czwartek, 6 października 2011

Gdy spekulant zostaje inwestorem

Z planem napisania tego wpisu nosiłem się już od kilku tygodni, ale jakoś nigdy wcześniej się nie złożyło. Aż niedawno natrafiłem na wywiad z Zenonem Komarem, który pokazując różnicę między spekulowaniem a inwestowaniem stwierdził, że "spekulant szybko staje się inwestorem, gdy tylko mu nie wypali transakcja." 

Myślę, że każdy, kto pierwsze kroki na giełdzie ma już za sobą, spotkał się nie raz z podobnym określeniem. Być może niektórzy z Was znają nawet takie przypadki z własnej praktyki. Transakcja zaplanowana, jako krótkie zagranie pod jakikolwiek układ, nagle przeradza się w pozycję długoterminową. A to stopa nie było na miejscu i później już szkoda było sprzedawać "bo pewnie zaraz się odbije", a to stop był stopniowo obniżany, w miarę jak cena zbliżała się i przełamywała każde kolejne istotne wsparcie, a to jeszcze coś innego.

Po tym, spekulant dostrzega nagle coś, co umykało jego wcześniejszym analizom. Otóż spółka ma bardzo atrakcyjne współczynniki C/Z i C/WK, a poza tym jej sytuacja fundamentalna również wydaje się całkiem niezła. Mając już 40% straty na danym walorze, bierze głęboki oddech i uspokaja się - zostaje inwestorem.

Ten scenariusz wydarzeń jest słusznie piętnowany na różnego rodzaju szkoleniach czy też w rozmowach o giełdzie. Pytanie tylko, czy zawsze przeobrażenie się spekulanta w inwestora jest złe? Otóż, w mojej ocenie, nie zawsze.

Dla precyzji należy dodać, że rozróżnieniem obu podejść będzie według mnie nie typ sporządzanej analizy (krótkoterminowa - techniczna, długoterminowa - fundamentalna), ale horyzont czasowy. Tak więc spekulant będzie zainteresowany ruchami co najwyżej swingowymi, podczas gdy inwestor będzie próbował złapać kilka swingów lub większą część trendu.

Podczas prowadzenia pozycji przez spekulanta/inwestora, zastosowanie ma jedna z podstawowych giełdowych zasad: szybko ucinaj straty, ale zyskom pozwól rosnąć. W przywoływanym wyżej przykładzie, spekulant zapomina uciąć stratę, gdy jest jeszcze ona względnie mała. Narusza tym samym fundamentalną regułę przetrwania na giełdzie. 

W przypadku, który chciałbym omówić, sytuacja wygląda w sposób mocno wyidealizowany. Otóż spekulant otwiera pozycję w oparciu o zagranie mające być z początku swing tradingowym (jeśli się nie uda, szybko tnie stratę stop lossem), i jeśli pozycja się pomyślnie rozwija, daje jej coraz więcej miejsca (pozwalając zyskom rosnąć), aż w efekcie łapie kawałek trendu znacznie większy niż pojedynczy swing. Podsumowując jednym zdaniem - stawiaj stopy jak spekulant, pielęgnuj zyski jak inwestor :)

Zasada ta wydawać by się mogła całkiem łatwa w praktyce. Ot, wejście w korekcie, stop pod wierzchołkiem korekty, a później zamiast ciasnego stopa prowadzonego po swingu, chwila niepewności i zaczekanie na kolejny, w założeniu wyższy dołek. Teoretycznie z takich transakcji można by było wyciągać relację zysku do ponoszonego ryzyka na poziomie 10, 20 i wyższym. Kosztem w takiej sytuacji jest niezrealizowany zysk swingowy. Ryzyko pozostaje takie samo, gdyż stop równy jest cały czas początkowemu - swingowemu. Perspektywa złapania dużej części trendu jest za to bardzo obiecująca.

W zasadzie trudno jest znaleźć jakieś przeciwwskazania dla takiej strategii. Z pewnością ryzyko leży po stronie zysku. Nie bierzemy tego, co wirtualnie nam swing wypracował, ale czekamy na coś, co może nigdy nie nastąpić. Jakimś rozwiązaniem problemu może być dzielenie pozycji na części i zamykanie np. połowy w myśl stopa prowadzonego dla swingu, a pozostawianie reszty otwartej w nadziei, że korekta będzie niewielka i rynek podąży w dotychczasowym kierunku.

Tak więc w mojej ocenie możliwe i niekiedy wskazane jest stawanie się inwestorem ze spekulanta. A może po prostu jest się cały czas inwestorem, tylko wejścia na pozycję dokonywane są przy minimalnym ryzyku? Nie ważne, w końcu i tak zawsze chodzi o kasę.

3 komentarze:

  1. Znam kilka osób, które właśnie zainwestowały swoje oszczędności na giełdę stając się długoterminowymi inwestorami z stratą, czekają teraz na zysk, który może się wcale nie pojawić, i dojść może do tego, że utną stratę pod wpływem strachu, gdy dalsze spadki będą się kumulować przykład koleżanki z Woodstocku zainwestowała w spółki z rekomendacji domu maklerskiego i transakcje okazały się wtopieniem ok 70% kapitału, nawet się mnie pytała, co zrobić to jej zapytałem ile była w stanie maksymalnie stracić kapitału przed zainwestowaniem pieniędzy na giełdzie i nie znała odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, bo tu pojawia się kilka problemów. Po pierwsze, osoba początkująca na giełdzie zazwyczaj chce inwestować, ale nie ma wiedzy na temat zarządzania kapitałem i ryzykiem. Przy derywatach są niby testy (ankiety), ale przy akcjach z tego co pamiętam, nie ma. A ostatnie czasy pokazują, że utrata połowy kasy nie jest wcale czymś szczególnym.

    Duża tu rola biur maklerskich, które generalnie mało edukują. Ale z drugiej strony, jest to pole do popisu dla nas - blogerów, pod warunkiem że początkujący są świadomi naszego istnienia.

    Kolejnym problemem są rekomendacje analityków i DM. Niby są tam te klauzule ograniczające odpowiedzialność, ale rekomendacje traktowane są jako "pewne", właśnie dlatego, że przygotowują je ludzie z dyplomami i studiami. A później klops, DM umywa ręce, a plankton traci kasę.

    Przypomina mi się tu ostatni/obecny kryzys i rola agencji ratingowych. Okazało się, że to są "tylko ich opinie". I w sumie racja. Oni są wolni od odpowiedzialności, a kasę kto stracił ten stracił na potrójnym A. I wszystko kręci się dalej.

    Z drugiej strony, nie można nikomu nakazać nauki. Wystarczy wysłać początkującym jasny przekaz - "to nie jest takie proste jak się wydaje - ucz się". A reszta to już indywidualna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przy akcjach też są ankiety - są wymagane przez rozporządzenie Rady Ministrów.

    Co nie zmienia faktu, że nik nie zwraca na nie uwagi. Nie wystarczy wiedzieć, że "na rynkach akcji można stracić" aby tego nie zrobić :)

    OdpowiedzUsuń