Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

wtorek, 27 września 2011

Cieszmy się wzrostami - tak szybko mogą odejść

Czy do wysokiej zmienności można się przyzwyczaić? Zapewne można. Na mnie w ostatnich dniach wzrosty i spadki rzędu 8-10% nie robią już szczególnego znaczenia, a rynek poruszający się w przedziale +/- 2% może zostać uznany za całkiem spokojny, co byłoby trudne do pomyślenia w okresie poprzedzającym sierpniowe wydarzenia.

Patrzę na dzisiejsze wzrosty o 4,2% na Wig20 z dużym spokojem, w końcu nie takie rzeczy indeks wyczyniał w ostatnim czasie. Zanim jednak pojawi się wysyp entuzjastycznych komentarzy dotyczących tej sesji, warto przyjrzeć się rynkowi w perspektywie średnioterminowej.
Nie potrzeba szczególnie błyskotliwego analityka, ani narysowanej przeze mnie linii pseudo-trendu, żeby dostrzec, iż tendencja jest spadkowa. Dla jeszcze lepszego jej zobrazowania, warto oznaczyć wierzchołki tych mini-swingów:
Rysowana krwawą kreską cena chyba nie pozostawia wątpliwości. Wszyscy nowicjusze widzący w dzisiejszych wzrostach początek pięknego ruchu w górę powinni nieco ochłonąć i przyjrzeć się faktom. A te niestety nie są sprzyjające. Przy obecnej zmienności, wystarczy dzień lub dwa, abyśmy po 14-miesięcznej przerwie ponownie znaleźli się poniżej poziomu 2000 punktów.

Jaki z tego wniosek? Po pierwsze, nie każde duże odbicie jest początkiem wzrostów. A po drugie, w czasach takich, jak te, warto jest szukać instrumentów do gry na spadki, gdyż układ swingów pozwala już wyszukać miejsca o mniejszym ryzyku (korekty), w których można próbować swoich sił.

Proszę, abyście niniejszy wpis potraktowali bardziej, jako gimnastykę intelektualną niż prognozę czy rekomendację :)

niedziela, 25 września 2011

Pisanie o pisaniu

Osoby zainteresowane tematyką inwestowania, ale również obecną sytuacją gospodarczą śledzą zazwyczaj różnego typu serwisy informacyjne, blogi, czy czytają gazety. Stopień, w jakim opierają się na różnego typu sugestiach, jest ich prywatną sprawą, w którą nie zamierzam wnikać. Nieco inaczej wygląda sytuacja blogera, który jednocześnie śledzi newsy i czyta to, co o rynku się pisze. W pewnym momencie może pojawić się zarzut, że w zasadzie nie jest to własna twórczość autora, a jedynie kompilacja 

Swój ostatni wpis popełniłem w czwartek i można powiedzieć, że był on mocno "od siebie". Pewne wątpliwości pojawiły się u mnie w sobotę, gdy w związku z większą ilością wolnego czasu nadrobiłem zaległości w czytaniu blogów i różnego typu serwisów, które zdarza mi się śledzić. Jakież było moje zdziwienie, gdy pośród kilkudziesięciu materiałów znalazłem trzy lub cztery, których ton był podobny do mojej oceny sytuacji na srebrze i złocie. Dodatkowo, powstały one właśnie w okolicach środy i czwartku, przed i w trakcie tego ostatniego załamania cen. Niektórzy z czytelników, po zapoznaniu się z tymi materiałami, mogliby wysunąć zarzut, że w zasadzie nie stworzyłem czegoś swojego, lecz dokonałem kompilacji kilku wpisów traktujących na ten sam temat.

Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, niemniej warto powiedzieć dwa słowa o tym, skąd bloger (w tym wypadku ja) czerpie inspiracje do tworzenia nowych treści. Pierwszą i chyba najważniejszą kategorią są własne doświadczenia i przemyślenia związane z rynkami finansowymi. Uważam, że jest to jednocześnie najbardziej wartościowy typ treści, gdyż autorzy prezentują tu materiały swojego autorstwa, często unikalne, kontrowersyjne lub też inspirujące. Myślę, że to właśnie jest największa zaleta istnienia blogów finansowych i blogów w ogóle, gdyż każdy uważający, że ma coś do powiedzenia, może to powiedzieć, a osoby tym zainteresowane mogą do tych treści łatwo dotrzeć. Sam tworzę w ten sposób dużą część wpisów, w czym niezmiernie pomaga mi fakt, iż aktywnie uczestniczę w obrocie na wielu rynkach i wielu typach papierów wartościowych i instrumentów finansowych.

Drugi typ wpisów, również związany dużą ilością wkładu własnego to odwoływanie się do treści znalezionych w innych miejscach (w tym na innych blogach, z podlinkowaniem), z jednoczesnym dodaniem do nich własnych uwag, komentarzy oraz rozwijaniem w nowe koncepcje. W ten sposób w samej sieci tworzy się wartość dodana, gdyż koncepcje jednych autorów znajdują liczne niekiedy rozwinięcia przez innych, dzięki czemu nawet ułomne pomysły są doprecyzowywane, rozwijane i uzupełniane o nowe elementy. Nie muszę chyba wspominać, jak przydatne to może być w przypadku gry na giełdzie.

Trzeci typ wpisów to odwoływanie się do bieżących wydarzeń i pojawiających się treści. Bloger przywołuje jedynie materiały, raporty lub analizy sporządzone przez innych, zaopatrując je niekiedy we własny komentarz. Do tej kategorii zaliczyłbym również recenzje. Mimo stosunkowo niewielkiego wkładu własnego autora, dużą zaletą jest tutaj rozpowszechnianie treści. Jest to widoczne zwłaszcza na naszym podwórku, gdzie nie wszyscy śledzą publicystów zagranicznych, a to przecież treści anglojęzyczne dominują w świecie giełdy i finansów. Dzięki temu, rodzimy czytelnik uzyskuje pośredni dostęp do ciekawych tematów, co inną drogą nie byłoby możliwe.

Te trzy kategorie wpisów publikowanych na naszych blogach giełdowych pokazują, jak ważną rolę mogą one odgrywać dla osób zainteresowanych tematyką finansową. Analizując powyższy obraz można również dojść do wniosku, że trudno jest tworzyć coś zupełnie własnego. W końcu miesiące czy lata śledzenia publicystyki giełdowej nie pozostają bez wpływu na osobę piszącą bloga, a co za tym idzie, niektóre uwagi nie są do końca własne. Chciałbym tu jednak poczynić wyraźne rozróżnienie między rozwijaniem i uzupełnianiem czyichś treści (z podaniem źródła), a ich zwykłym kompilowaniem i podawaniem, jako własnych.

Kończąc już ten krótki wywód o niczym, pragnę Was zapewnić, że staram się pisać zawsze od siebie, a jeśli opieram się na czyichś uwagach lub rozwijam nieswoją koncepcję, staram się to wyraźnie zaznaczyć w treści wpisu.

czwartek, 22 września 2011

Intuicja stosowana

Za każdym razem, kiedy myślę, rozmawiam lub piszę o intuicji towarzyszącej grze na giełdzie, niezmiennie w pamięci wracam do porównania użytego bodajże przez Grzegorza Zalewskiego podczas jednego ze szkoleń. Odnosząc się do intuicji amatora i intuicji profesjonalisty, w tym drugim przypadku przywołał anegdotę o strażaku, którego intuicja ocaliła kilka osób przed śmiercią pod zawalonym budynkiem. Strażak stwierdził, że nic mu w tym budynku nie pasowało, nic nie było takie, jakie podczas pożaru być powinno, dlatego też kazał ewakuować ekipę, po czym chwilę później dom się zawalił.

Absolutnie nie aspiruję do miana profesjonalisty, ale w ostatnich dniach intuicja zaczęła kierować moją uwagę w pewne obszary portfela. W zasadzie może brzmieć to trochę nieszczerze, gdyż wpis miał się ukazać wczoraj i to przed komunikatem Bena, a dziś będzie to trochę wyglądało, jak dorabianie bajki do przeszłych wydarzeń. Niemniej postanowiłem podzielić się moimi spostrzeżeniami, gdyż to właśnie w oparciu o nie podjąłem te decyzje, niejako wbrew zasadom, którymi powinien kierować się profesjonalny inwestor.

Chodzi o utrzymywane przeze mnie od jakiegoś czasu długie pozycje na certyfikatach na złoto i srebro, zabezpieczanych na ryzyku walutowym pozycją krótką na parze USD/PLN. Sporo jest do omawiania, gdyż mamy do czynienia z kilkoma wykresami, wyrażanymi w różnych walutach. Niemniej warto o tym wspomnieć, gdyż również w tych zależnościach kryją się kwestie, które przykuły moją uwagę.

Zacząć należy od tego, co właściwie miałem. Otóż miałem złoto i srebro w proporcjach mniej więcej 2:1 na korzyść złota. Przez długi czas starałem się grać na tych metalach w dolarach, czyli utrzymując na rynku forex krótkie pozycje o wartości 100% moich pozycji w metalach. Jednak ostatnie tygodnie sprawiły (a konkretnie umocnienie dolara), że przebalansowałem nieco poziom zabezpieczenia w stronę złotówki, a co za tym idzie, częściowo zyskiwałem również na wzrostach pary USD/PLN (utrzymywana tam krótka pozycja była mniejsza niż pozycja na metalach). Zabezpieczałem ok 60% ryzyka walutowego, co pozwalało pozostałym 40% korzystać na słabnącej złotówce.

Pierwsze wątpliwości pojawiły się w przypadku złota denominowanego w dolarach.
Jak widzicie na wykresie, ceny weszły w bardzo nietypową konsolidację. "Typowość" tej konsolidacji jest bardzo subtelną kwestią, lecz dotychczas niepewność na rynkach odzwierciedlała się w silnych wzrostach na tym metalu. Ostatnie tygodnie pokazują jednak dużą niepewność również na cenie złota. Niezdolność do osiągania dalszych maksimów, dziwne zachowania i zwiększona zmienność pokazują, iż inwestorzy nie posiadają już zdecydowanie prowzrostowego nastawienia. Moją uwagę zwróciło również zachwianie pewnych dotychczas korelacji, gdyż spadkom na giełdach towarzyszą teraz spadki na złocie. Jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia.

Czas teraz na srebro.
Srebro do kwietnia, czyli do chwili zmian w wysokościach depozytów na ten metal, traktowane było jak tańszy zamiennik złota. Po solidnej, jak widać, korekcie, popyt na ten metal zdecydowanie zmalał, mimo że również pewne wzrosty dawały nadzieję na kontynuację trendu. Jednak całość tych analiz przekreślona została przez dzisiejszą sesję, w której srebro zaliczyło bardzo mocny spadek. Okazało się jednak, że srebro to nie tylko metal inwestycyjny, ale również w dużej mierze przemysłowy. W efekcie tych wydarzeń, na srebro patrzę dziś bardziej przez pryzmat miedzi (poleciała dziś o ponad 7% w dół), niż przez pryzmat złota. 

I w końcu dolar
Nie jestem szczególnym zwolennikiem harmonii rynków, lecz pierwsze dwa szczyty dzieli dystans około 15-16 miesięcy, czyli dokładnie tyle, ile minęło od drugiego z nich do dziś. Historia pokazuje, że szczyty mają to do siebie, że po ich przekroczeniu następuje dość istotny ruch w przeciwnym kierunku. Z kolei dynamiczne trendy mają też to do siebie, że the sky is the limit, ale w sytuacji "technicznego" oczekiwania na szczyt, postanowiłem nieco spasować.

 I teraz czas na sedno całego wpisu, czyli certyfikaty na srebro i złoto.
W obu przypadkach widzimy wyraźnie wzrostową tendencję, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Niestety, smuci fakt, że duża część ostatnich wzrostów jest wynikiem osłabiającej się złotówki, a nie aprecjonujących instrumentów bazowych. Tak więc, z perspektywy certyfikatów, impreza trwa dopóty, dopóki USD/PLN rośnie w dotychczasowym tempie. Dziś wzrosty dolara ledwie utrzymały w ryzach spadki na złocie, ale już w przypadku srebra zrealizował się spadek o ponad 5%.

Opisane powyżej kwestie sprawiły, że postanowiłem zamknąć całość moich pozycji na tych dwóch metalach, realizując jednocześnie zyski. Z jednej strony były to certyfikaty kupowane przez IKE, pomyślane na długie trzymanie w nadziei, że te metale (głównie złoto) będą zyskiwały na wartości. Z drugiej jednak strony, doszedłem do wniosku, że skoro nie widzę na razie przesłanek do dalszych wzrostów, a rodzą się obawy o scenariusze spadkowe, nie ma co zaciskać zębów i trzeba uciekać z kapitałem.

Mimo moich obecnych obaw, jestem gotów w każdej chwili odnawiać pozycje. Ujawnia się tutaj przewaga posiadania papierowego złota i srebra, co jest w wielkiej niełasce u inwestorów wieszczących upadek globalnego systemu finansowego, gdzie jedyną twardą walutą będą sztabki zakopane w ogrodzie. Dzięki certyfikatom, kupuję złoto taniej i elastyczniej, nie ponosząc przy tym kosztów bicia, transportu i przechowywania monet bulionowych. Oczywiście ponoszę za to ryzyko emitenta, ale na razie nie wydaje mi się, aby sytuacja wyglądała tak źle.

Tak więc trend na certyfikatach nie jest już moim przyjacielem, a zyskom na razie nie pozwalam rosnąć. Zabrałem zabawki i czekam na rozwój zdarzeń, utrzymując jednak pełną gotowość do odnowienia pozycji, czy to w złotówce, czy w dolarze. 

A Wy co myślicie?

sobota, 17 września 2011

Trendy są jazzy

Wbrew pozorom, niniejszy wpis nie będzie poświęcony przedwyborczej nowomowie, lecz niedawnemu postowi, który ukazał się na blogu Grzegorza Zalewskiego. Zwrócił on słusznie uwagę na nagłe zainteresowanie aktywami, które znajdują się w trendzie już od długiego czasu.

Czasami, przeglądając wykresy różnych aktywów, natrafiam na przypadek, gdzie trend trwa już od miesięcy, a czasem i lat. W takiej sytuacji, w mojej głowie pojawia się proste pytanie: "gdzie ja wtedy byłem?" Ot, takie złoto. Rośnie od dekady, a zaangażowany w nie jestem od jakiegoś roku. Sok pomarańczowy? Praktycznie zawsze w trendzie, a odkryłem go dopiero teraz. I tak jeszcze kilka razy można by było wymieniać rynki, na których trwają ciekawe trendy, a o których dowiadujemy się w chwilach takich jak obecna, gdy nie wiadomo, czy nie jesteśmy gdzieś w apogeum emocji i trend nie ulegnie odwróceniu.

W celu uniknięcia tego typu rozczarowań, należałoby przejrzeć dokładnie wszystkie rynki, na których moglibyśmy zajmować pozycję, a następnie co jakiś czas monitorować je w poszukiwaniu ewentualnych trendów, za którymi moglibyśmy podążać, lub które moglibyśmy wykorzystać w inny sposób. Osoby preferujące podejście mechaniczne, mogą po prostu ustawić filtrowanie bazy danych według określonych kryteriów (np. średnie kroczące), lecz stoją z kolei przed problemem zgromadzenia tych danych w formie poddającej się testowaniu w odpowiednich programach.

Problemu poszukiwania trendów pozbawione są osoby, które aktywnie działają na konkretnym instrumencie np. FW20. Jeśli wyniki są zadowalające, wystarczy dopracowywać warsztat i koncentrować swoją uwagę na tym jednym polu.

Nie wiem, jak Wy, ale ja ruszam właśnie na przeszukiwanie "wszystkiego, co się rusza." Może trafi się ciekawy trend wart zainteresowania. A może coś zaproponujecie?

środa, 14 września 2011

Puk puk

Jako zwolennik analizowania wykresów w oparciu o samą cenę (price action) szukam prostych formacji i ukłądów, które dobrze oddają grę popytu i podaży, umożliwiając jednocześnie zajęcie pozycji na rynku przy stosunkowo niskim ryzyku.

Jedną z takich formacji jest układ swingów cenowych, który można określić roboczo "pukaniem do oporu." W trendzie wzrostowym rynek osiąga ekstermum, cofa się, po czym podejmuje kolejną próbę pokonania danego poziomu. Próba jest nieudana, ale kolejny dołek cenowy wypada nieco powyżej pierwszej korekty. Kolejne próby testowania oporu oraz ewentualne kolejne wyższe dołki pokazują siłę rynku byka, sugerując jednocześnie, że jeśli uda się ostatecznie przełamać dany poziom, wybicie będzie miało dynamiczny charakter i pozwoli osiągnąć ładne rezultaty.

Formację tę można również określać mianem trójkąta wznoszącego, lecz w przeciwieństwie do tego ostatniego, dołki nie muszą się układać w jednej linii. Niemniej filozofia popytu i podaży leżąca u podstaw jest taka sama.

Cały figiel przy zagraniu pod tę formację, polega na tym, żeby wstrzelić się w korektę poprzedzającą wybicie, co pozwoli nam ustawić całkiem ciasnego stopa. Jest to w mojej ocenie zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż czekanie na wybicie, właśnie ze względu na kontrolę ryzyka.

Podstawy rozpoznawania takiego układu cenowego możecie obejrzeć TUTAJ. Autor przystępnie tłumaczy zarówno sam układ, jak i sposób zajmowania pozycji.

Nie przepadam za tworzeniem wpisów wyłącznie teoretycznych, więc najpierw dwa przykłady historyczne, a później coś na ząb dla zainteresowanych wypróbowaniem takiej strategii.
TVN
Kernel
PKN Orlen
Jak widzicie, przebieg cen nie zawsze układa się, zgodnie z podręcznikowymi wytycznymi. Niemniej w tej sytuacji nie szukamy idealnych zniesień, czy perfekcyjnych układów, ale jedynie obserwujemy grę sił rynkowych. Jeśli zauważymy zmniejszającą się amplitudę swingów przy zdecydowanie trzymającym się oporze, możemy zakładać, że w najbliższym czasie dojdzie do poważnej próby jego testowania. Co ważne, w próbie tej wezmą zapewne udział wszystkie siły, które dotychczas grały na długich pozycjach, a to daje całkiem duże nadzieje na sukces.

Obiecanym przeze mnie przykładem real time jest cukier, którego wykres właśnie zakończył formowanie kolejnego wyższego dołka, mając za sobą dwukrotne atakowanie poziomu zaznaczonego czerwoną kreską. 
Jak widzicie, postanowiłem zaryzykować na jeszcze ciaśniejszym stopie. Mini swing, pod którym ustawiłem zlecenie obronne jest widoczny na skali H4. Zagranie to odzwierciedla moją awersję do szerokich stopów i jednocześnie jest delikatnym wprowadzeniem do jednego z przyszłych wpisów.

Myślę, że zaprezentowany układ cenowy jest stosunkowo czytelny i zrozumiały. Dla mnie, szczególną jego zaletą jest opieranie się wyłącznie na czystej cenie, dzięki czemu nie musimy się odwoływać do różnych wskaźników, z których żaden nie jest w stanie zareagować tak szybko, jak sam wykres.

poniedziałek, 12 września 2011

Free lunch czeka na chętnych

Osoby, które walczą już trochę na rynku wiedzą, że jeśli chce się coś uzyskać, trzeba to samemu wyrwać, nie licząc na podarunki. Jeśli takowe się zdarzają, a się czasem zdarzają, to albo nie są wielkie, albo szanse ich wystąpienia są nikłe. Jednak tym razem można sobie zjeść całkiem za darmo, a przynajmniej na pierwszy rzut oka tak się wydaje. Pomogą nam w tym certyfikaty dyskontowe.

Certyfikat dyskontowy, jak to ostatnio pisałem, jest to instrument finansowy, który możemy kupić po niższej cenie niż jego instrument bazowy, a który razem z upływem czasu zbliża się stopniowo do jego ceny, aby się z nią zrównać w dniu wygaśnięcia. Tak więc z samej konstrukcji certyfikatu wynikają pewne prawidłowości. Najważniejszą jest taka, że certyfikat zbliża się do instrumentu bazowego, co w praktyce oznacza, że przy wzrostach rośnie szybciej, a przy spadkach traci mniej. Jak to wykorzystać?

Oczywiście dokonując arbitrażu, czyli kupując certyfikat, a sprzedając instrument bazowy. Wtedy też będziemy grali na zmniejszenie się tej różnicy, co w efekcie wygeneruje nam zysk. O ile z certyfikatem problemu nie ma, trzeba trochę pokombinować z pozycją krótką na instrumencie bazowym. Dzwoniłem dziś do obu moich DM i niestety żaden z nich nie udostępnił jeszcze krótkiej sprzedaży akcji, więc na razie wariantami są dla mnie kontrakty terminowe lub instrumenty CFD. Do tych drugich aktualnie nie mam dostępu, więc zostaje krótka pozycja w kontrakcie, która akurat nie jest problemem.

Żeby sprawdzić potencjał drzemiący w tej strategii, dwukrotnie w ciągu dnia sprawdziłem dziś oferty na certyfikaty dyskontowe oraz kontrakty terminowe spółek (w tym samym czasie), na których można przeprowadzić taką operację. Akurat z dopasowaniem instrumentów nie było problemu, gdyż emitent zabezpiecza się właśnie na kontraktach. Spośród 10 spółek i Wigu20, na który również są certyfikaty, w oczy rzuciły mi się dwa przypadki, na których różnice, a co za tym idzie możliwości zarobku, były największe.

Pierwszą z nich jest TPSA, gdzie cena ask certyfikatu różniła się od ceny bid kontraktu średnio o 10,43% (w mianowniku cena ask cert.), natomiast w przypadku KGHM różnica ta, a zatem i potencjalny zysk wyniosły aż 26,44%.

Żeby wszystko miało ręce i nogi, przed przystąpieniem do liczenia, trzeba uwzględnić dodatkowe koszty. Wyliczenia będę robił dla najmniejszej możliwej jednostki, czyli 100 certyfikatów zabezpieczanych 1 krótkim kontraktem. Policzymy spółkę TPSA (dlaczego nie KGHM, napiszę niżej), a więc prowizja od kupna certyfikatów to jakieś 5-6 zł, a sprzedaż kontraktu to 3 zł.

Wyliczenia opieram na braniu oferty z rynku, teoretycznie można by to było zrobić korzystniej, ale można i mniej korzystnie, więc myślę, że ten sposób będzie optymalny.

Pamiętając, że certyfikaty zapadają 20 lipca 2012, musimy przewałkować kilka serii kontraktów. Zakładając, że kupimy już grudniowe, później musimy nabyć marcowe, czerwcowe i wrześniowe, a następnie te ostatnie sprzedać, więc operację przeprowadzamy pięciokrotnie. Uwzględniając spread w kwocie 5 punktów na kontrakt, dorzucając 3 punkty prowizji i mnożąc przez 5 otrzymujemy 40 zł, a po dodaniu kosztu zakupu certyfikatów możemy całość zamknąć kwotą 50 zł, która będzie naszym kosztem przy tej strategii.

Przechodząc do przykładu, certyfikat na akcje TPSA kosztował dziś 14,75 zł (ask), podczas gdy kontrakt terminowy 16,30 zł. (bid). (16,30-14,75)/14,75= 10,51% zysku do zrobienia. Jako, że jednostkowo, różnica ta wynosi 1,55 zł, a więc w przypadku 100 sztuk certyfikatu i 1 kontraktu (opiewającego na 100 akcji), otrzymujemy teoretyczny zysk w kwocie 155 zł (bez prowizji).

Załóżmy wariant wzrostowy. 20 lipca 2012 akcje TPSA będą wyceniane na 19 zł. Długa pozycja daje nam 425 zł zysku (100*(19-14,75)=425), a krótka pozycja przynosi 270 zł straty (100*(19-16,30)=270). W efekcie otrzymujemy zysk w kwocie 155 zł (425-270=155).

Przyjrzyjmy się więc wariantowi spadkowemu, w którym 20 lipca 2012 TPSA będzie wyceniana na 10 zł za akcję. Na certyfikatach tracimy 475 zł, a na krótkim kontrakcie zarabiamy 630 zł, co w efekcie również daje nam 155zł. 

Tak więc widzimy, że strategia ta jest faktycznie arbitrażem. Niezależnie od zachowania rynku, nasz zysk jest taki sam, a do tego jest pewny. Różnice mogą się pojawić przy rolowaniu kontraktów. 

Spójrzmy teraz, jaki kapitał trzeba zaangażować, aby zrobić tę strategię, co pozwoli nam oszacować stopę zwrotu. Certyfikaty nie posiadają lewara, a więc wykładamy pełne 1475 zł. Niestety, nie porozumiałem się z kalkulatorem SPAN na stronie GPW, więc zakładam konieczność wyłożenia 150 zł na depozyt. Nie uwzględniam ewentualnych wymogów, gdyby pozycja szła przeciwko kontraktowi.

Dla precyzji dodam, że nie uwzględniam również wyceny teoretycznej kontraktu, a konkretnie stopy wolnej od ryzyka w tej wycenie. Kontrakt na 3 miesiące przed wygasaniem powinien być nieco powyżej instrumentu bazowego. Teoretycznie więc, krótkie pozycji powinny być bardziej zyskowne, niż to przyjąłem w wyliczeniach, ale tutaj to pomijam.

Tak więc w sumie mamy 1625 zł, które musimy zaangażować, aby osiągnąć 105 zł zysku (po prowizjach). Daje nam to zysk rzędu 6,46%. Ale, ale! Pamiętajmy, że zysk ten osiągniemy do 20 lipca, a więc nie jest to roczna stopa zwrotu. Rocznie, będzie to w przybliżeniu 7,55% zwrotu.

Oto macie więc przed sobą strategię arbitrażową, w której możecie zarobić 7,55% rocznie, a jeśli będą sprzyjały Wam wiatry, nawet trochę więcej, gdyż rolowanie kontraktów może się lepiej udawać z racji wyższej wyceny (stopa wolna od ryzyka). Dobre rezultaty może nam dać zastąpienie kontraktów instrumentami CFD, gdzie odpadają koszty rolowania, lecz dochodzą chyba punkty swapowe lub inne wymogi depozytowe. Czy warto? Rzecz gustu.

//////////////////////////////////

Na razie poprzestanę na tym, co wyżej napisałem i pozostawię Was z małą zagadką: gdzie tu jest haczyk, przez który nie robiłem obliczeń na przykładzie KGHMu?

Odpowiedź zostanie rozwinięta w kolejnym wpisie.

czwartek, 8 września 2011

Covered call inaczej

Miałem dziś okazję partycypować w szkoleniu na temat warrantów, organizowanym przez FERK we współpracy z GPW. Niestety, nie mogłem uczestniczyć w całości szkolenia, lecz cieszę się, że byłem na pierwszej jego części, gdzie przedstawiciele Raiffeisen Centrobanku (RCB), emitenta warrantów i całkiem dużej liczby certyfikatów na naszej giełdzie, prezentowali ogólną ofertę produktów strukturyzowanych, które postanowili przywieźć nad Wisłę.

W trakcie szkolenia okazało się, że umknął mi, a także czytelnikom, którzy nie wspomnieli w komentarzach, fakt pojawienia się certyfikatów bonusowych i dyskontowych. Są to dwa rodzaje instrumentów, których budowa opiera się na wykorzystaniu opcji oraz instrumentu bazowego, a których celem jest umożliwienie zagrania pod konkretne scenariusze, które mogą zaistnieć na rynku.

Dziś przedmiotem wpisu będzie certyfikat dyskontowy na akcje spółki TPSA. W dużej mierze dlatego, że w certyfikacie bonusowym strzeliła już bariera, przez co bonus zniknął, a sam certyfikat przekształcił się w zwykły tracker.

Czym jest więc certyfikat dyskontowy? Mówiąc najprostszymi słowami, jest to instrument umożliwiający nabycie po niższej cenie instrumentu bazowego. A dokładniej, jest to nabycie po niższej cenie prawa do otrzymania kwoty równej wartości instrumentu bazowego w dniu wygaśnięcia certyfikatu. Jest to więc forma strategii covered call, tyle że tam kupujemy instrument bazowy, a później sprzedajemy opcję, a tutaj mamy to wszystko już w jednej paczce. Skutkiem tego, nie możemy dowolnie wybierać strike'a sprzedawanej opcji, ale musimy zaakceptować warunki zaoferowane przez emitenta. Ważne jest też, że jest to opcja europejska, a więc nie możemy zażądać wcześniejszego wykonania.

Założenie jest takie samo, jak przy strategii covered call. Premia opcyjna (w tym wypadku jest to dyskonto) tym większa, im dalej do wygaśnięcia oraz im wyższa zmienność panująca na rynku.

Przyglądając się już konkretnemu przypadkowi, należy rzucić okiem na certyfikat dyskontowy na spółkę TPSA. Więcej certyfikatów dyskontowych i bonusowych TUTAJ(.xls). Nazywa się RCTPS02DC, a jego kod ISIN to AT0000A0LTF6. Kod ten jest o tyle ważny, że pozwala nam dotrzeć do specyfikacji instrumentu, dostępnej na stronie RCB. Oczywiście, jak wszędzie, podstawą podejmowania decyzji inwestycyjnych jest masa opasłych dokumentów w obcym języku, warto o tym pamiętać.

Tak więc certyfikat na akcje spółki TPSA opiewa na 1 akcję każdy. Oznacza to, że kupując 1 sztukę certyfikatu, robimy covered call o wartości 1 akcji. Jest to spore ułatwienie, gdyż od razu w arkuszu widzimy cenę z uwzględnieniem dyskonta, a więc wiemy, o ile będziemy do przodu w porównaniu do ceny rynkowej. Certyfikat zapada 20 lipca 2012 roku, a więc za około dziesięć miesięcy. Tak więc jeśli zakładamy się z rynkiem o cenę TPSA, to zakład ten trwa do tej daty, o ile wcześniej nie sprzedamy certyfikatu.

Ważnym elementem konstrukcji takiego certyfikatu jest CAP, czyli maksymalny możliwy pułap zysku, jaki możemy uzyskać. W przypadku covered call jest podobnie, gdyż jest to strategia z ograniczoną możliwością zysku. Nasz certyfikat ma ten poziom w punkcie 20 zł za jedną akcję TPSA. Czyli nawet jeśli 20 lipca akcje spółki będą notowane w cenie 50 zł, za każdy certyfikat otrzymamy tylko 20 zł. taka jest istota covered call i jej substytutów. Ważnym zastrzeżeniem jest fakt, iż rozliczenie odbywa się w formie pieniężnej, a zatem nie otrzymujemy za nasze certyfikaty akcji, ale środki pieniężne o równowartości ceny akcji na koniec życia certyfikatu.

Ryzyko w stronę spadków nie jest ograniczone. A zatem w razie zniżki, będziemy w niej uczestniczyli, ale nasza strata będzie pomniejszona o wartość dyskonta. Zatem, w zależności o ile taniej od ceny akcji kupimy certyfikat, o tyle nasze straty będą złagodzone.

Kolejnym ważnym zastrzeżeniem jest fakt, że posiadamy certyfikat, a nie akcje, a zatem nie przysługuje nam prawo do dywidendy. Dywidendę zgarnia emitent, który zabezpiecza wypuszczone instrumenty na papierze bazowym. Ale żeby nie było, że jesteśmy grubo stratni, dywidenda powiększa stopę dyskonta, a zatem im większa antycypowana dywidenda, tym taniej możemy nabyć certyfikat w porównaniu do ceny akcji.

Żeby trochę przejść do realnych warunków, w których przyjdzie nam działać, zobaczmy co możemy teraz zrobić. Niestety, jest już późno, więc w arkuszu nie wiszą oferty animatora, jak również nie jestem w stanie dotrzeć do żadnych danych transakcyjnych dotyczących tego certyfikatu. Jest tylko kurs odniesienia, który niczego nie oznacza. Dlatego też postaramy się obejść problem. Kopiując kod ISIN na stronę RCB docieramy do specyfikacji instrumentu, a tam podane są również oferty bid i ask wystawiane przez austriackiego animatora. Jako, że są w euro, mnożymy cenę ask z 19.25 (3,69euro) przez kurs waluty w tamtej chwili (mój broker forex podaje 4,26), co w efekcie sugeruje nam, że bylibyśmy w dniu dzisiejszym w stanie nabyć tenże certyfikat po cenie 15,72 zł za sztukę. Patrząc na dzisiejszą cenę zamknięcia akcji TPSA i zakładając, że utrzymałaby się ona do 20 lipca 2012, mamy (17,70-15,72)/15,72 = 12,59 % zysku. I to w około 10 miesięcy, co proporcjonalnie w skali całego roku daje nam trochę wyższy wynik. Najlepsze wyniki strategia ta daje nam w punkcie CAP, czyli jeśli akcje 20 lipca będą kosztowały równo 20zł (około 27,2% zysku).

Niestety, nie jestem w stanie na szybko przygotować profilu wypłaty dla tej strategii, ale przedział zyskowności będzie z pewnością powyżej 20 zł dla wariantu wzrostowego (być może 24,28 zł, czyli CAP powiększony o różnicę między CAPem a ceną nabycia). Dla wariantu spadkowego nie mamy ograniczenia strat, ale za to są one złagodzone o dyskonto, co z pewnością ma duże znaczenie. 

Pytanie, czy warto pod ten wariant zagrać. Patrząc na wykres spółki TPSA widzimy, że od 2,5 roku porusza się ona w kanale między 14 a 19 zł. Zatem zakładamy, iż jeszcze przez najbliższe 10 miesięcy spółka utrzyma się w tym przedziale. Jak też zaznaczałem, kupno certyfikatu jest korzystniejsze od posiadania akcji w pewnym zakresie powyżej 20 zł oraz w pewnym zakresie poniżej. Szczególnie ten zakres poniżej wymaga dokładnego przeliczenia z uwzględnieniem antycypowanej stopy dywidendy, ale tego się nie podejmuję.

Przyznam, że poważnie rozważam nabycie tego certyfikatu, przynajmniej w jakiejś rozsądniej ilości. Jeśli ktoś będzie miał okazję, niech sprawdzi w ciągu dnia i wrzuci w komentarzach oferty animatora na tym certyfikacie. Według zapewnień na stronie, spread powinien wynosić około 1,4%, ale ciekaw też jestem dokładnych ofert, w tym również trafności moich obliczeń teoretycznych.

Wpis zrobiłem na gorąco, po pierwszym spotkaniu z certyfikatem typu dyskontowego, a więc być może nie ustrzegłem się błędów. Dlatego też proszę o krytyczne podejście do moich obliczeń i konkluzji, aby później nie ponosić ich konsekwencji na własnej skórze.

Jesteście zainteresowani takim instrumentem?

wtorek, 6 września 2011

Flaga to, czy kanał?

Krótka wrzutka z obecnej sytuacji na S&P500. Z jednej strony można ten układ interpretować, jako kanał wzrostowy, w którym znajdujemy się obecnie na dolnym ograniczeniu. Jest to okazja do zajęcia długiej pozycji przy ciasnym stopie, co postanowiłem zaryzykować.
Oddalając nieco perspektywę, widzimy jednak formację, która przypomina swoim kształtem flagę. A to zakłada możliwość wyjścia dołem, co może okazać się krwawą rzeźnią, jeśli spojrzymy na sposób wejścia w tę flagę.
Ja postanowiłem zaryzykować wariant wzrostowy, gdyż prawdopodobieństwo odbicia w górę oceniam na jakieś 50:50, ale potencjalny zysk zdecydowanie przewyższa potencjalne ryzyko. Dlatego też jestem skłonny nawet kilkukrotnie odnawiać pozycję, jeśli zostanę wyczesany na stopie, a może się to zdarzyć mając na uwadze czytelność tej formacji.

Piszę na gorąco, gdyż po pierwsze chcę Wam ułatwić dostrzeżenie tego układu (jeśli chcecie pod niego zagrać), a po drugie, nie mam za wiele czasu na dłuższy wpis. Mam nadzieję, że niniejszy nie jest przez to szczególnie gorszy :)

sobota, 3 września 2011

Ale kanał

Dwa wpisy temu informowałem, że rozpocząłem trochę aktywniej pogrywać na różnego rodzaju towarach i chciałbym krótko podzielić się pierwszymi wrażeniami. Otóż po pierwsze, okazało się, że formacje techniczne wyrysowane przeze mnie wydają się na razie sprawdzać. Trzy kanały spadkowe spowodowały faktyczne odbicie się cen, co pozwoliło zająć krótkie pozycje. Oto wykresy:
Kakao
 Pszenica
 Ropa
Analizę przeprowadziłem w bardzo prosty sposób. Narysowane kanały razem z analizą swingów pozwoliły na oszacowanie, gdzie może mieć miejsce potencjalne odwrócenie, natomiast impulsem do zajęcia pozycji były pierwsze oznaki odwrócenia. Te ostatnie lubię wychwytywać za pomocą techniki 2BB, gdyż jest ona bardzo prosta, w miarę logiczna i pozwala ustawić ciasnego stop lossa.

Na razie sytuacja wygląda całkiem przyjemnie, jeszcze jeden dobry dzień i zlecenia będę mógł przesunąć poza próg zyskowności, co z jednej strony pozwoli mi na zagwarantowanie zysków, a z drugiej umożliwi otwarcie kolejnych pozycji, jeśli pojawi się taka okazja. Ot, zagrałem i zadziałało.

Chciałbym jednak zwrócić Waszą uwagę na inną rzecz. Patrząc w nieco krótszej perspektywie, jednego swingu, widzimy zupełnie inny obraz sytuacji.
Okazuje się, że rynek znajduje się od jakiegoś czasu w ruchu wzrostowym, który napotkał czasową korektę. Wyrysowała nam ona kolejny punkt wejścia w myśl strategii 2BB, co oznaczyłem czerwoną kreską. W takiej sytuacji wypadałoby już w tej chwili przygotować kolejne zlecenie otwarcia pozycji, aby nie przegapić dalszej części swingu wzrostowego, jeśli taki będzie miał miejsce. Ryzyko zajmowania pozycji przeciwko trendowi pokazał kiedyś na wielce sugestywnych obrazkach Kathay.

Przykład ten pokazuje, jak zmiana perspektywy czasowej może zupełnie zmienić postrzeganie sytuacji na rynku, nawet przy zastosowaniu tej samej strategii. O ile sama 2BB jest podejściem mechanicznym, o tyle w realnym tradingu gracze dyskrecjonalni często narażeni są na ryzyko przywiązywania się do jednej wersji wydarzeń, które mają nastąpić, podczas gdy faktycznie umyka im zupełnie inna okazja. Warto mieć to na uwadze przy własnych działaniach na rynku.