Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

poniedziałek, 26 grudnia 2022

Nudna historia o tym, jak schudłem 9 kilo

W tym roku spełniłem swoje noworoczne postanowienie zanim jeszcze zaczął się nowy rok. Udało mi się schudnąć 9 kilo i to w najbardziej nudny sposób, jak to tylko możliwe. Historia nie ma żadnego związku z pieniędzmi i inwestowaniem. A może jednak ma?

Z góry uprzedzam, że opowieść będzie nudna. Nie będzie zdjęć before/after, nie będzie tragicznej historii, jak to omal nie straciłem życia przez otyłość i co najważniejsze - nie będzie cudownej opowieści o tym, jak się moje życie odmieniło odkąd ważę trochę mniej. Ale skoro mamy trochę luźniejszy czas w roku, postanowiłem napisać trochę luźniejszy tekst.

Mam świadomość tego, że 9 kilo to nie jest rekord świata w zrzucaniu wagi. Są ludzie, którzy zrzucili więcej niż ja lub zrobili to szybciej niż ja. Ale być może dla niektórych moja historia będzie tym, co potrzebne, aby zrobić pierwszy krok. A pierwszy krok jest tu najważniejszy.

Geneza

Do niedawna moja typowa waga oscylowała wokół 105 kg przy wzroście 190 cm. Czasem było to 104 kg, czasem 106 kg. W zasadzie stan ten nie zmieniał się od lat i uznawałem go za coś normalnego. Był czas, kiedy ważyłem mniej, ale było to niemal 10 lat temu, kiedy byłem dużo bardziej aktywny fizycznie i jednak nieco młodszy, z lepszym metabolizmem.

W ostatnich latach w zasadzie nie realizowałem żadnego wysiłku fizycznego. Moja dzienna aktywność, jeżeli nie mam spotkań z klientami, sprowadza się do dwóch-trzech spacerów z psem oraz sprawdzonej trasy między gabinetem, kuchnią i łazienką. Czyli solidne 5000 kroków dziennie.

Z drugiej strony oczywiście dieta. Nie była ona dramatycznie zła, ale zjeść paczkę chipsów do filmu i zapić to butelką wina to dla mnie pestka. Tygodniowo potrafiłem spokojnie zjeść dwie paczki chipsów, paczkę żelek, jakieś ciastka, wafelki i wszystko okrasić butelką coli. Po drodze można jeszcze wcisnąć przynajmniej jednego fast fooda. 

Stan ten utrzymywał się w zasadzie bez żadnych momentów przełomowych. Ja czułem się ze sobą okej, moja żona czuła się ze mną okej i w sumie było okej. Co ważne, nigdy wcześniej nie stosowałem żadnych diet ani nie próbowałem stosować diet. 

Pierwszy krok pociągnął kolejne

Wszystko wyszło w sumie przypadkiem. Byliśmy na początku września z żoną na zakupach i obmyślając plany obiadowe zaproponowałem, żeby przez cały wrzesień nie jeść mięsa. Z jednej strony, żeby spróbować czegoś innego w życiu, z drugiej że faktycznie sporo tego mięsa się jadło.

Nie mieliśmy i nie mamy żadnych sprecyzowanych poglądów ideologicznych w zakresie jedzenia mięsa. Czyli nie chodziło i nie chodzi o dobrostan zwierząt i poglądy na ich hodowlę i zabijanie w celach konsumpcyjnych. Może nieco większym aspektem był element ekologiczny, gdyż do produkcji mięsa zużywa się dość sporo zasobów. Ale głównie chodziło o eksperyment, zaproponowany trochę z nudów.

I powiem szczerze, że wrzesień wyszedł nam bardzo sprawnie. Na tyle sprawnie, że szybko przyszły kolejne postanowienia. Pierwszym z nich było utrzymanie rezygnacji z mięsa na kolejne miesiące. Skoro się udało, to dlaczego tego nie pociągnąć? Kolejny krok to rezygnacja, od października ze słonych przekąsek. Chipsy, paluszki, popcorn, orzeszki itp. Następna rzecz to rezygnacja, od listopada, ze słodyczy. Żelki, czekolady, ciasta i ciasteczka. Od początku grudnia zrezygnowaliśmy z fast foodów, a na początek stycznia zaplanowana jest rezygnacja z alkoholu.

Można więc powiedzieć, że zaczęło się niewinne, a później poszło już zdecydowanie ostrzej. Chociaż dla osób, które dotychczas odżywiały się zdrowiej niż ja, będzie to zaledwie powrót do normalności.

Oprócz rezygnacji z poszczególnych produktów, dołożyłem do tego ograniczenie ilości spożywanych posiłków. Idąc trochę na wzór koncepcji postu przerywanego, staram się nie jeść po godzinie 16. I nie mówię tu, że nie jem zupełnie, chociaż często tak właśnie jest. Zwyczajnie od popołudnia nie jem już żadnych regularnych posiłków, a jeżeli głód dokucza, ograniczam się do poratowania sytuacji owocem, jogurtem lub garścią orzechów. I w sumie jest spoko.

Ruch to zdrowie

Wspomniałem wcześniej, że moja typowa norma to ok. 5000 kroków dziennie. I od początku listopada postanowiłem zrobić coś również na tym polu. Pierwszym krokiem było dobicie do preferowanej normy 10 tys. kroków dziennie. Kolejną modyfikacją było dorzucanie po 1 tys. kroków dziennie co miesiąc, począwszy od grudnia, aby dobić do poziomu 15 tys. kroków dziennie w okolicach kwietnia.

Aby to osiągnąć zacząłem wychodzić na spacery. Ale nie na spacery z psem, gdzie co krok trzeba powąchać jakiś krzaczek. Na spacery solo, gdzie idzie się dłuższy dystans dość dobrym tempem przez dłuższy czas. Na początku były to spacery rzędu 6000 kroków, później moją normą stało się 10 tys., a w końcu 15 tys. kroków. Oczywiście nie codziennie, ale raz lub dwa razy w tygodniu. Do ściany doszedłem, kiedy zrobiłem marsz na ponad 20 tys. kroków, który zajął mi prawie 3 godziny i podczas którego obtarłem sobie nogi. 

Obecnie w tym aspekcie raczej buduję zaległości. Chodzenie na tak długie dystanse zajmuje już zbyt dużo czasu, a ostatnie opady śniegu znacząco osłabiły moją regularność. Można więc powiedzieć, że aktualnie buduję deficyt kroków i akumuluję go do wiosny, żeby wtedy nadrobić zaległości poprzez jazdę na rowerze, którą lubię zdecydowanie bardziej.

Po pierwsze, efektywniej spala się kalorie w przeliczeniu na godzinę, a po drugie, jadąc trasy o dystansie 40-50km można ruszyć się w zdecydowanie ciekawsze rejony niż tylko 10 km kółko wokół domu. A więc plany aktywności fizycznej w chwili obecnej realizuję jedynie częściowo.

Co dalej?

Aktualnie od początku września zrzuciłem 9 kilogramów, schodząc z poziomu 105 kg do poziomu 96 kg. Mój plan zbudowany gdzieś w połowie października zakładał zrzucenie 5 kilogramów do końca 2022 i kolejnych 10 kilogramów w roku 2023, żeby zejść z wagą do poziomu 90 kg. 

Biorąc pod uwagę fakt, że już teraz wyprzedziłem grafik o dobre 4 kilogramy, rozważam czy nie podnieść poprzeczki do 20 kilogramów, czyli nie zejść do pułapu 85 kg. Ale tę decyzję będę podejmował najwcześniej w maju lub czerwcu, kiedy będę znał rezultaty zimowo-wiosenne, a z drugiej strony będę stał u progu największej sezonowo aktywności fizycznej.

Dlaczego to wszystko się udało?

Mimo tego, że zrzucenie 9 kilogramów traktuję dopiero jako półmetek mojej podróży, jest to jednocześnie rezultat, którego nawet nie brałem pod uwagę na początku tej drogi, kiedy we wrześniu rezygnowałem z jedzenia mięsa. I po tych czterech miesiącach mam już pewne przemyślenia, dlaczego to się udało tak dobrze, jak się udało.

Po pierwsze, zadziałała metoda małych kroków. Na początku był tylko jeden miesiąc i tylko rezygnacja z mięsa. Kolejne elementy układanki dochodziły z czasem, w miarę jak udawało się trzymać postanowień i zaczynało mi się to coraz bardziej podobać. Gdybym miał z miejsca stanąć przed perspektywą rezygnacji ze wszystkich jedzeniowych przyjemności, z pewnością szybko bym się zniechęcił.

Po drugie, bardzo pomogła mi żona. Generalnie jeżeli czegoś nie ma w domu to się tego nie zje. Dlatego rezygnacja z poszczególnych produktów była decyzją wspólną, mimo że inspirowaną przeze mnie. Z wielu rzeczy (słonych przekąsek, słodyczy, alkoholu) zrezygnowałem jeszcze przed rozpoczęciem miesiąca, w którym to miało nastąpić. Dlatego jak się działa wspólnie, szanse na osiągnięcie sukcesu są zdecydowanie większe.

Po trzecie, zbudowanie alternatywy. Rezygnacja z mięsa doprowadziła w pewnym momencie do sytuacji, w której jedliśmy głównie kanapki z serem. Po kilku takich dniach uznałem, że trzeba ostro zadziałać w aspekcie różnorodności, żeby się szybko nie wypalić. Poszukałem przepisów, zacząłem więcej gotować i okazało się, że kuchnia bezmięsna jest o wiele ciekawsza niż kanapka z serem.

Po czwarte, nie poszliśmy w opcje wegańskie. Rezygnacja z mleka, jaj, ryb i masła to już moim zdaniem pole dla osób bardzo mocno zdeterminowanych, najpewniej mających konkretny pogląd na spożywanie produktów odzwierzęcych. Dieta wegańska wymaga stosowania bardzo specyficznych produktów, często trudnych do nabycia lub przyrządzenia oraz nie tak smacznych jak ich tradycyjne opcje. Dlatego mimo rezygnacji z mięsa, mamy z czego przyrządzić obiad.

Po piąte, pozwoliliśmy sobie na wentyle bezpieczeństwa. Nie jesteśmy dietetycznymi talibami, żeby każde odstępstwo od ustaleń miało być czymś złym. Dlatego jak jesteśmy na mieście lub u kogoś jemy normalnie, również dania mięsne i alkohol. Nie chodzi przecież o to, żeby stawiać gospodarzy w głupiej sytuacji, że zaproszeni goście będą siedzieli przy pustym talerzu. Również od czasu do czasu pozwalamy sobie na fast fooda, co daje pewne ujście sytuacjom w stylu "zjadłbym kebsa". I uważam, że to jest jedna z ważniejszych rzeczy w odchudzaniu, aby nie dać się zwariować i raz na jakiś czas trochę poluzować zasady.

Po szóste, dużo dała mi regularność. Ważę się codziennie, mimo że wiem, że w skali jednego dnia zmiany wagi nie mają znaczenia. Daje mi to jednak bardzo fajną motywację, kiedy mija się kolejne kamienie milowe w postaci zejścia z wagą poniżej każdego kolejnego okrągłego kilograma. Druga sprawa to opaska z krokomierzem. Zapisując codzienne kroki jestem w stanie na bieżąco kontrolować zaległości i motywować się, żeby je nadrabiać. Całość rozliczam tygodniowo, czyli zamiast 11 tys. kroków dziennie, staram się zrobić w grudniu 77 tys. kroków tygodniowo. W końcu nie każdego dnia można wyjść na dłuższy spacer czy marsz.

Po siódme, ale może najważniejsze, badania. Idąc w temat diety łatwo można popełnić błąd, który odbije się niekorzystnie na naszym organizmie. A takie konsekwencje mogą być nie tylko szkodliwe, ale i bardzo dotkliwe. Dlatego postanowiłem, że co 3 miesiące będę robił sobie podstawowe badania, aby sprawdzić, czy korzyści nie zmieniają się w szkodę.

Co się zmieniło przez te 9 kilogramów?

Internet pełen jest relacji, jak to po schudnięciu czyjeś życie diametralnie się odmieniło. Z góry uprzedzałem, że będzie nudno, więc mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani, jak napiszę, że wiele się nie zmieniło.

Nie fruwam pod sufitem, nie wyrzeźbiłem sześciopaka, nie oglądają się za mną młodsze laski, nie biegam maratonów. Można powiedzieć, że żyję jak wcześniej, tylko z drobnymi zmianami.

Nie kuszą mnie już słodycze i chipsy. Odstawiłem je dość swobodnie i ze zdziwieniem stwierdziłem, że potrafię już przejść obok nich zupełnie obojętnie w sklepie. Kiedy jest gorąco, mniej się pocę, a kiedy jest chłodno, bardziej marznę. Musiałem wybić trzy dodatkowe dziurki w pasku do spodni. Ubrania stały się nagle luźniejsze, co ma również swoje wady.

A więc moje życie nie uległo wielkiej zmianie i nie nastąpił żaden przełom. Może nastąpi on, kiedy zrealizuję pełen plan zrzucenia 15 kilogramów, nie wiem. Ale z perspektywy czasu bardzo dużą siłę daje mi świadomość, że jeżeli się pewne procesy rozpocznie małymi krokami (zmiana raz na miesiąc), rozłoży na odpowiednio długi czas (u mnie kilkanaście miesięcy) i podejdzie do nich rozsądnie (urozmaicenie diety, cheat day), można osiągnąć bardzo duże rezultaty. I mam tu świadomość, że są osoby które schudły po 30 kilogramów. Dla mnie jeszcze kilka miesięcy temu 3 kilogramy wydawały się poza zasięgiem.

Co z tego może przydać nam się w finansach?

Dzisiejszy tekst jest wybitnie niefinansowy, ale postaram się tu znaleźć kilka analogii.

Pierwszą z nich jest to, co często mówi Michał Masłowski, przypisując te słowa Maćkowi Samcikowi: oszczędzanie nie może boleć. Jeżeli idziemy małymi krokami i realizujemy drobne zmiany systematycznie, osiągnięte po tym czasie efekty bywają wielkie. A więc nie od razu zarobienie miliona na giełdzie, ale najpierw oszczędzanie, później rozsądne inwestowanie, a dopiero po latach konsumowanie owoców swojego działania.

Po drugie, cieszenie się małymi sukcesami. Podobnie jak teraz cieszę się z każdego zrzuconego kilograma czy z każdego zrobionego dodatkowo tysiąca kroków, wcześniej cieszyłem się z każdego zaoszczędzonego tysiąca złotych czy też z każdej dywidendy, nawet najmniejszej. O ile zaglądanie na rachunek maklerski każdego dnia nie musi mieć wielkiego sensu, o tyle obserwowanie z miesiąca na miesiąc lub z kwartału na kwartał, że suma naszych oszczędności rośnie, daje dodatkowy power do działania i do utrzymania się w swoich postanowieniach.

Po trzecie, przyjmowanie długiego terminu. Trudno jest zrzucić 5 kilogramów na miesiąc przed weselem i tak samo trudno jest szybko pomnożyć oszczędności. A w dłuższym horyzoncie nawet spadkowy rok, w którym wartość naszego portfela spada, może być bardzo udanym rokiem na dokonywanie zakupów, o czym pisałem niedawno na blogu.

Przeczytaj: To był bardzo, bardzo dobry rok dla inwestycji

Plan na 2023

Gdybym miał układać plan na przyszły rok i wrzucił tam temat schudnięcia o 5 kilogramów, potraktował bym to jako duże i wymagające zadanie. Okazuje się jednak, że taki cel udało się osiągnąć zdecydowanie wcześniej i to nie tylko w prawie podwójnej wysokości, ale jeszcze relatywnie niewielkim wysiłkiem.

Dlatego moim planem jest kontynuacja tego, co realizuję obecnie. Dietetycznie nie chcę już dokładać dodatkowych elementów poza rezygnację z alkoholu od nowego roku. Z aktywnością fizyczną chcę dobić w kwietniu do kalorycznego ekwiwalentu 15 tys. kroków na dzień i realizować go przez resztę roku. Czy to poprzez spacery, czy poprzez jazdę na rowerze.

I uważam, że jest to bardzo dobry plan, gdyż jego najtrudniejsza część jest już za mną. Oczywiście może okazać się, że nie uda się zrealizować tej teoretycznie łatwiejszej części lub nawet, że nastąpi pewien regres w obszarze wagi i zwyczajów. Ale miejmy nadzieję, że to nie nastąpi.

Co możesz wyciągnąć dla siebie z tego tekstu? Co tylko chcesz, wszystko możesz, nic nie musisz. Ale jeżeli mogę Ci w tym miejscu dać jedną radę, czy to z obszaru odchudzania, czy z obszaru oszczędzania, byłaby to rada następująca: zacznij od bardzo małego kroku i określ cel będący w zasięgu. Jeżeli ten cel osiągniesz, być może zdecydujesz się na kolejne kroki, które z czasem przyniosą duże efekty.

4 komentarze:

  1. Brawa za wytrwałość. Sumiennie prowadzony plan przełozył sie na sukces.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle kit na sprzedaż!

    OdpowiedzUsuń
  3. Resman ,dlaczego tacy jak ty ,wszystko muszą kopać?

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo za zmianę stylu odżywiania, metoda krok po kroku jak widać ma większe szanse powodzenia. Dosyć proste kroki, a jak skuteczne, o ile jesteśmy konsekwentni.

    OdpowiedzUsuń