przez te kilka dni, aż sytuacja stanie się klarowna. Jeśli obraz rynku ulegnie zmianie, nie ma co się oszukiwać i trzeba ratować z opcji co się da, czyli po prostu sprzedać te calle, dopóki mają jeszcze jakąś wartość.

Nieco odmiennie wygląda sytuacja, gdy rynek po zajęciu przez nas długich pozycji podjedzie trochę w górę i dopiero tam zacznie zdradzać podejrzane oznaki słabości. Wtedy, oprócz sprzedaży posiadanych opcji z zyskiem, warto jest się zastanowić nad domknięciem strategii, czyli wystawieniem brakujących opcji. Być może wtedy strategia nie będzie w pełni bezkosztowa, ale jeśli jest to ratowanie się przed odwróceniem rynku, warto jest zaryzykować małą stratę, dając sobie ciągle szansę na czerpnie korzyści ze wzrostu, gdyby to była tylko tymczasowa słabość. Ujawnia się tu też przewaga strategii motyla (wynikająca z faktu, że składa się z dwa razy większej ilości opcji), czyli możliwość stopniowego domykania strategii. W chwili zawahania możemy wystawić tylko jednego calla na body, czekając na rozwój wydarzeń. Jeśli rynek zacznie spadać, wystawiamy drugiego i jest pozamiatane, ale jeśli rynek kontynuuje ruch ku niebu, możemy zamknąć całość o wiele korzystniej.

Powyższy przykład, jak i pozostałe elementy opisywanej przeze mnie strategii pokazują, jak złożonym procesem może być zabawa opcjami. Trzeba pewne rzeczy policzyć, oszacować, założyć, a dopiero później można je wykonywać. Co więcej, trzeba mieć w głowie kilka planów awaryjnych, w zależności od ryzyk, które nam grożą. 

Następny i ostatni w tym cyklu wpis zrobię w formie nagrania wideo, żeby pokazać w praktyce, jak wygląda praca domowa odrabiana przy ustawianiu spreadu byka czy motyla.

Kolejne dwa pomysły na strategie opcyjne mam już z tyłu głowy, ale o tym za jakiś czas :)

sobota, 3 marca 2012

Strategia cz. 5

Po omówieniu w poprzednich wpisach pierwszej części strategii, czas zabrać się za drugą. W zasadzie można obie te części rozpatrywać, jako oddzielne strategie i stosować niezależnie, wszystko to zależy od Waszych preferencji.

Przypomnę, że w omawianiu sytuacji rynkowej znajdujemy się w miejscu, które identyfikujemy, jako koniec korekty w trendzie wzrostowym. Oczekujemy, że ruch spadkowy już się wyczerpuje i chcemy przygotować się do kolejnego ruchu impulsowego. 

Tutaj kluczowego znaczenia nabiera siła trendu, w którym się znajdujemy. Rozumiem przez to poziom, który w naszej ocenie osiągnie rynek w dniu rozliczenia opcji. Będzie to warunkowało wariant strategii, którą będziemy chcieli zbudować. Pod uwagę biorę dwa rodzaje strategii, obie konstruowane w całości na opcjach call. Są to spread byka oraz spread motyla.

Wyjaśnić w tym miejscu należy, dlaczego nie biorę pod uwagę najprostszej z opcyjnych strategii, czyli zwyczajnego kupna opcji call, które to działanie również dałoby nam ekspozycję na wzrosty instrumentu bazowego. Wiąże się to z faktem, że opcje odległe od dnia rozliczenia o kilka miesięcy (a o takich mówimy) posiadają bardzo dużo wartości czasowej. Strategia zakładająca przetrzymanie opcji do wygaśnięcia spowoduje utratę znacznej części premii, co jest w mojej ocenie działaniem bardzo nieefektywnym. Preferuję spready dlatego, że odpowiednio wykorzystując ruchy rynku jesteśmy w stanie stosunkowo szybko kupić opcję, a później wystawić opcję, co w efekcie blokuje nam całość profilu wypłaty. W ten sposób nie musimy się martwić upływem czasu, gdyż z chwilą ustawienia ostatniej opcji, wiemy ile możemy zarobić i stracić.

Spready byka i motyla, jak wiemy, posiadają ilość opcji kupionych równą ilości opcji wystawionych, W efekcie, tak zyski, jak i straty są ograniczone do pewnego poziomu, który zależny jest od sposobu ustawienia strategii i cen, jakie uzyskamy za nasze opcje. Powiecie może, że błędem jest ustawianie w trendzie wzrostowym, oczekując ruchu impulsowego, strategii z ograniczonym potencjałem zysku. Chciałbym jednak w tym miejscu podkreślić właśnie fakt siły trendu. Jeśli nie jest on szczególnie dynamiczny, zasadne jest zrezygnowanie z nieograniczonego zysku na rzecz zmniejszenia ryzyka (poprzez wystawienie opcji) oraz poprawy parametrów strategii. 

Drugim ważnym w tym miejscu aspektem jest fakt, że strategia ta jest przeznaczona do zagrania w korekcie. Wiedząc, że trend składa się z ruchów impulsowych, po których następują korekty, otrzymujemy wielokrotne okazje do zagrania w korekcie. W ciągu życia opcji można dokonać tego dwa, a niekiedy trzy razy. W efekcie, zbudowane przez nas spready nakładają się na siebie generując kilkukrotną wysokość zysków, oczywiście wtedy, gdy trend się nadal utrzymuje. Dlatego też uważam, że zastosowanie tego typu strategii ma swoje uzasadnienie.

Jak już wyżej wspomniałem, po ocenie siły trendu, w którym znajduje się rynek, musimy zdecydować się na jedną ze strategii. W jej wyborze pomoże nam też ocena ruchu impulsowego, który zaczyna się wraz z końcem korekty. Jest to o tyle istotne, że strategia będzie ustawiana tylko i wyłącznie podczas tego właśnie ruchu, a co za tym idzie, jego przebieg zadecyduje o tym, jak korzystnie całość zbudujemy. Zaczyna się tutaj nieco papierkowej roboty, która co prawda konieczna nie jest, ale którą uważam za dość istotną.

Papierkowa robota znów wynika z założeń, które stawiam przed tą strategią. Głównym i podstawowym wymogiem jest bezkosztowość. Rozumiem przez to przeniesienie całości profilu wypłaty powyżej poziomu zero, dzięki czemu nawet w sytuacji gwałtownego spadku instrumentu bazowego, połączonego z dramatycznym wzrostem zmienności, nie poniesiemy żadnych strat. Temu służy właśnie selektywne otwieranie poszczególnych części strategii. Wykorzystując ruchy rynku możemy uzyskać właśnie taki efekt. Jak?

Musimy zrozumieć, czym jest bezkosztowy spread, w tym wypadku spread byka. Aby jego profil wypłaty w całości znalazł się w obszarze zysku, muszą zostać spełnione dwa warunki:
  • liczba opcji kupionych musi być równa liczbie opcji wystawionych,
  • suma premii otrzymanych z opcji wystawionych musi być większa niż suma premii zapłaconych za opcje nabyte.
Spread byka konstruujemy poprzez kupno opcji call o niższym strike'u oraz wystawienie opcji call o wyższym strike'u. Załóżmy, że kupujemy opcję call 2400 za cenę 40 pkt. Aby spread ten przyjął postać bezkosztową, musimy wystawić opcję call 2500 za co najmniej 40 pkt (pomijam prowizje). Nie będzie możliwe dokonanie tego jednym momencie na rynku. Musimy zaczekać, aż zmienią się czynniki warunkujące wycenę opcji, gdyż call 2500 będzie w każdej sytuacji tańsza niż call 2400. Aby wystawić call 2500 za więcej niż kupiliśmy pierwszą z opcji, muszą zostać spełnione pewne warunki, czyli wzrost instrumentu bazowego i/lub wzrost zmienności (pomijam stopy procentowe). Co więcej czynniki te muszą podnieść wycenę opcji bardziej, niż obniży ją upływ czasu, gdyż przecież zmiany te muszą dokonać się w czasie, a ten nie jest naszym sprzymierzeńcem.

Jeśli uda nam się przeprowadzić tę transakcję w planowany sposób, otrzymamy szansę na zysk bez ryzyka. W omawianym przypadku, jeśli instrument bazowy w dniu rozliczenia opcji znajdzie się powyżej poziomu 2500 otrzymamy 100 pkt, natomiast w przedziale od 2400 do 2500 nasz zysk będzie równy ilości punktów powyżej poziomu 2400. Oczywiście możliwe jest, że wystawimy call 2500 za więcej niż kupiliśmy call 2400, a każdy punkt przewagi zostanie nam doliczony do wyniku końcowego.

Podobnie wygląda sytuacja w przypadku spreadu motyla. Przypomnę, że polega on na kupnie opcji call, wystawieniu dwóch wyższych call oraz kupnie jeszcze wyższej call. Dla przykładu przyjmijmy, że będzie to:
  • 1 call 2400,
  • -2 call 2500,
  • 1 call 2600.
Działa tutaj ta sama zasada, czyli za wystawienie 2 call 2500 musimy otrzymać więcej premii niż zapłaciliśmy za call 2400 i call 2600. Mechanika jest podobna, kupujemy co mamy do kupienia (skrajne call) i czekamy na wzrost instrumentu bazowego, aby sprzedać body, czyli wystawić 2x call 2500.

I tu właśnie pomocna będzie papierkowa robota, o której wspomniałem. Znajdując się w fazie kończącej się korekty, sprawdzamy aktualne ceny opcji, tak tych, które byśmy chcieli kupić, jak i tych, które będziemy za jakiś czas sprzedawać. Następnie, przy pomocy kalkulatora wartości teoretycznej opcji, przeprowadzamy kilka testów, aby ocenić, o ile musi wzrosnąć rynek, aby opcje planowane do wystawienia wzrosły odpowiednio do naszych potrzeb. Uwzględniamy tutaj również czynnik czasu, czyli dokonujemy wyceny z opóźnieniem jednego, dwóch lub trzech tygodni, w zależności od oceny terminu, w którym rynek powinien osiągnąć potrzebne poziomy.

Kiedy sam dokonuję powyższych pseudo symulacji, duże znaczenie ma moja ocena sytuacji na wykresie. Jeśli trend jest dynamiczny, rynek względnie szybciej osiągnie wysokie poziomy, ewentualnie w dłuższym czasie ma szansę na  większy ruch. Po przeprowadzeniu kilku takich symulacji, mam już wyrobione zdanie co do potrzebnych mi zdarzeń na rynku, aby planowana strategia wypaliła. Wtedy przychodzi czas działania.

Ale o tym już następnym razem :)