Kto pracuje przez cały dzień, ten nie ma czasu na zarabianie pieniędzy.
John Rockefeller
Po co rozpoczyna się grę na giełdzie? Jedni mówią, że aby zarobić miliony. Inni chcą tylko powiększyć swoje oszczędności szybciej niż umożliwiają to produkty (teoretycznie) wolne od ryzyka. W istocie zapewne wiele osób chciałoby osiągnąć wolność finansową. Cóż ona oznacza? Przede wszystkim brak konieczności chodzenia do pracy, czyli codziennego stawiania się w biurze lub przy maszynie i wykonywania durnych czynności, znosząc jednocześnie gorszy humor przełożonego.
Chcemy sami być sobie szefem, ustalać porządek dnia według tego na co mamy ochotę, a nie tego, co musimy zrobić. Czyli można powiedzieć - dożywotnie wakacje. Do tego właśnie dąży większość osób zaczynających przygodę na giełdzie.
Z drugiej strony znamy statystyki. Wiemy, że większość początkujących traci pieniądze, znaczna część traci wszystkie swoje środki i nie wraca już do inwestowania. Nadzieje się nie spełniają. Powodów jest wiele, trudno jest wymienić je wszystkie, ale z pewnością jednym z istotniejszych jest czas.
Aby osiągnąć sukces w jakiejś dziedzinie, trzeba poświęcić jej odpowiednio wiele czasu i uwagi. Nie jest tajemnicą, że im dłużej pracujemy nad doskonaleniem siebie i wybranych umiejętności, tym bliżej nam do stania się ekspertem w danej dziedzinie. Są nawet podawane ilości godzin, które trzeba na to poświęcić, aby móc zaliczać się do czołówki specjalistów. Bardzo wielu inwestorów kończy swoją przygodę nie osiągając zyskowności - czy to właśnie przez brak odpowiednio długiego zaangażowania?
Załóżmy właśnie te 10 000 godzin. Poświęcając codziennie 60 minut, potrzebujemy ponad 27 lat, aby osiągnąć sukces. Trzy godziny dziennie to ponad dziewięć lat. Nawet zakładając, że byłoby to 8 godzin dziennie, potrzeba nam na to prawie 3,5 roku. I teraz pytanie - kto ma tyle wolnego czasu, aby poświęcić go na naukę inwestowania?
Nie wiem, jak Wy, ale ja lubię coś czasem zjeść, założyć coś na siebie, a także mieć gdzie mieszkać. Wniosek z tego taki, że pracuję w pełnym wymiarze 40 godzin tygodniowo. Doliczmy dojazdy do pracy, zakupy, gotowanie i inne rzeczy, z których zrezygnować nie można. Kiedy więc ten biedny początkujący inwestor ma się zajmować nauką inwestowania i samym inwestowaniem? Spać przecież też trzeba.
Załóżmy, że nawet uda się wygospodarować codziennie te dwie godziny wieczorem, aby posiedzieć przy notowaniach, pomyśleć nad systemem lub przeczytać książkę giełdową. Jak się czujecie? Bo ja po całym, często stresującym dniu mam ochotę zwyczajnie się położyć i zrelaksować, zamiast siedzieć przy komputerze i analizować rynek. Po całym dniu nie jest się tak kreatywnym, nie wpada się na tak dobre pomysły i generalnie mniej się chce. To tak ma wyglądać nauka inwestowania?
Niestety, bardzo często tak to właśnie wygląda. Dziwimy się, że nie udaje nam się osiągnąć wymarzonego sukcesu na giełdzie, ale nie wiemy, że zwyczajnie nie poświęciliśmy na to dość czasu. Chcemy utrzymywać się z rynku, ale musimy też zarabiać, najczęściej w innej branży, przez co nie jesteśmy w stanie osiągnąć zyskowności. Tkwimy w zaklętym kręgu, z którego bardzo ciężko jest się wyrwać.
Spójrzmy na największych, z którymi rozmowy przeprowadzano w książkach z serii Market Wizards. Oni zazwyczaj zaczynali jako osoby pełniące marginalne funkcje na giełdach. Dostarczali notowania dla traderów, pomagali maklerom. Funkcjonowali ściśle w środowisku finansowym, całe dnie o tym słuchali, rozmawiali i myśleli. Z pewnością to właśnie umożliwiło im rozwinięcie niezbędnych umiejętności, nabycie wiedzy i doświadczenia.
Pomyślcie sami, ilu znacie inwestorów zawodowych, którzy zaczynali "po godzinach"? Którzy spędzali cały dzień w fabryce, wracali, brali prysznic i siadali do giełdy, a następnie odnosili spektakularne sukcesy? No właśnie.
Wielu początkujących inwestorów stoi w miejscu, nierzadko tracąc latami pieniądze. Być może odnieśliby sukces, gdyby mogli się skoncentrować wyłącznie na rynkach, zamiast utrzymywać się z zupełnie innej aktywności. Tymczasem tkwią w paradoksie - nie wyzwolą się od etatu, dopóki nie poświęcą się w pełni inwestowaniu, a nie poświęcą się mu, bo nie są w stanie wyzwolić się od etatu. I wszelkie marzenia o zawodowym inwestowaniu kończą się już w punkcie wejścia, tyle że niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę.
A teraz odrobinka z mojego prywatnego doświadczenia. Inwestować zaczynałem szczęśliwie, jako student studiów dziennych. A więc miałem praktycznie pół dnia wolnego, który to czas mogłem zagospodarować. Bywało, że w wakacje, jeśli akurat nie pracowałem, spędzałem po 8 i więcej godzin w tematyce inwestycyjnej. Dzięki temu, zdążyłem "załapać" odpowiednio dużo, zanim zacząłem pracę w pełnym wymiarze. Obecnie przez 5 dni pracuję, w weekendy studiuję, a poza tym cztery popołudnia w tygodniu mam wypełnione sztywnymi obowiązkami. Jeśli dorzucić do tego życie towarzyskie oraz wszystkie rzeczy, które załatwić trzeba, zostaje bardzo niewiele czasu na inwestowanie i rozwój osobisty w tym kierunku. Nie wspominam już o takich niedogodnościach, jak brak możliwości śledzenia notowań online, czy składania zleceń w czasie sesji giełdowej.
Tkwimy więc w ciemnej dziurze, z której wyjść jest bardzo ciężko. Im wcześniej sobie uświadomimy ten fakt, tym więcej możemy zrobić. Co możemy poradzić? Chociażby lepiej zarządzać swoim czasem, aby nie marnować go na sprawy zupełnie nam zbędne i bezsensowne. Oprócz tego, starajmy się świadomie budować swoje inwestycyjne doświadczenie. Czy to poprzez praktyczne inwestowanie, czy poprzez udzielanie się na forach lub spotkania z pasjonatami giełdy. Taka wymiana myśli może skatalizować proces stawania się coraz lepszym inwestorem i stymulować nas do wpadania na coraz lepsze rozwiązania.
Wyjście z tego zaklętego koła nie jest łatwe, ale jest możliwe. Tylko od nas zależy, czy zrobimy to już niedługo, za kilka lub kilkanaście lat, czy też do końca będziemy się martwili, czy ZUS nam coś wypłaci, czy też przyjdzie nam przymierać głodem na stare lata.