sobota, 2 lipca 2011

A było to tak...

"Grę na giełdzie zacząłem nieco ponad dwa lata temu, w maju 2009 roku. Mając już za sobą pierwsze doświadczenia finansowe, potrenowawszy trochę na wirtualnym kapitale doszedłem do wniosku, że giełda powinna być moim kolejnym krokiem. Zacząłem z kapitałem 3 tysięcy złotych, które po niedługim czasie powiększyłem do 3,7 tys. Oczekiwania miałem wtedy umiarkowane, sądziłem że zysk rzędu 50% osiągnięty do grudnia 2009 będzie ostrożnym założeniem..."

Osoby obawiające się, że to początek mojej autobiografii pragnę uspokoić, jeszcze na to nie czas. Natomiast rozmyślałem sobie na temat kapitału, z jakim należy/można/powinno się rozpoczynać grę na giełdzie. Jest to jedno z pytań, które obowiązkowo zadają osoby pragnące rozpocząć swoją przygodę z giełdą. Jeszcze niedawno zaleciłbym uzbieranie kwoty około 10 tys. zł. Bo dywersyfikacja, bo zarządzanie portfelem i takie tam... Jednak po głębszym namyśle stwierdzam, że w zasadzie kwota 3-5 tysięcy złotych byłaby wystarczająca.

Wracając na chwilę do moich doświadczeń wspomnę, że pierwszy rok zakończyłem stratą około 700 zł, co stanowiło prawie 1/5 mojego kapitału. W roku 2010 również osiągnąłem poniosłem stratę, lecz większość kasy wtopiłem w pierwszej połowie, podczas gdy druga część roku była zdecydowanie lepsza. Nawet to jednak nie pozwoliło odrobić całości straconych środków. Mogę więc powiedzieć, że przez pierwsze kilkanaście miesięcy traciłem pieniądze. I tu pojawia się główna zaleta małego kapitału - straciłem mało pieniędzy. Gdybym zaczynał z portfelem kilkukrotnie większym, prawdopodobnie straciłbym proporcjonalnie więcej pieniędzy.

Tak więc w tej chwili, mając już pewne doświadczenia i przemyślenia, powiedziałbym, że zaczynać należy z minimalną kwotą pozwalającą w miarę rozsądnie ograniczać ryzyko. Powiedzmy trzykrotność minimalnej wielkości transakcji, która nie powoduje płacenia niepotrzebnej prowizji. Wielkość tę uzyskamy dzieląc minimalną prowizję w złotych, przez prowizję procentową, zapisaną jako liczba. Np. 5/0,0039 = 1282 zł, co daje nam portfel o wielkości właśnie około 3800-3900 zł.

Pierwsze miesiące gry na giełdzie nie służą zarabianiu pieniędzy. Jest to czas, żeby poznać otoczenie, systemy składania zleceń, zasady funkcjonowania rynku. Później poznaje się techniki inwestycyjne oraz sprawdza je w praktyce zbierając cenne doświadczenia. Dopiero po tym czasie można stwierdzić, że wie się, co się robi.

Niebagatelne znaczenie ma również wielkość kapitału i jej oddziaływanie na nasze emocje. Zaczynając małą kwotą jesteśmy w stanie w miarę chłodno (o ile jest to na początku możliwe) podchodzić do tych pieniędzy. Gdyby to była znaczna suma, jestem pewien że nie raz ręka zadrżałaby nad przyciskiem składającym zlecenie. Myśląc o sobie przed tymi dwoma laty stwierdzam, że nie poradził bym sobie z kapitałem, którym obracam dzisiaj. Podobnie teraz, nie byłbym w stanie efektywnie i pewnie zarządzać kwotą kilkuset tysięcy. Po prostu do wszystkiego trzeba dorosnąć, w tym wypadku poprzez systematyczne powiększanie portfela za pomocą dopłat i zysków.

Z grą na giełdzie jest trochę tak, jak z nauką pływania - nauczysz się albo utoniesz. Dlatego na początku należy się koncentrować na nauce oraz na utrzymywaniu się na powierzchni. A mając nieduży kapitał, łatwiej jest dorzucić stracony tysiąc i kontynuować starania niż uzupełnić ubytki w kwocie kilka lub kilkanaście razy większej. I jeśli osobnik jest bystry i chce się uczyć, ma szansę dołączyć do grupy rekinów zamiast pływać ciągle jako płotka lub zupełnie opuścić akwen.

Niektórzy popatrzą na daty i powiedzą, że trzeba się mocno starać, żeby w trakcie takiej hossy tracić pieniądze. A ja traciłem. Ale mam nadzieję, że mam to już za sobą i teraz zyski będą już każdego roku dwucyfrowe. I tu z kolei odezwą się inni, że jestem typowym dzieckiem hossy - udaje mu się od roku i już myśli, że odnalazł Graala. I będą oczywiście mieli rację, gdyż gra na giełdzie jest ciągłą nauką, a dopóki nie uda mi się zyskownie działać przez kilka lat, najlepiej przechodząc suchą stopą przez jakąś bessę, dopóty nie powiem, że umiem grać na giełdzie.

Grunt to przetrwać pierwszą dekadę, później już będzie z górki :)

3 komentarze:

  1. tak gramatycznie: nie można osiągnąć straty, osiągnąć można tylko zysk, straty się ponosi

    OdpowiedzUsuń
  2. Też myślę, że na początku lepiej mieć mniej kasy, by poczuć rynek. Albo inaczej pisząc, nie trzeba mieć te 10k, bo inaczej to nie ma sensu.
    Nawet kupując coś za 100 można się wiele nauczyć. Dziwi mnie też często poruszana kwestia prowizji. To jest ważne przy analizie finansowej, ale w większości przypadków prowizja kupna i sprzedaży w sumie nie przekracza 1% - wystarczy zarobić 2 - 3 % i jesteś do przodu.

    OdpowiedzUsuń