niedziela, 16 września 2012

Życie jak gra komputerowa

Urodziłem się w drugiej połowie lat 80-tych, a więc moje dzieciństwo i nastoletnie lata przypadły na przełom tysiącleci. Towarzyszył im nieodłącznie komputer, który oczywiście w założeniach miał służyć w charakterze pomocy do nauki, a w praktyce rzadko wykorzystywany był do czegoś innego niż gry komputerowe. 

Spośród wielu typów gier, najbardziej przypadały mi do gustu gry strategiczne o podłożu ekonomicznym. Znacie to. Zaczynacie od niewielkiej wioseczki, aby z czasem przekształcić ją w potężne królestwo i odpierać ataki wrogów. Jeśli fabuła toczyła się w przyszłości, zazwyczaj zaczynało się od kolonizowania jakiejś małej planety, by w efekcie dynamicznego rozwoju rządzić całą galaktyką.

Szczególnie pociągał mnie aspekt ekonomiczny, który we wszystkich tych grach jest bardzo podobny. Do rozwoju potrzebne są określone surowce. Bez nich nie jest możliwe osiągnięcie końcowego sukcesu. Tak więc stawiało się chaty drwali, młyny wodne, kopalnie i kamieniołomy. Innym razem były to kopalnie kosmicznych surowców, fabryki paliwa do gwiezdnej floty, czy też wytwórnie kryształów. Tylko z góry zaplanowana ścieżka rozwoju, opierająca się na efektywnym pozyskiwaniu i przetwarzaniu tych dóbr, pozwalała na pokonanie wirtualnego przeciwnika lub też innych graczy.

Oprócz samych surowców, kluczowy był też czas, a konkretnie jego ograniczona ilość. Zaprzepaszczenie jakiejś okazji, jedno złe posunięcie, mogło przekreślić szansę na końcowy sukces. Dlatego też wszystkie starania musiały być nakierowane na jak najlepsze rozplanowanie działań i wykorzystanie każdej chwili aktywności w grze.

Do dziś jestem fanem tego typu gier, lecz niestety nie mam już czasu, aby przez wiele godzin oddawać się wirtualnej rozrywce. Wszystko dlatego, że w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nasze życie całkiem dobrze odzwierciedla właśnie scenariusz takiej strategicznej gry. Wtedy też postanowiłem spróbować spojrzeć na swoją aktywność jak na posunięcia wirtualnego przywódcy, który kieruje decyzjami odgrywanej postaci, aby ta ostatecznie osiągnęła sukces.

Swoje życie zaczynamy w punkcie zero. Mamy jakieś dobra początkowe, czyli rodzinę, zapewniającą nam wsparcie emocjonalne i materialne. Nie można tu mówić o równym starcie dla wszystkich, co jest jedną z zasadniczych różnic między grą a życiem. Później jednak, z wchodzeniem w dorosłość, wszystko spoczywa w naszych rękach i coraz bardziej upodabnia się do gry.

Praktycznie całe nastoletnie życie spędzamy w szkole. Jest to nic innego, jak gromadzenie aktywów, tyle że nie jest to już drewno czy kryształy, ale wiedza i umiejętności. Uczymy się języków obcych, poznajemy obsługę komputera, ponieważ wierzymy, że przyczyni się to do zwiększenia naszych szans na sukces. Ale przecież wszyscy chodzą do szkoły...

I tu zaczyna się właśnie pole do spojrzenia na siebie, jako gracza - czas wolny. Niektórzy wracają z pracy lub ze szkoły i włączają telewizor. Sam znam wiele osób (niestety głównie kobiet), które popołudniową aktywność wypełnioną mają ramówką seriali. W końcu pracowały osiem godzin i im się należy. Co z tego, że mają dopiero 28 lat, a za rok lub dwa, w wyniku różnych zdarzeń, mogą już tej pracy nie mieć. Wtedy nastąpi zderzenie z rzeczywistością i nadejdzie czas konsumowania rezultatów tego, jakimi graczami były.

Student wraca z zajęć. Uruchamia obowiązkowo Facebooka i znika na kilka godzin. Ogląda filmy podesłane przez znajomych, typu "fail compilation - august 2012 - 120 min!" i przez dwie godziny rechocze z mężczyzn wpadających do basenu, czy kolekcji spektakularnych nut-shotów. Po pewnym czasie stwierdza, że jest już wieczór i nie warto brać się za nic nowego, więc idzie spać lub na imprezę. Dzień minął.

Jeszcze smutniejszy jest inny przykład, również wzięty z grona moich znajomych. Pięć lat studiów, średnia powyżej 4,5, obrona na bardzo dobry. Tyle, że była to jedyna aktywność, jaką podejmowano. W efekcie magister z dyplomem stoi w bramie uczelni i czeka na oferty pracy, których brak. Mija kilka trudnych miesięcy, po czym nadchodzi moment, w którym dumę trzeba schować do kieszeni i ustawić się w kolejce po zasiłek. Bo żyć trzeba.

Życie jest ciągiem decyzji. Podobnie jak w grze strategicznej, im więcej zasobów zgromadzimy na wczesnym etapie oraz im lepiej wykorzystamy dostępny nam czas, tym lepszą pozycję końcową osiągniemy. Do gier upodabnia życie jeszcze jeden fakt - na duże rezultaty wpływ mają małe decyzje. To, czy mając kilka godzin do zagospodarowania, poczytamy newsy na plotkarskim portalu, pooglądamy talk-show, czy rozwiniemy w sobie jakąś przydatną umiejętność, może kiedyś przynieść zadziwiające rezultaty.

Podobnie działa to w przypadku naszych finansów. Pomyślcie, czy grając w grę wydacie swoje złoto na przemalowanie wszystkich budynków na kolorowo (gdyby gra dawała takie możliwości), żeby było ładniej, czy też zmodernizujecie kopalnię, aby była bardziej wydajna? To jest dokładnie taka sama decyzja, jaką podejmujecie stając przed problemem: czy wymienić swój roczny telefon na nowego Samsunga Galaxy S III (ok. 2200 zł), żeby się polansować, czy też te środki wpłacicie na lokatę lub zainwestujecie w siebie. Czy wziąć pożyczkę "chwilówkę" na kino domowe, czy też policzyć sobie dokładnie koszty takiej operacji i się powstrzymać.

To właśnie uświadomienie sobie, ile czasu, energii i pieniędzy marnujemy na rzeczy, które do niczego nie prowadzą i nie przyczyniają się do naszego dobrobytu, pozwala na wprowadzenie niezbędnych zmian w naszym życiu. Nie muszę szukać daleko, podam własny przykład. Kilka lat temu, będąc jeszcze w liceum, zacząłem grać w grę przeglądarkową typu MMO. Tysiące graczy rywalizujących o to, kto lepiej rozbuduje swoje kosmiczne imperium. Oczywiście wdrożyłem efektywne zarządzanie czasem i surowcami, aby zmaksymalizować szanse na sukces. W efekcie zajmowałem pierwsze miejsce na ok. 10 000 graczy. Koszty? Każdej nocy nastawiałem budzik, aby wstać i dokonać jakiejś operacji na koncie (wysłać flotę, pozyskać surowce, zbudować kopalnię), gdyż nocna aktywność dawała przewagę nad tymi wszystkimi, którzy w tym czasie spali i się nie rozwijali. Nawet w czasie matur, musząc o 9 rano stawić się na egzaminie silnie warunkującym dostanie się na określone studia, wstawałem o 3 w nocy, aby dalej budować wirtualną potęgę.

Myślę, że ten przykład dość dobrze pokazuje ważną rzecz: że wtedy miałem super opracowane strategiczne zarządzanie rozwojem, ale był to rozwój nie prowadzący do wymiernych rezultatów. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, przekazałem login i hasło do konta koledze, a sam zająłem się wdrażaniem opanowanych zasad do reala.

Kończąc ten wpis, chciałbym żebyście zastanowili się czasem, czy czynność którą będziecie właśnie podejmowali, służy czemuś konkretnemu. Jeśli tak, nie ma problemu. Nawet jeśli jest to rozsądny odpoczynek, jest on ważny, gdyż trzeba też unikać dyktatu efektywności i nie przesadzać w drugą stronę - pracując ponad siły i zaniedbując życie towarzyskie na rzecz ciągłej pracy.

A jeśli ciągle czujecie, że umyka Wam to, o czym pisałem, proponuję zainstalować na komputerze dobrą strategię ekonomiczną, lub jeszcze lepiej - poczytać Kiyosakiego i jego książkę Bogaty ojciec, biedny ojciec.

****

Na marginesie dodam, że konto w grze, które budowałem z takim poświęceniem przez kilkanaście miesięcy, kolega rozłożył na łopatki w dwa tygodnie :) Ale dziś buduję swoje konto w realu i dużo bardziej mi się to podoba.

8 komentarzy:

  1. Dobry wpis, nawet bardzo dobry. Przypomniał mi o tym szerokim morzu czasu, które przepłynąłem bez określenia kierunku, do którego chcę zmierzać... A cofnąć się nie można. Czas niestety nie wraca i to jest wręcz tragiczna jego ułomność, która dla człowieka wiąże się z koniecznością ograniczania aktywności do rzeczy, które jest w stanie/chciałby zrobić.

    Oczywiście, życie bez relaksu raczej byłoby trudne. Z drugiej strony - i to jest ideał, do którego chciałbym kiedyś dojść - pożytkować czas przeznaczony na zarobek, jak i pozbawiony tego przymusu na rzeczy, które sprawiają autentyczną radość, a przy tym są twórcze...

    Dwie uwagi krytyczne.
    Pierwsza:
    "Później jednak, z wchodzeniem w dorosłość, wszystko spoczywa w naszych rękach i coraz bardziej upodabnia się do gry."
    Mocne uproszczenie. Trzeba jeszcze wziąć kilka czynników pod uwagę, choćby te, które miały wpływ wcześniej i promieniują na ową dorosłość.

    Druga:
    "Nawet w czasie matur, musząc o 9 rano stawić się na egzaminie silnie warunkującym dostanie się na określone studia, wstawałem o 3 w nocy, aby dalej budować wirtualną potęgę."
    Tu błąd gramatyczny - 'musząc; zamień na 'zmuszony'.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam gracza OGame;) "na szczęście" straciłem tylko kilka miesięcy gimnazjum na grze, ale doszedłem do podobnych wniosków, stąd liceum i szczególnie studia starałem się już znacznie efektywniej wykorzystywać:>

    OdpowiedzUsuń
  3. a co myślisz o jago i midas?

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie też bardzo podobał się ten wpis. Wreszcie jakiś inny, bo te ciągłe wykresy zwykle przeskakiwałem i omijałem.
    Co do mnie to byłem w takim samym położeniu. Potrafiłem świetnie zarządzać swoim czasem, aby być w wirtualnej grze jak najwyżej. Widziałem, że jestem uzależniony, bo czekałem do 3 w nocy, aby zrobić jakiś atak. Grałem w The Crimes lub Plemiona gdzie graczy było dużo, dużo więcej i konkurencja bardzo zacięta.

    Teraz to samo przekładam na swoje życie. Od gier się całkowicie odciąłem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem czym była inspiracja do tego wpisu. Mnie do podobnego przemyślenia doprowadziły parę lat temu artykuły na ten temat. Jako obserwator tematyki gier komputerowych zauważam że ostatnio bardzo popularny staje się temat co zrobić z czasem wykorzystanym/zużytym/zaprzepaszczonym* (niepotrzebne skreślić) na grach komputerowych w młodości. W końcu wystarczy 10 000 godzin spędzonych na jakimś zajęciu by stać się mistrzem w tym. Pytanie tylko w czym się jest mistrzem po 10 000 godzin gier komputerowych? Każdy musi chyba sobie sam odpowiedź
    Pozdrawiam
    odwieczny fan strategii komputerowych

    p.s.
    Mnie nauczyły historii i zarządzania przedsiębiorstwem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. U mnie było podobnie, tylko wszystko przesunięte było o 3 lata, bo pamiętam, że koledze dałem zastępstwo bodajże w plemionach, bo "miałem egzaminy gimnazjalne".

    Byłem dość ogarniętym uczniem, więc w testy poszły mi dobrze (byłem drugi w szkole), ale tuż przed liceum zdałem sobie sprawę, że ucinam sobie godzinę-dwie życia niemal codziennie, a w liceum nie będę mieć tyle czasu. Z grami przeglądarkowymi dałem sobie raz na zawsze spokój, ale ogólnie grać uwielbiam do dzisiaj. Mam jednak o wiele więcej czasu na wszystko.

    Mirross Edge uważane za "bardzo krótką grę" przechodziłem od połowy wakacji, a napisy końcowe zobaczyłem w zeszłym tygodniu. Wychodzi jakieś 10 minut dziennie średnio (gram tylko w weekendy kilkugodzinne sesje), więc jest to bardzo mało.

    Też uwielbiałem gry strategiczne, nawet w strzelankach uwielbiałem wolność wyboru (sandbozy), bo uwielbiałem myśleć, planować, szukać niekonwencjonalnych rozwiązań. Kolegom się do tego nie przyznaje, ale sporo godzin spędziłem grając w simsy - uwielbiałem rozkręcać biznesy. Może i jest to śmieszne, ale wątpię, czy szkoła nauczyłaby mnie planowania oraz zarządzania czasem i zasobami tak, jak gry.

    Cholernie żałuję, że nie poszedłem na kurs szybkiego czytania - program do nauki niewiele mnie nauczył, a gdybym miał więcej samozaparcia w gimnazjum, teraz pewnie byłbym niesamowicie mądrym człowiekiem. Zaraz po maturze pędzę na kurs, bo zwyczajna książka Briana Tracy nauczyła mnie zyskiwać masę czasu, a co dopiero by było, gdybym potroił (przeciętnie czytamy 180 słów na minutę, a po kursie ponad 500) szybkość czytania. Na to wszystko pewnie bym nie wpadł, gdybym nie grał w gry.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj świetny wpis i blog...jeśli interesują cię cie gry przeglądarkowe online to serdecznie zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń