Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

sobota, 30 kwietnia 2011

Podsumowanie ankiety o opcjach

Zakończeniu uległa ankieta dotycząca tematyki opcyjnej na blogu. W zdecydowanej większości zagłosowaliście za traktowaniem jej równoważnie lub nawet w sposób nieco uprzywilejowany niż inne tematy. W mojej ocenie pokazuje to Wasze zainteresowanie tym instrumentami. 

Postanowiłem wrzucić kolejną ankietę, tym razem z zapytaniem o poziom wpisów, które się ukazują i będą ukazywały. Wiąże się to z faktem, iż nie dostaję od Was praktycznie żadnego feedbacku w kwestii wpisów, które się już ukazały. I nie wiem, czy może piszę w sposób nudny, nieprzystępny, a może są to dla Was rzeczy tak banalne, że nie warte komentowania. Jako, że opcje są stosunkowo złożonymi instrumentami, a na naszym rynku jeszcze nieco egzotycznymi, nie wykluczam też możliwości, że spora część osób nie ma bladego pojęcia o czym piszę (np. ostatnio na temat delty i gammy).

Wiedząc, że chcecie pogłębiać swoją wiedzę w tej tematyce, muszę mieć jakąś informację zwrotną na ten temat, gdyż średnio celowe wydaje mi się pisanie postów zrozumiałych dla 20% czytelników. A z drugiej strony pisanie banałów i powtarzanie wiedzy dostępnej na wikipedii też mi się nie uśmiecha. Dlatego też ankieta wydaje mi się najlepszym sposobem na zebranie tego typu danych, zwłaszcza że przymierzam się do kilku bardziej złożonych wpisów związanych z greckimi współczynnikami. 

Proszę o wzięcie udziału w przedmiotowej ankiecie.

środa, 27 kwietnia 2011

Dylematy inwestora

Całe nasze życie polega na podejmowaniu decyzji. W przypadku inwestowania to właśnie od podjęcia odpowiednich decyzji zależy nasz sukces. Jaki walor wybrać, kiedy kupić i w jakiej ilości? Kiedy go sprzedać? To są decyzje jednostkowe i niejako taktyczne, z którymi mamy do czynienia praktycznie każdego dnia. Ponad nimi jest jednak kilka rodzajów decyzji, które musimy podjąć jeszcze zanim zaczniemy składać zlecenia. Wspólną cechą tych decyzji jest to, że, mówiąc nieco obrazowo, oscylują one wokół zera. Jeśli chcemy bardziej pociągnąć w jedną ze stron, musimy nieco zredukować nasze oczekiwania z drugiej strony. I odwrotnie, chcąc mieć z jednej strony bardzo mało, gdzieś za linią zera wyrasta nam potężne odreagowanie  złośliwej materii.

Po raz pierwszy z tym problemem spotykamy się w przypadku wyboru samego sposobu na pomnażanie środków. Z jednej strony mamy lokaty bankowe i obligacje, gdzie ryzyko jest znikome lub nawet graniczące z zerem, lecz niestety inwestycje te zapewniają bardzo nieduże zyski, niekiedy nie pozwalające na pokonanie inflacji. Na drugim biegunie znajdują się (w mojej ocenie) silnie lewarowane instrumenty finansowe, gdzie ryzykujemy nie tylko utratę całego naszego kapitału, ale jeszcze istnieje możliwość, że będziemy zmuszeni dopłacić środki. Na osłodę tego ryzyka rynki te oferują nam niemal nieograniczone możliwości zysku. Przy odpowiednim lewarze i dużej dozie szczęścia możemy podwajać nasz kapitał każdego dnia. 

Tak więc już na samym początku musimy dobrze wyważyć dwie strony równania. Czy chcemy mieć mniejsze ryzyko (gwarancja depozytów, wolniejszy rynek), czy też większą szansę na zyski. I dodatkowo niebagatelne znaczenie ma tu słowo szansa. To, że eksponujemy się na duże ryzyko wcale nie oznacza, że mamy zagwarantowane wysokie zyski. Wręcz przeciwnie, większość początkujących szybko przechodzi na ciemną stronę mocy, popada w straty i już się nie podnosi.

Idąc dalej, weźmy przykład wyboru systemu do gry na akcjach. Decydując się na podążanie za trendem oczekujemy dużych, sięgających nawet kilkuset procent, zysków. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że statystyki pokazują, iż przy tym typie inwestycji takie zyski pojawiają się relatywnie rzadko. Tak więc decydujemy się na wysoki zysk, akceptując jednocześnie niewielkie prawdopodobieństwo (częstotliwość) jego występowania. 

Rozważmy system swing tradingowy lub inny oparty na krótkich interwałach. Tu zysk występuje zdecydowanie częściej, niekiedy w 70-80% przypadków. Musimy się jednak pogodzić z faktem, iż zysk ten jest niewielki, a zdarzające się co jakiś czas większe wpadki skutecznie go niszczą. I znów musimy podjąć tę decyzję.

Bardzo podobnie ma się sytuacja w przypadku zagrania pod układ odbicia od silnego poziomu technicznego. Widzimy, iż dany instrument znajduje się dokładnie na kresce i musimy podjąć decyzję - wchodzimy teraz, czy czekamy. Jeśli zdecydujemy się zająć pozycję dostajemy bardzo atrakcyjną cenę z możliwością ustawienia ciasnego stop lossa, lecz znów tracimy na prawdopodobieństwie sukcesu. Może się przecież okazać, że kupiliśmy w połowie wielkiej świecy penetrującej opór/wsparcie, po której rynek wybije się dalej z dużym impetem. 

A może lepiej jest zaczekać? Wtedy mamy potwierdzenie, że odbicie nastąpiło, ale wchodzimy po znacznie gorszej cenie, co obcina zysk i eksponuje nas na większe ryzyko (bo przecież stopa trzeba by było ustawić poza formacją). Tak więc znów decydujemy - czy zależy nam na lepszej cenie, czy na większym potwierdzeniu.

Cała poezja i dramaturgia tego typu decyzji ukazuje się nam, gdy rozpoczynamy przygodę na rynku opcji. Praktycznie każda z realizowanych strategii wymaga odpowiedzenia sobie na przedstawione wyżej pytania. Nawet kupując zwyczajną opcję call musimy się zastanowić, czy nabędziemy opcję OTM, która choć jest tania, oferuje niewielkie prawdopodobieństwo wygaśnięcia w cenie, czy też opcję ITM, która od razu daje nam spore szanse na zysk, ale z drugiej strony eksponuje nas na dużo większe ryzyko. Trudna sprawa.

Jeszcze trudniejsza i nosząca daleko idące skutki jest decyzja o kierunku naszych działań. Czy chcemy być nabywcą opcji i płacić za pewne prawdopodobieństwo, czyli szansę, czy też stać z drugiej strony transakcji i być niejako ubezpieczycielem - brać szybki, acz niewielki zysk ryzykując jednocześnie, że jeśli sprawy potoczą się w niewłaściwy sposób, poniesiemy dość duże straty. Tak więc w tym wypadku spotykamy się ze wszystkimi wariantami omawianych wyżej kwestii. Już nawet samo ustawienie stosunkowo nieskomplikowanej strategii, jaką jest spread byka lub niedźwiedzia może odbywać się w wersji debit (płacimy za szansę) lub credit (oferujemy szansę ponosząc ryzyko). Im bardziej oddalone są striki naszych opcji od aktualnej ceny instrumentu bazowego tym prawidłowość ta staje się wyraźniejsza.

Myślę, że powyższe kilka przykładów dość dobrze pokazuje, że na rynku finansowym każdego dnia podejmujemy decyzje, które ogniskują się wokół kilku zbliżonych problemów:

niskie ryzyko i niski zysk, czy duże ryzyko i duży potencjał zarobku?

dobra cena przy małym prawdopodobieństwie, czy gorsza cena przy większym prawdopodobieństwie?

wysoka wygrana, przeplatana wieloma małymi stratami, czy też częste małe zyski z ryzykiem rzadkich dużych wpadek?

niskie ryzyko, ale zysk mało prawdopodobny, czy też mały zysk od razu, ale z dużym potencjalnym ryzykiem?

Wszystkie powyższe kwestie wymagają poważnego rozważenia jednej i drugiej strony równania. A wiecie dlaczego? Dlatego, że rynki finansowe bardzo rzadko oferują darmowy lunch.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Delta boost

Kupowanie pojedynczych opcji jest chyba najprostszą techniką inwestycyjną wykorzystującą te instrumenty. Jak to już opisywałem kilka postów temu, możemy korzystać ze wzrostów instrumentu bazowego ryzykując przy tym znacznie mniejszą ilość pieniędzy.

Tym razem chciałbym pójść nieco krok dalej i pokazać, jak można wykorzystać właściwości opcji w celu usprawnienia technik polegających na nabywaniu pojedynczych opcji. Kluczowe będzie tu odwołanie się do jednego z greckich współczynników stosowanych do oceny wrażliwości ceny opcji na zmiany niektórych parametrów na nią wpływających, a mianowicie delty. Trochę już o niej pisałem, lecz tytułem powtórzenia warto niektóre rzeczy przytoczyć po raz kolejny.

Delta jest wskaźnikiem, który mówi nam, jak zmieni się cena opcji w przypadku zmiany ceny instrumentu bazowego. Dodam, i dotyczy to wszystkich "grek", że jest to jedynie założenie teoretyczne, liczone w oparciu o modele wyceny i zakłada niezmienność innych zmiennych wpływających na premię opcyjną. Tak więc delta jest zawsze dodatnia dla opcji call oraz zawsze ujemna dla opcji put. Przyjmuje ona wartości między -1 a 0 dla opcji put oraz między 0 a 1 dla opcji call. Jeśli opcja posiada deltę o wartości 0.62 wiemy, że mamy do czynienia z opcją call oraz że cena tej opcji wzrośnie o 0.62 pkt, jeśli instrument bazowy wzrośnie o 1 punkt. Podobnie cena opcji put mającej deltę o wartości -0.18 zmniejszy się o 0.18 punktu na każdy wzrost kontraktu o 1 punkt. Mam nadzieję, że jak do tej pory jest wszystko jasne.

Delta opcji kupna jest najmniejsza (czyli najbliższa zeru), gdy opcja jest daleko OTM, czyli daleko poza pieniądzem. W miarę, jak opcja zbliża się to bycia ATM (czyli instrument bazowy zrównuje się ze strikiem opcji), delta przyjmuje wartości zbliżone do 0.50, natomiast im opcja jest bardziej w pieniądzu (ITM) jej delta zbliża się do wartości 1, którą ostatecznie osiąga w dniu wygaśnięcia. Podobnie ma to miejsce w przypadku opcji put. Opcje daleko OTM posiadają delty zbliżone do 0, opcje ATM zbliżone do -0.50, natomiast im opcja jest bardziej ITM, tym delta bliższa wartości -1.

Kolejną istotną cechą delty jest jej zmienność. Nie mam tu na myśli klasycznie rozumianej zmienności na rynkach finansowych, lecz fakt, iż delta każdego dnia może przyjmować inną wartość. Dlatego też wspomniana wyżej delta dla opcji call o wartości 0.62 odnosi się tylko i wyłącznie do zmiany ceny instrumentu bazowego o jeden punkt. Po tej zmianie delta może przyjmować już zupełnie inną wartość. W związku z powyższym nie należy wykorzystywać delty do prognozowania ceny opcji dla dużych ruchów indeksu. Delta 0.62 nie znaczy, że jeśli indeks wzrośnie o 100 pkt, to cena opcji wzrośnie w wyniku tego o 62 punkty. 

Niemożność rozciągania delty na duże zmiany instrumentu bazowego wynika z faktu, iż delta ma charakter nieliniowy. Kluczowy jest tu strike opcji. W przypadku delty możemy wyznaczyć strefę dużej aktywności , która wypada w okolicach poziomu 0.50 oraz -0.50, czyli w chwili, gdy cena instrumentu bazowego jest równa lub zbliżona to strike'a opcji, oraz strefy mniejszej aktywności delty leżące na skraju, czyli w okolicach -1 i 0 dla opcji put oraz 0 i 1 dla opcji call. Co oznacza strefa aktywności? Rozumiem przez to czułość delty na zmianę instrumentu bazowego. Tak więc zmiana FW20 o 20 punktów przy poziomie 2800, będzie miała większy wpływ na deltę opcji ze strikiem w tym miejscu (call 2800, put 2800) niż na opcje o odległych strike'ach (np. 2500 lub 3100). Po prostu ich delta zmieni się w różnym stopniu.

Jako, że matematyką opcyjną zajmowali się całkiem niegłupi ludzie, stworzyli również grecki współczynnik dla tej zależności - gammę. Gamma mówi nam, jak bardzo zmieni się delta opcji w zależności od zmiany ceny instrumentu bazowego. Ujmując to bardziej naukowym językiem (który jest mi z deka obcy), gamma jest pierwszą pochodną delty oraz drugą pochodną ceny instrumentu bazowego. Ale ta formułka niewiele wspomoże nasze inwestowanie. Tak więc gamma przyjmuje najwyższe wartości w okolicach strike'a opcji (gdzie delta jest najczulsza na zmiany ceny kontraktu), a jej wartości spadają w miarę oddalania się od tego punktu w górę lub w dół (gdzie delta jest mniej czuła na te zmiany).

Mam świadomość, że może to być nieco zagmatwane, więc dla jasności przekazu wklejam wideo, którego autor całkiem przyzwoicie omawia tę tematykę. Kluczowy dla nas fragment zaczyna się w punkcie 2.05 i trwa do 5.35, lecz polecam obejrzenie od początku.



Dzięki tej wizualizacji wiecie już, jak przebiega krzywa delty i gammy w zależności od strike'a opcji oraz ceny instrumentu bazowego. Dla pewności powtórzmy najważniejsze rzeczy:

- delta odzwierciedla zmiany ceny opcji w zależności od zmian instrumentu bazowego,
- dla opcji call delta zawiera się w przedziale od 0 do 1,
- dla opcji put delta zawiera się w przedziale od -1 do 0,
- jeśli instrument bazowy jest w punkcie strike'a opcji, jej delta wynosi około 0.50 (call) lub około -0.50 (put),
- delta jest najbardziej czuła na zmiany ceny instrumentu bazowego właśnie w okolicach strike'a opcji,
- ta czułość odzwierciedlana jest przez współczynnik gamma, który w okolicach strike'a przyjmuje najwyższe wartości.

Tyle tytułem teoretycznego wprowadzenia, teraz czas na przekucie powyższych informacji na praktykę. W tym celu chcę odwołać się do koncepcji kupowania pojedynczych opcji przedstawionej pierwotnie w już linkowanym wpisie. Załóżmy, że chcemy spekulować opcjami poprzez kupowanie opcji call przy wsparciach, a sprzedawanie ich przy oporach, czyli będzie to typowy swing trading. Przedstawione w pierwszej części wpisu prawidłowości w zachowaniu delty i ceny opcji mają zastosowanie do bardzo ważnej kwestii - wyboru strike'a opcji, którą będziemy spekulowali. 

Wyobraźmy sobie wsparcie na poziomie 2720 pkt, które właśnie testuje indeks. Opór znajduje się na poziomie 2890 pkt, co daje nam konsolidację o szerokości 170 pkt i zakładamy wzrost do górnego ograniczenia. Dodam, że opcje, na których gramy mają dwa przed sobą jeszcze dwa miesiące czasu do wygaśnięcia. Ceny opcji oraz ich delty kształtują się następująco:

- call 2700, cena 108 pkt, delta 0.58
- call 2800, cena 56 pkt, delta 0.35
- call 2900, cena 27 pkt, delta 0.17

Którą z opcji wybrać?

W pierwszym przypadku instrument bazowy jest już powyżej strike'a. Tak więc w przy realizacji wariantu wzrostowego, nasza delta będzie rosła, ale już coraz wolniej. Jeśli natomiast założony przez nas scenariusz się nie sprawdzi i nastąpią spadki, nasze straty na delcie będą bardzo gwałtowne, gdyż znajduje się ona w obszarze najwyższej czułości. Niefajnie.

Z kolei wybierając opcję call 2900 mamy co prawda niskie ryzyko, gdyż po pierwsze opcja jest tania, a po drugie jej delta jest niska, lecz jej potencjał wzrostowy jest nieszczególny. Wiedząc, że konsolidacja ograniczana jest silnym oporem na poziomie 2890, nasza opcja ledwie zbliży się do obszaru swojej największej aktywności. Tak więc potencjał do zysku nie wygląda optymalnie.

W mojej ocenie, opierając się na przedstawionych wyżej prawidłowościach w mechanice opcji, najlepszego wyboru dokonamy kupując opcję call 2800. W pierwszej kolejności przeanalizujmy ryzyko. Jeśli nasz wariant się nie sprawdzi, ryzykujemy maksymalnie 560 zł. Delta mówi nam, że spadek instrumentu bazowego o 1 punkt spowoduje stratę na premii opcyjnej w kwocie 0.35 punktu. Z kolei gamma mówi nam, że w miarę spadków, delta będzie malała, a co za tym idzie i nasze straty będą coraz mniejsze.

A co w przypadku wzrostów? Delta będzie rosła z każdym punktem w górę, osiągając 0.50 w chwili, gdy indeks przebije poziom 2800 oraz zachowa sporo ze swojej wysokiej aktywności jeszcze w pewnym obszarze powyżej tego poziomu. Tak więc nasze zyski nie tylko będą rosły, ale do tego będą rosły coraz szybciej. Odpowiada za ten fakt właśnie gamma, której szczyt przypada w okolicach strike'a opcji. 

Tak więc podsumowując całość w prostych, żołnierskich słowach. Chcąc krótkoterminowo spekulować na wzrost instrumentu bazowego, najlepiej jest wybrać opcję będącą nieco OTM (delta ok 0.35), co do której spodziewamy się przejścia docelowo w fazę nieco ITM. Dzięki temu będziemy mieli ograniczone, zmniejszające się w miarę spadków straty oraz pokaźny i zwiększający się w miarę wzrostów zysk. Roboczo nazwałem tę prostą technikę mianem "delta boost", gdyż ustawiamy się w taki sposób, aby wykorzystać w możliwie dużym stopniu okres najlepszego przyspieszenia we wzroście premii opcyjnej. Równie dobrze można to określić jako "high gamma trading" lub jakkolwiek inaczej.

Zupełnie analogicznie odnosi się to do opcji put, z tym że kupujemy opcję o delcie w okolicach -0.35 i liczymy, że dotrze w rejony -0.6 lub -0.7.

Myślę, że omówiona tu zależność pokazuje, jak ciekawym instrumentem finansowym są opcje, których już najprostsze zastosowanie może dawać dobre rezultaty. Ale niech to będzie też impulsem do wnikliwego studiowania tej tematyki, gdyż bez świadomości podobnych zależności można mocno popłynąć.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Konkurs o opcjach

Dopiero się dowiedziałem, że nasza kochana GPW organizuje konkurs wiedzy o opcjach. Zachęcam do wzięcia w nim udziału, jeśli czujecie się na siłach w tej tematyce. Ja właśnie wysłałem odpowiedzi i muszę przyznać, że poziom pytań wymaga niekiedy zastanowienia się (policzenia), jak również znajomości podstawowych strategii. Niemniej sądzę, że warto zmierzyć się z tą materią, gdyż czekają atrakcyjne nagrody oraz dzięki wypełnianej ankiecie możecie wysłać giełdzie wiadomość, czego od tego rynku oczekują inwestorzy.

Wypełnić ankietę i odpowiedzieć na pytania konkursowe możecie pod TYM adresem, lecz spieszcie się, gdyż macie czas tylko do 22 kwietnia wieczorem. Sam dopiero dziś się o tym dowiedziałem.

Powodzenia!

środa, 20 kwietnia 2011

Minął rok

Minął już rok od momentu, gdy zacząłem pisać tego bloga. Rok to i długo i krótko, lecz patrząc wstecz z dzisiejszej perspektywy, był to dla mnie dobry rok. 

W zasadzie sam nie wiem, co mam napisać z okazji tego podsumowania. Myślę, że jako sukces można z pewnością zaliczyć to, że do dnia dzisiejszego blog istnieje. Podejmowałem kilka różnych projektów wymagających w miarę regularnej aktywności określonym polu, lecz jedynym, który się do tej pory udał jest właśnie niniejszy blog, czego sobie gratuluję. Mówi się, że jeśli chodzi o pisanie bloga, nie liczy się to, jak się zaczyna, ale to, jak długo jest się w stanie utrzymać. Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, iż jest to prawda. Już w czasie mojej aktywności kilkoro znajomych zaczęło blogować, lecz z tego co wiem, blogi te nie są już prowadzone, mimo że w pierwszych tygodniach ich autorzy wykazywali się całkiem sporą aktywnością. 

W moim przypadku nie było większych problemów z samym zapałem do pisania bloga. Wynika to oczywiście z faktu, że giełda niezmiernie mnie fascynuje, co będzie pewnie widoczne w pewnym reportażu, który ma szanse niedługo się ukazać. Dlatego też pisanie o analizie technicznej, strategiach oraz rynku giełdowym i pozagiełdowym przychodziło mi zawsze z dużą przyjemnością. W połączeniu z faktem, że mam trochę zapędów pedagogicznych, wyszło z tego to, co macie w tej chwili okazję czytać.

Różnie bywa z regularnością moich wpisów. Początkowo pisałem codziennie, później co drugi lub trzeci dzień, a obecnie przerwy rozjeżdżają się coraz bardziej. Najlepiej może świadczyć o tym fakt, że niniejszy wpis ukazuje się pięć dni po poprzednim. Niestety, nawał obowiązków, a w szczególności zwiększający się czas pracy sprawiają, że wieczorem po prostu nie zawsze chce mi się usiąść do pisania. Kiedyś, gdy miałem 2-3 dni wolne w tygodniu, wyglądało to zupełnie inaczej. Obecnie nie stawiam sobie jakiejś ścisłej granicy, ale staram się, żeby te pięć dni bez wpisu było wyjątkiem.

Chcąc ocenić ogólny rozwój bloga, muszę powiedzieć, że jest mocno średnio. Nie powala ani ilość odsłon czy odwiedzin, jak również przychody z reklam. Jedyne, co jest w miarę stabilne to ilość osób pobierających RSS, która podchodzi powoli pod 130. Brak spektakularnych sukcesów jest zapewne częściowo spowodowany jakością i częstotliwością moich wpisów, lecz w mojej ocenie wynika on  głównie z samej struktury bloga. Nigdy nie starałem się w sposób zorganizowany zarządzać rozwojem tej ministrony. Nie robiłem żadnego pozycjonowania, nie umieszczałem we wpisach słów kluczowych, nie badałem rynku w tej dziedzinie. Tak sobie piszę bo piszę i oto efekty. 

Poza tym należy pamiętać o otoczeniu. Blogów finansowych jest cała masa, stąd też trzeba by było się przebijać z czymś oryginalnym, oferując wyjątkowy kontent, niedostępny gdzie indziej. Tymczasem ja jestem jedynie humanistą na giełdzie bez silnych podstaw w matematyce, statystyce czy też konkretnych technikach inwestycyjnych. Dlatego też jedyne, co mogę robić to opisywanie swoich działań i przemyśleń jako inwestora, ze sporadycznymi odbiciami w stronę omówienia konkretnego instrumentu finansowego, jak to niedawno miało miejsce w przypadku certyfikatów strukturyzowanych. Nic unikalnego. Oczywiście za poniekąd unikalny można uważać mój punkt widzenia, ale to już sprawa do dyskusji.

Tak więc mam pełną świadomość, że mój blog niczym szczególnym się nie wyróżnia. Kasy szczerze mówiąc też nie generuje. Po co więc go piszę? Tu odpowiedź również nie jest oczywista. Po pierwsze w dalszym ciągu uważam, że jest sporo osób, które zaczynają swoją grę na giełdzie (przecież początkujący będą zawsze), dlatego też pewne rzeczy opisane w miarę nieskomplikowany sposób mogą być przydatne. Odzywa się tutaj we mnie cień nauczyciela, gdyż czasami aż żal patrzeć, jak ludzie nie zdają sobie sprawy, co można zrobić z pieniędzmi.

Z drugiej strony, szkoda jest przestać robić coś, w co  zainwestowało się masę czasu i wysiłku przez cały rok. Może czytelników nie jest wielu, lecz miałbym chyba trochę wyrzutów sumienia, gdybym nagle przestał pisać i zostawił ich ot tak. Choć pewnie dla większości, byłoby to skasowanie mnie z listy czytanych blogów, bez większych sentymentów.

Trzeci powód jest typowo egoistyczny. Piszę tego bloga, gdyż pozwala mi to lepiej rozumieć rynek i lepiej inwestować. Przygotowując się do niektórych wpisów (rzadko się przygotowuję, zazwyczaj piszę co mi palce same wystukają i nie znam końca postu), zwłaszcza tych bardziej merytorycznych, staram się przemyśleć dokładnie koncepcję, którą będę prezentował. Dzięki temu wymyślam argumenty, kontrargumenty, możliwe zarzuty, nieścisłości oraz inne detale, nad którymi na co dzień się nie zastanawiam. Już wielokrotnie złapałem się na tym, że planując wpis, uświadamiam sobie kolejną możliwość, której do tej pory nie zauważałem, co nie tylko usprawnia mój trading, ale również podnosi jakość prezentowanego materiału.

Jest jeszcze jeden aspekt, który traktuję trochę z przymrużeniem oka. Może nie dotyczy on konkretnie tego bloga, ale całej działalności giełdowej, którą prowadzę. W ciągu ostatniego roku otrzymałem trzy oferty pracy związane z tą tematyką. Niestety z żadnej nie skorzystałem, gdyż albo mnie nieco przerastały, albo były poniżej moich oczekiwań, lecz trzeba przyznać, że jak do tej pory to praca mnie szuka, a nie odwrotnie. Poza tym za pośrednictwem bloga trafił do mnie autor pewnego reportażu, który mam nadzieję niedługo podlinkować lub polecić. Tak więc z prowadzeniem bloga może być powiązana wartość dodana, która w pewnym momencie może znacząco wpłynąć na zawodowe plany. Oczywiście nie piszę bloga po to, żeby wyrabiać sobie pozycję w branży i oczekiwać na oferty pracy, ale niemniej takie rzeczy mają niekiedy miejsce.

Tyle o tym, co było do tej pory, teraz trochę o planach na przyszłość... których nie ma. Robię w zasadzie wpis za wpisem, czasem udaje się to złożyć w większe serie i tak mijają dni i tygodnie. Nie mam koncepcji rozwoju bloga, gdyż nie interesuje mnie blogowanie jako takie lub blog jako źródło utrzymania. Koncentruję się na giełdzie i to o niej myślę, a nie o programach do analizy najczęściej czytanych postów na stronie. Dlatego też rewolucyjnych zmian się nie spodziewajcie, choć oczywiście cenię sobie wszystkie Wasze uwagi.

Na chwile obecną będziemy pewnie więcej czasu poświęcali opcjom, gdyż sam w tym dosyć mocno siedzę, jak również wynika to z ankiety, której przedłużyłem termin, gdyż uznałem, że 20 oddanych głosów to wstyd. Może poświęcę trochę czasu inwestowaniu w dłuższym terminie, co w dalszym ciągu uważam za całkiem ciekawe podejście, zwłaszcza gdy trafi się na tak trendujący rynek, jak srebro. Rozważam też powrót do czystej analizy technicznej, która się nieco zakurzyła. Tyle, że sam korzystam z bardzo prostych technik, wiec nie wiem, jak długo można pisać o wsparciach, oporach i wierzchołkach wyższych od poprzednich. Ale zobaczymy.

Na razie chciałem podziękować wszystkim czytelnikom bloga, że pojawiają się tutaj i czytanie tych postów uważają za warte kilku minut ich czasu. Ze swojej strony postaram się pisać nie rzadziej niż raz na kilka dni oraz poruszać interesujące tematy, gdyż rynki finansowe są niezmiernie fascynujące. Obyśmy za rok spotkali się w większym gronie :)

piątek, 15 kwietnia 2011

Rzut oka do portfela inwestycyjnego

Około dwa tygodnie temu na jednym z blogów, które czytam pojawiła się ankieta dotycząca części portfela zaangażowanej w srebro. Niestety, nie potrafiłem udzielić precyzyjnej odpowiedzi, gdyż wstyd powiedzieć, ale nie wiedziałem. I to nie chodzi o to, że nie znałem wartości tego pakietu, ale nie znałem wartości całego mojego portfela. Wynika to z faktu, iż nie prowadzę jakiejś szczególnej polityki w zakresie portfolio management, stąd też nie mam potrzeby przeliczania wartości wszystkich moich instrumentów finansowych. A może inaczej, czasem przeliczam to i owo, ale nigdy nie zbieram tego w całość, którą można by było określić mianem portfela inwestycyjnego.

Dlatego też w niniejszym wpisie postanowiłem nadrobić zaległości i zobaczyć, co tam właściwie mam oraz ile tego mam w relacji do całości. Do portfela nie wliczam wolnej gotówki i depozytów traktowanych jako tzw. kapitał zapasowy, czyli środki z przeznaczeniem na pilne wydatki przekraczające swym rozmiarem codzienne zakupy. Wynika to z faktu, że tych środków nie mogę jakoś szczególnie zainwestować, gdyż one muszą być pod ręką cały czas, stąd też nie jest to część portfela. Wliczam natomiast środki bliskich, którymi aktualnie zarządzam. W tym wypadku mam określone terminy ich zwrotu, a dzięki tej wiedzy mogę stosunkowo swobodnie nimi obracać, bez obawy, że nagle będę musiał wszystko zamykać i oddawać pieniądze.

Zestawienie pozycji w portfelu nie jest prostą sprawą, gdyż można je zrobić na różne sposoby. Ja postaram się pokazać dwa podejścia, pierwsze pod względem typu instrumentu lub sposobu inwestowania środków, a drugie będzie już tym właściwym, czyli rodzaj aktywów. Niektóre pozycje będą się pokrywały, co jest naturalne. Zatem pierwsze kryterium, nazwijmy je formalnym, w kolejności od tych mniej agresywnych:

konta oszczędnościowe (gotówka) - 1,4%

TFI - 5,8%

 ETF - 5,6%

certyfikaty strukturyzowane - 20,6%

akcje - 33,7%

forex - 5,7% (10,45%)

opcje i gotówka na opcje - 27,1%

I teraz czas na słówko komentarza do niektórych pozycji, co załatwi też późniejsze zestawienie. Konta oszczędnościowe to pozostałość z czasu, kiedy dość intensywnie optymalizowałem sobie odsetki. Znacie to, milion kont, na każdym 40 zł i tak osiągało się te 8-9%. Obecnie zapowiada się likwidacja tego typu instytucji, a co gorsza, podatek będzie wynosił najmniej 1 grosz, więc podatek Belki zje 100% odsetek. Dlatego też stopniowo uciekam z tego sposobu inwestowania na rzecz innych rozwiązań.

Druga sprawa, którą chciałem tu wyjaśnić to oczywiście kwestia forexu. Pierwsza z wartości jest to procent mojego portfela, który faktycznie został wpłacony na rachunek forexowy i to on sumuje się z pozostałymi wartościami do 100%. Wartość w nawiasie jest to moja aktualna wielkość pozycji na tym rynku. Jako, że jest ona wyższa niż wpłacone środki, możecie łatwo zauważyć, iż korzystam tam z lewara ponad 1,8. Jest to bardzo bezpieczna wartość. Tak więc mam na walutach otwarte realnie 10,45% portfela.

To łatwiejszą część mamy za sobą. Teraz czas przejść do nieco bardziej złożonego zestawienia, czyli zawierającego rozbicie na to, co kryje się pod zbiorczymi kategoriami przedstawionymi powyżej. Postaram się to zrobić w sposób, który pozwoli w miarę czytelnie to później przeanalizować. Tak samo, lecimy od strony tych najbezpieczniejszych.

konta oszczędnościowe - 1,4%

fundusze obligacji
ING Globalny Długu Korporacyjnego - 4,9%

rynek akcji (40,2%)

fundusze (6,5%)
UniKorona Akcji - 0,9%
ETF na WIG20 - 5,6%

akcje (33,7%)
BPH - 12,5%
Kopex - 11,6%
Bogdanka - 9,6%

surowce (20,7%)
RCGLDAOPEN (złoto) - 7,7%
RCSILAOPEN (srebro) - 13%

waluty
krótka pozycja na parze USD/PLN - 5,7% (10,45%)

opcje (27,1%)
depozyt - 5,5%
wolna gotówka - 21,6%

I teraz dwa słowa o powyższym zestawieniu, poczynając od funduszu obligacji, w który niedawno się zapakowałem. Jest to aktualnie najbardziej pasywna część portfela (nie licząc kont), choć wyniki historyczne są całkiem interesujące (18% za ostatni rok). Mam nadzieję, że fundusz ten nie tylko obroni mnie przed rosnącą inflacją, ale będzie interesującą alternatywą wobec naszego Catalyst, na które wciąż jestem zbyt mały. 

Na rynku akcji zaangażowałem zdecydowanie największą część portfela, bo aż 40%. Ta UniKorona to pierwsza i jedyna wpłata, której dokonałem już ponad rok temu. Zaprzestałem wpłat w związku z wieściami o wprowadzeniu ETF-a na indeks, gdyż duża część funduszy nie bije benchmarku, a kasują sobie opłaty za zarządzanie. Tak więc mała kwota wegetuje w TFI czekając nie wiadomo na co. Ale jeść nie woła.

ETF to już nieco inna historia, rodzaj długoterminowej strategii podłączania się pod rynek akcji. Makrotrendy, inwestowanie w cyklach hossa-bessa i takie sprawy. Pozycję tę utrzymuję przez IKE, więc odebrałem niedawno wolną od podatku dywidendę i zamierzam trzymać i powiększać pozycję dopóki trwają wzrosty.

Kolejne trzy spółki to moja normalna aktywność inwestycyjna. Kupno BPH i Kopexu opisywałem wielokrotnie na blogu, były to próby łapania długoterminowych odwróceń, którym poświęciłem jakiś czas temu mini cykl. Obecnie spółki te są na 20-30% zarobione. Z kolei Bogdanka to nowy nabytek, kupno spółki w trendzie wzrostowym, który w mojej ocenie (AT) może jeszcze trochę potrwać. Kontrola ryzyka oczywiście na miejscu, obecnie stop loss jeszcze w obszarze strat.

Surowce to otwarcie się na dywersyfikację. Dość długo zastanawiałem się, czy nie kupić koszyka (srebro, złoto, platyna, pallad), ale stwierdziłem, że jednak zainwestuję w dwa popularniejsze metale. Złoto kupione pod trwające od dekady wzrosty, również przez IKE. Będę trzymał, dopóki nie zobaczę dużego odwrócenia. Dla srebra zrezygnowałem z koszyka, gdyż chciałem być bardziej wyeksponowany na ten metal. Również przez IKE, więc będę trzymał dopóki wzrosty się nie zakończą, a na to na razie się nie zanosi. Poważnie rozważam powiększenie pozycji, ale dla mojego sumienia przydała by się korekta, żeby w jej trakcie wejść przy niższym ryzyku.

Krótka pozycja na USD/PLN to zabezpieczenie się na kursie walutowym, który oddziałuje na notowania certyfikatów na surowce. Jak łatwo policzyć, moja krótka pozycja faktycznie zabezpiecza jedynie połowę mojego portfela surowcowego (10,45/20,70). Muszę przyznać, że miałem świadomość tej dysproporcji, ale nie wiedziałem, że sięga ona aż 50%. Tak więc to zestawienie okazało się niezwykle przydatne dla moich działań inwestycyjnych. Gdy tylko spready się zawężą w niedzielę wieczorem lub poniedziałek rano, podwajam krótką pozycję. Dzięki różnicy w stopach procentowych, punkty swapowe są naliczane na moją korzyść, dzięki czemu to długoterminowe zabezpieczenie jest tanie. Na forexie aktualnie nie spekuluję i nie planuję tego w najbliższej przyszłości.

Część opcyjna to fragment portfela, na którym skupiam się najbardziej, co widać po treści moich postów. Aktualnie zajmuję strategię spreadu niedźwiedzia, co jest wynikiem moich błędów w projektowaniu strategii, jak również znacznej siły naszego rynku (rośniemy bardziej niż USA). Będę o tym pewnie pisał w najbliższej przyszłości, ale dzięki tej wpadce (niedźwiedzie nastawienie) będę miał nauczkę i przybędzie kolejna zasada "nigdy nie...". Dobrze, że ten błąd nie jest bardzo kosztowny i ma jeszcze szansę do czerwca zakończyć się zyskownie.

Tak w skrócie wygląda mój portfel. Muszę przyznać, że nie stosuję jakichś zaawansowanych technik zarządzania jego proporcjami. Po prostu myślę sobie, że mam już to i to, a nie mam jeszcze tego, więc powiększam którąś z części o dodatkowe środki. Przebudowa w zasadzie odbywa się głównie w ten sposób, że dopłacam kasę i kropka. Pozycje, które mam są w większości długoterminowe, więc jeśli nie będzie wielkich zaburzeń na rynku, powinny utrzymać się jeszcze przez miesiące. Zestawienie takie, jak powyżej robiłem po raz pierwszy, ale widzę, że muszę je jednak co jakiś czas powtarzać, żeby nie było takich wpadek, jak zabezpieczanie jedynie połowy pozycji w surowcach.

Aktualnie jestem w fazie intensywnej wiary w swoje umiejętności. Dlatego też do minimum ograniczam wszelkie depozyty i gotówkę, stawiając w całości na dywersyfikację. Zatem nie wchodzą aktualnie w grę strategie zakładające trzymanie znacznej części portfela w obligacjach czy funduszu pieniężnym. Mam co prawda część w funduszu obligacji, ale są to obligacje wysokiego ryzyka i, miejmy nadzieję, wysokiej stopy zwrotu.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Kilka linków do opcji

Na prośbę jednego z czytelników postanowiłem zebrać trochę materiałów, od których możecie zacząć przygodę z opcjami. Jak już wspominałem, większość wiedzy wyszperałem w necie skacząc po różnych stronach, więc szersze poszukiwania musicie przeprowadzić samodzielnie. Niemniej warto mieć kilka punktów zaczepienie na samym początku. Większość materiałów jest w języku angielskim.





Eduinwest - dział opcje (po lewej na górze wybierzcie waniliowe, to są te dostępne na GPW)






Kanał SJOptions na YouTube - sporo autoreklamy, ale jest też trochę ciekawych informacji



Myślę, że na początek powyższe zestawienie Wam wystarczy. Dalej trzeba szukać po konkretnych zagadnieniach i hasłach. 

Powodzenia!

środa, 13 kwietnia 2011

Opcje jako ryzykowny instrument

Mała uwaga na początek,

We wszystkich moich wpisach o opcjach będę poruszał się już na pewnym poziomie zaawansowania. Nie będę opisywał czym jest opcja, co to jest premia, czy co znaczy OTM lub ITM. Uważam, że wiedza na ten temat jest bardzo łatwo dostępna, choćby poprzez anglojęzyczną wikipedię, czy też wielokrotnie przeze mnie linkowane szkolenie na temat opcji. Po prostu nie mam na tyle czasu, żeby powielać wiedzę ogólnodostępną, jak również bez podstaw teoretycznych nie chcę niczego pomylić.

Dlatego też moje podejście, opisy i analizy będą traktowały materię od strony praktycznej, gdyż będąc samoukiem właśnie od tej strony podchodzę do rynku. Teoria jest potrzebna, lecz nie czuję się w niej zbyt dobrze, dlatego też proszę traktować moje wpisy z pewną dozą ostrożności, gdyż w te kilkanaście tygodni nie stałem się ekspertem od opcji.

--------------------------------

Dużo się mówi, że opcje są instrumentem trudnym oraz ryzykownym. Z tego też powodu wielu inwestorów nawet nie stara się zainteresować tą tematyką i zbadać, czy faktycznie tak jest. Z mojego krótkiego doświadczenia na opcjach mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o stopień złożoności jest to faktycznie najtrudniejszy instrument, z jakim się dotychczas spotkałem, ale z drugiej strony dający ogromne możliwości. Przy pomocy opcji i kontraktów można obstawić praktycznie każdy scenariusz na rynku.

Natomiast kwestia ryzyka wygląda już zupełnie inaczej. Opcje nie są bardziej ryzykowne niż kontrakty terminowe na wig20, a wręcz przeciwnie, często niosą ze sobą o wiele mniejszą porcję ryzyka. Skąd możemy to wiedzieć? Mówi nam o tym jeden z greckich współczynników wykorzystywanych przy analizie opcji, a mianowicie delta.

Nie wchodząc w szersze rozważania, delta mówi nam, jak bardzo zmieni się cena opcji pod wpływem zmiany ceny instrumentu bazowego. Delta przyjmuje wartości z przedziału 0-1 dla opcji call, a -1-0 dla opcji put. Jak to wygląda w praktyce? 

Wyobraźmy sobie opcję call. Cena tej opcji rośnie wraz ze wzrostem jej instrumentu bazowego, gdyż rosną również szanse, iż opcja ta wygaśnie w cenie. Dlatego też jej delta jest zawsze pozytywna. Dla opcji call ze strikiem 2900, czyli znajdującej się wg dzisiejszego zamknięcia lekko ITM, delta wynosi 0.62. Oznacza to, że wzrost kontraktu terminowego o 1 punkt spowoduje wzrost ceny opcji o 0.62 punktu. Oczywiście jest to jedynie wartość teoretyczna, liczona w oparciu o odpowiednie wzory. Ponadto, kolejnym założeniem jest niezmienność innych elementów wpływających na cenę opcji (zmienność, stopa procentowa etc.)

Odwrotnie jest w przypadku opcji put. Tam wzrosty indeksu sprawiają, iż prawdopodobieństwo wykonania opcji maleje. Dlatego też w miarę wzrostów, premia opcji put maleje, a co za tym idzie delty opcji put są zawsze ujemne. Biorąc przykład z rynku, delta opcji put 2800 wynosi -0.25, co oznacza, że wzrost indeksu o 1 punkt powinien spowodować spadek ceny opcji o 0,25 pkt.

Weszliśmy trochę w teorię i podstawy, których miałem unikać. Ale wszystko to ma swój cel. Wróćmy więc do jednej z podstawowych właściwości opcji, czyli faktu, że cena opcji call rośnie razem ze wzrostami indeksu, a cena opcji put rośnie ze spadkami indeksu. Jak możemy tę banalną zależność wykorzystać? Przykładem może oczywiście być swing trading, do którego w niedawnej konsolidacji mieliśmy wiele okazji.

Prosty system: gdy indeks jest wyprzedany - kup opcję call, a gdy indeks jest wykupiony - kup opcję put. Jak wygląda to wszystko na wykresie?
Na załączonym wyżej wykresie zaznaczyłem strzałkami trzy kluczowe poziomy. Wiem, że są to o idealne szczyty i dołki, ale nie testuję tu realnych szans zajęcia pozycji, a chcę pokazać zachowanie opcji. Poniżej możecie obejrzeć wykres czerwcowej opcji call ze strikiem 2700. W międzyczasie wygasała seria marcowa, więc puściłem czerwcową, stąd kiepsko wyglądająca płynność.
Strzałki umieściłem w analogicznych miejscach do poprzedniego wykresu. Widzicie więc, że opcja call rośnie razem z rynkiem, jak również w podobnych miejscach wypadają jej ekstrema swingów. A jak to wygląda na opcji put?
Oto wykres czerwcowej opcji put 2700. Strzałki zostały tu odwrócone, gdyż i swingi są niejako lustrzanym odbiciem sytuacji na opcji call. Tak więc opcję put warto kupić, gdy indeks jest na oporze (wykupieniu), a sprzedać, gdy dociera do wsparcia.

Powiecie, że taki trading to lipa, gdyż po pierwsze po wykresie na kilometr widać, że z obrotami na instrumencie nie jest najweselej, co zapowiada szerokie spready. Fakt, ten argument jest trudny do zbicia, ale na obronę opcji powiem, że jest to wynikiem stosunkowo niskiego poziomu rozwoju naszego rynku i jeszcze małej liczby inwestorów grających na opcjach. Ale da się te spready przeżyć.

Powiecie, że takie swing trading dużo lepiej jest uskuteczniać na kontrakcie, gdyż tam wszystko jest dużo bardziej przejrzyste. I w tym momencie wracamy do tematu ryzyka, które, jak twierdzę, jest mniejsze na opcjach. Otóż zauważcie, iż kontrakt ma nieograniczone ryzyko w razie pomyłki. Jeśli wsparcie nie wytrzyma, kontrakt leci w dół i Wasze straty są ograniczone jedynie zleceniem stop loss. A jak to wygląda dla opcji? Ryzyko jest ograniczone. Kupując opcję nie możecie stracić na niej więcej niż premia, którą za nią zapłaciliście. Ile wynosiła premia dla prezentowanej wyżej opcji call 2700? 80 pkt. W sumie to sporo. Myślę, że ustawiając na kontrakcie stop lossa można by było zaryzykować mniej. Patrząc na oko byłoby to 40-50 pkt. Poszukajmy więc nieco tańszej opcji, która dałaby nam podobne ryzyko.
Opcją taką jest call z wyższym strikiem, czyli 2800. W tym wypadku całe nasze ryzyko to właśnie te 40-50 pkt.

Jak działa stop loss? Rynek zachowuje się wbrew naszym oczekiwaniom, odpala stop lossa i jesteśmy poza grą ze stratą 40-50 pkt. Jeśli odnowimy pozycję, jesteśmy w plecy o tę stratę oraz otwieramy się na kolejne ryzyko, też pewnie kilkadziesiąt punktów.

Tymczasem opcja, o ile nie założymy na niej stop lossa, cały czas jest otwarta, nawet jeśli rynek wyjdzie dołem. Co więcej, straty w takiej sytuacji praktycznie nie mogą wynieść te 40-50 pkt, gdyż do tego trzeba by było wygaśnięcia opcji zupełnie poza wartością. A tymczasem nawet spory ruch poniżej poziomu wsparcia powinien dać nam szansę na odsprzedanie opcji za jakieś 15-20 pkt, co sprawia, iż w tej sytuacji nasze ryzyko na transakcji spada o około 1/3 (dla tego przykładu).

Skoro omówiliśmy już częściowo kwestię ryzyka, zajmijmy się potencjalnymi zyskami. Wróćmy w tym celu po wykresu opcji call 2700 i porównajmy poziomy w okolicach strzałek. Kupno było blisko 80 pkt za opcję, sprzedaż w okolicach 160 pkt. Wiem, że realnie ciężko by było zawrzeć transakcję po takich skrajnych cenach, ale biorąc pewien margines na błąd, powiedzmy że z tej inwestycji bylibyśmy w stanie wyciągnąć jakieś 80%. Nieźle co?

A opcja call 2800? Kupno za jakieś 45 pkt, sprzedaż za około 90, co daje nam 100% zysku, już realnego do zrobienia. Myślę, że te wartości są całkiem przyjemne.

I jeszcze kwestia depozytów. Żeby kupić kontrakt przy poziomie 2650 pkt potrzebowalibyśmy w granicach 1330 zł depozytu. Co więcej, w miarę spadków musielibyśmy ten depozyt utrzymywać, dokładając dodatkową kasę. Tymczasem kupując opcję nie utrzymujemy żadnego depozytu. Płacimy te 800 zł (dla call 2700) lub 450 zł (dla call 2800) i to jest cały nasz koszt, jak i całe ryzyko. Nie będę wrzucał już opcji z jeszcze wyższym strikiem, czyli call 2900, ale tam kupno instrumentu w okolicach 22 lutego (pierwsza strzałka) kosztowałoby zaledwie 200-220 zł. A to już jest w mojej ocenie bardzo przystępny poziom dla nawet małych graczy lub osób chcących trochę spróbować rynku. Na zachętę dodam, że przy drugiej strzałce można by było tę opcję sprzedać za prawie 500 zł, co daje nam już ponad 100% stopy zwrotu przy ryzyku w okolicach dwóch przeciętnych dniówek.

Dla uczciwości dodam, że w przypadku takiej gry na opcjach musimy jeszcze uwzględnić dwa dodatkowe aspekty, czyli upływ czasu oraz zmienność.

Kupując opcję ponosimy straty w wyniku jej spadającej wartości czasowej oznaczanej thetą, o czym trochę pisałem tutaj. W przypadku opcji odległych od terminu wygaśnięcia nie będzie to grało aż tak wielkiej roli, gdyż straty z tego tytułu będą stosunkowo niewielkie, a poza tym transakcje swingowe trwają góra 2-3 tygodnie, więc nie będziemy trzymali ich zbyt długo. 

Zmienność natomiast jest przy tej strategii naszym sprzymierzeńcem, gdyż kupując opcję inwestorzy zakładają, że wygaśnie ona w cenie. Tak więc szybszy i bardziej zmienny rynek sprawia, że szanse na takie zdarzenie zwiększają się, a co za tym idzie, ceny opcji rosną. Najlepiej byłoby więc kupować opcje przy niskiej zmienności a sprzedawać przy wysokiej. Na naszym poziomie wiedzy, aspekt ten nie jest aż tak istotny, choć ma swoje odzwierciedlenie w wynikach.

Jeśli chodzi o ten wpis będzie to na razie wszystko. Przemyślcie to kupowanie i sprzedawanie opcji na swingach, gdyż rozwinę tę kwestię w kolejnym poście na nieco już wyższym poziomie zaawansowania z wykorzystaniem wspomnianej delty oraz innej greki - gammy.

Jeśli macie jakieś uwagi lub pytania co do treści wpisu lub jego formy to piszcie śmiało, w końcu chodzi o to, żeby zachęcić Was do tego rynku, który jest w mojej ocenie bardzo fascynujący. Znając Wasze oczekiwania, będę w stanie tworzyć lepsze wpisy.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Co słychać na rynku akcji

Dosyć dawno już nie zajmowałem się na blogu analizą głównego warszawskiego indeksu, czyli wig20. I dziś też się tym wprost nie zajmę, gdyż skupię się na analizie kontraktów terminowych na ten indeks, które są w chwili obecnej znacznie dla mnie ważniejsze. Niemniej z grubsza wyjdzie oczywiście na to samo.
Na załączonym obrazku widzimy kontrakt, który po zejściu do mniej więcej do połowy obszaru konsolidacji, wybił się górą w kierunku dotychczasowego trendu i już prawie od miesiąca cieszymy się wzrostami.

O ile w trendzie wzrostowym ciężko jest prognozować wierzchołki czy też granice wzrostów, to myślę, że właśnie nadchodzi kilkudniowa korekta. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że wzrosty trwają już dość długo i najwyższy czas zejść na nieco niższe poziomy. Również oscylator stochastyczny pokazuje przecięcie się kresek w obszarze wykupienia, ale do niego przywiązuję raczej niewielką wagę, gdyż wyszliśmy już z prostokąta, a jak wiadomo, w trendzie tego typu wskaźniki nie sprawują się za dobrze. Poza tym tyle dni wzrostów musiało wynieść ten wskaźnik powyżej 80.

Główną przesłanką do wieszczenia spadków jest kształt indeksu S&P 500, na którym już od kilku dni dało się obserwować słabnący impet wzrostowy oraz formującą się konsolidację. Oto wykres w skali godzinowej zaczerpnięty z serwisu FreeStockCharts.com:
Mimo, iż przez ostatnie kilka dni nie przeszkadzało nam zatrzymanie wzrostów w USA, sądzę że tym razem będziemy uczestniczyli w przynajmniej tygodniowym ruchu spadkowym. A skoro mamy trend wzrostowy, mamy korektę, nie pozostaje nam nic innego, niż poszukać najbliższego wsparcia i zaczaić się tam z jakimiś taktycznymi działaniami.

Jeśli wrócimy do pierwszego wykresu zauważymy, iż wyrysowałem dwie niebieskie kreski na poziomie 2800 oraz 2820. Jest to w mojej ocenie najbardziej oczywiste wsparcie oraz punkt, gdzie popyt powinien się uaktywnić ze zdwojoną siłą. Jeśli rynek tam dotrze, będzie to dobra okazja do podjęcia ważnych decyzji w kontekście kontynuacji wzrostów.

Muszę tu podkreślić, że mój osąd może nie być do końca obiektywny, gdyż kilkukrotnie przekształciłem swoją strategię opcyjną i w chwili obecnej ma ona formę short call 2800 z punktem zyskowności w okolicach 2960 pkt, a co za tym idzie wzrosty są dla mnie szczególnie niekorzystne, a wręcz bardzo kosztowne. Potrzebuję korekty, żeby po raz kolejny dokonać operacji na 2-3 opcjach, w tym dokupić zabezpieczenie wariantu wzrostowego. Jeśli to się uda, strategia powinna w całości przenieść się powyżej poziom zera, co pozwoli mi z dużo większym spokojem oglądać rynek i dokonywać kolejnych modyfikacji.

Tak więc czekamy na korektę, a w dłuższym terminie byczo.

piątek, 8 kwietnia 2011

Opcje - skąd czerpać wiedzę

Na naszym podwórku, wiedza na temat instrumentów finansowych, jakimi są opcje, jest raczej niewielka. Opcje uważane są, zapewne słusznie, za jeden z najtrudniejszych instrumentów, którymi możemy bawić się na GPW, a co za tym idzie, brak jest chętnych do zaryzykowania swojego czasu i pieniędzy żeby poznać tę zupełnie odmienną dziedzinę aktywności giełdowej. Brak masowego popytu sprawia, że również podaż informacji na temat opcji jest bardzo niewielka. Skąd w takim razie czerpać wiedzę na temat tego rynku?

Myślę, że pierwszym krokiem, który powinni uczynić zainteresowani tą tematyką jest obejrzenie szkolenia, które zostało zorganizowane przez FERK we współpracy z DM BOŚ, a które można namierzyć pod TYM adresem. Sam od tego zaczynałem i muszę przyznać, że gdyby nie kilkukrotne jego obejrzenie, moja przygoda z opcjami prawdopodobnie by się nie zaczęła. Szkolenie trwa ponad 4 godziny i składa się z części teoretycznej oraz części praktycznej, w których to w przystępnej formie prezentowane są podstawowe informacje na temat opcji. Jeśli ktoś planuje zainteresować się opcjami, niech koniecznie z tym nagraniem się zapozna. Polecam je również tym, którzy sądzą, że jest to zbyt złożony instrument, może zmienią zdanie.

O ile szkolenie jest czymś oczywistym na początek, o tyle dalsze kroki są już trudniejsze. W zasadzie nie ma konkretnego zbioru informacji, do którego można by było skierować zainteresowanych tematyką. W moim przypadku były to po prostu godziny spędzone w internecie przy znacznym wykorzystaniu wyszukiwarki. Sporo ciekawych informacji znalazłem w części edukacyjnej bossa.pl lub też w niektórych z pierwszych wpisów Michała Wojciechowskiego na tamtejszych blogach, ale należy podkreślić, iż niekiedy są to materiały bardziej skomplikowane. Niestety, jeśli chodzi o polskie podwórko, byłoby to w zasadzie wszystko, nie licząc wielu pomniejszych stron, na których tematyka poruszana jest wyrywkowo lub pobieżnie. Oczywistym jest, że nie przejrzałem wszystkiego, co jest dostępne w naszym języku, ale nic godnego polecenia nie przychodzi mi teraz na myśl.

Kolejnym krokiem jest oczywiście przejście na materiały anglojęzyczne, których w sieci jest całkiem sporo. Od wikipedii, w której hasła są o wiele bardziej rozbudowane niż u nas, przez blogi tematyczne takie jak TradingTrainerBlog czy TylersTrading aż po liczne płatne serwisy. Te ostatnie nieszczególnie przypadają mi do gustu, gdyż jeszcze jakoś nie przywykłem do płacenia za treści w internecie, ale z drugiej strony nie można wykluczyć, że za określone fee można mieć dostęp do materiałów całkiem niezłej jakości. Ale mimo wszystko preferuję kontent dostępny za darmo, gdyż wtedy wiem, że autor robi to, żeby podzielić się wiedzą lub przyciągnąć reklamodawców, a oba te warianty zapowiadają dobry poziom wpisów.

Dużą porcję wiedzy na temat opcji niesie oczywiście literatura. Tyle, że na naszym rynku jest dostępnych zaledwie kilka pozycji na ten temat, a kupowanie wszystkiego na amazon czy ebay to spory wydatek. Jest oczywiście wariant szukania ebooków, ale to już pozostawiam każdemu do samodzielnego rozważenia. Z literaturą opcyjną jest jeszcze ten problem, że traktuje ona materię bardzo akademicko. Przymierzyłem się do lektury Johna Hulla (Kontrakty terminowe i opcje), ale po kilku stronach odpuściłem. Wynika to właśnie z mnogości wzorów i wycen, które dla mnie są nie do przetrawienia. 

Myślę, że osoby nie mające skończonych studiów ekonomicznych/matematycznych również będą preferowały podejście do problematyki od strony praktycznej, czyli nie zaczynając od modeli wyceny, ale od podstawowych strategii i możliwości ich zastosowania we własnych działaniach giełdowych. I tu przychodzi coś fenomenalnego, a mianowicie YouTube. Przeczesuję ten serwis już od tygodni i gwarantuję Wam, że można tam znaleźć masę przydatnych rzeczy, czytelne wyjaśnienia oraz praktyczne zastosowanie licznych strategii.

Oczywiście prawie wszystkie nagrania wymagają znajomości angielskiego na średnim poziomie, ale opanowując stosunkowo hermetyczne słownictwo, jesteśmy w stanie przyswajać materiał do woli. Problemem może być tutaj odsianie wartościowych materiałów od pustych zajawek mających tylko przyciągnąć klientów do płatnych serwisów. Od razu widać, że Amerykanie chętniej niż my płacą za takie rzeczy.

Tak więc jest kilka sposobów na samodzielne dokształcanie się w tematyce opcji. U nas możliwości są jeszcze ograniczone, ale myślę, że popyt na tego typu materiały będzie się zwiększał. Mam nadzieję, że może FERK pokusi się o zorganizowanie kolejnego szkolenia na temat opcji, z pewnością chętnych nie zabraknie.

Z treścią niniejszego wpisu wiąże się również ankieta, którą zamieściłem w prawym menu. Dzięki Waszym głosom będę w stanie dopasować treść wpisów do oczekiwań czytelników, co może zachęcić niektórych do zainteresowania się opcjami lub dowolnym innym typem instrumentów.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Theta a sprawa polska

Tym razem kolejny wpis o tematyce opcyjnej, gdyż przyznaję bez bicia, że akcje które miałem to mam, a nadwyżki gotówki w całości przeznaczam na depozyt niezbędny przy zajmowaniu krótkich pozycji na opcjach. Również cała moja uwaga i działania edukacyjne koncentrują się na tym polu, lecz wobec bardzo ograniczonych zasobów na rynku polskim, trzeba szukać w literaturze i materiałach anglojęzycznych. 

Tytułowa theta jest jednym z greckich współczynników wykorzystywanych przy wycenie i analizie opcji. Służy ona do oznaczania wpływu czynnika czasu na cenę opcji. Cena ta składa się z wartości wewnętrznej, czyli różnicy między bieżącym notowaniem kontraktu, a strikiem opcji oraz wartości czasowej. Wartość czasowa jest szansą. Osoba zajmująca długą pozycję na opcji kupuje szansę, że rynek się przesunie, co naraża sprzedającego na ryzyko, że będzie musiał zapłacić sporo kasy, gdy opcja wygaśnie w cenie. Stąd też sprzedający żąda wyższej premii za to ponoszone ryzyko. Im bliżej do momentu wygaśnięcia, tym rynek może się przesunąć o mniejszą odległość, a co za tym idzie, wartość czasowa opcji jest mniejsza. To właśnie wpływ upływającego czasu na cenę opcji oznaczamy za pomocą thety. A że nie ma opcji, które oddalają się od swojego dnia wygaśnięcia, to każdy mijający dzień zmniejsza wartość czasową opcji. Przynajmniej w teorii. 

Theta liczona jest na podstawie modelu wyceny opcji (liczy to wszystko komputer przy wykorzystaniu odpowiednich programów/arkuszy) i mówi nam, o ile zmieni się cena opcji po upływie jednego dnia, przy założeniu, że pozostałe parametry wykorzystywane w modelu wyceny (instrument bazowy, zmienność, stopy procentowe etc) się nie zmienią. Theta jest zawsze ujemna i w przypadku naszych opcji na wig20 przedstawiana jest punktach. Tak więc theta o wartości -0.86 oznacza, że w dniu jutrzejszym opcja kosztująca dziś 95,00 pkt (1pkt = 10zł, tak jak przy kontraktach) będzie kosztowała 94,14 pkt.

Kolejnym bardzo istotnym aspektem jest wpływ uciekającego czasu na zyski inwestorów. Nabywca opcji (zajmujący długą pozycję na put lub call) kupuje szansę, że dana opcja wygaśnie w cenie. Tak więc im dalej do wygaśnięcia, tym więcej wartości czasowej będzie miała kupowana opcja, a co na tym idzie, tym większy koszt poniesie nabywca opcji. Żeby to zobrazować podam przykład opcji obecnie notowanej, którą mam w swojej strategii. Opcja call 2900 kosztowała dziś 67 punktów przy notowaniach kontraktu na poziomie 2870. Tak więc widzimy, że opcja ta miałaby wartość wewnętrzną jedynie wtedy, gdyby kontrakt znajdował się powyżej strika, czyli 2900 pkt, a jak wiemy, kontrakt ciągle znajduje się poniżej. Tak więc cała premia to jedynie wartość czasowa. Innymi słowy, nabywca opcji płaci 670 zł za samą szansę, że opcja wygaśnie w cenie. Droga impreza, zwłaszcza że im dalej do wygaśnięcia, tym wartość czasowa większa.

Odwrotnie wygląda sytuacja wystawcy opcji, inaczej sprzedającego. Stanowiąc drugą stronę transakcji dla kupującego, bierze na siebie ryzyko, że opcja wygaśnie w cenie i w dniu trzech wiedźm będzie musiał przekazać nabywcy opcji kwotę rozliczenia. Im dalej od dnia rozliczenia, tym większe ryzyko znacznego przesunięcia się rynku, stąd też mimo iż dziś opcja jest nic nie warta (wewnętrznie), call 2900 kosztuje aż 670 zł. Jeśli jednak rynek nie ruszy się wiele i kontrakt nie przekroczy poziomu 2900, wystawca opcji schowa te 67 pkt do kieszeni.

Opcje są oczywiście instrumentami, których nie trzeba trzymać do wygaśnięcia. Statystyki pokazują, że jedynie 40% kontraktów opcyjnych trzymanych jest do rozliczenia, pozostałe 60% jest zamykane przed dniem wygaśnięcia. Sposobem na zamknięcie pozycji jest oczywiście zawarcie transakcji przeciwnej. I tak nabywca opcji może opcję sprzedać, co zdejmie kupioną opcję z jego rejestru. Jednak czas kosztuje, więc każdy dzień zajmowania długiej pozycji na opcjach powoduje pomniejszanie jej ceny właśnie o thetę (jeśli inne parametry wyceny nie ulegną zmianie). Tak więc opcja traci na wartości, a odsprzedając ją jakiś czas później, uzyskujemy gorszą cenę. Taki jest koszt czasu.

Odwrotnie przedstawia się sytuacja wystawcy opcji. Sprzedał drożej, więc jeśli odkupi później, zrobi to po niższej cenie, a to oznacza zysk. Na pewien czas przejął na siebie ryzyko, a więc plusikowe wystawcy się należy, oczywiście :)

Zależność ta sprawiła, że powstała cała masa strategii zakładających wystawianie opcji (czyli zajmowanie krótkiej pozycji netto, np. 2 kupione, 3 sprzedane). Sprzedaje się taką strategię, po czym po pewnym czasie ją zamyka po niższych cenach, kasując zysk właśnie w postaci upływu czasu, czyli thety. 

Oprócz strategii netto long i netto short, są też strategie, które są usytuowane nieco inaczej, a mianowicie ich pozycja netto jest równa zero. Takie strategie również mogą korzystać ze zmian wartości opcji w skutek upływającego czasu. Przykładem takiej strategii może być spread. Kupujemy opcję call 3000, za którą płacimy 130 pkt, jednocześnie sprzedając call 2900 za 180 pkt. Płacimy 130 pkt, otrzymujemy 180 pkt, a więc jesteśmy do przodu 500 zł i jeśli rynek się nie przesunie w złą stronę, zatrzymamy te pieniądze. Jest to tzw. credit spread. (podane wyżej ceny wymyśliłem na potrzeby przykładu)

Jego przeciwieństwem jest debit spread, gdzie premia zapłacona za opcję jest większa niż premia otrzymana. W typ wypadku na samym początku musimy wyłożyć pieniądze, co oznacza, że rynek musi się ruszyć, żebyśmy zarobili. Czas działa tu przeciwko nam.

I teraz przechodzimy do sedna smaczku, jakim jest theta. Otóż jej wykres przebiega nie liniowo, ale wykładniczo. Postanowiłem podkraść obrazek z bloga Tyler's Trading, mam nadzieję że jak go podlinkuję to się nie pogniewa.
Widzimy, że wartość czasowa opcji jest początkowo stabilna, tylko nieznacznie maleje, ale tempo jej spadków ciągle rośnie i podczas ostatniego miesiąca jest ono najgwałtowniejsze. Tak więc w ostatnich dniach notowania opcji theta jest największa, przez co rozumiem znoszenie z każdym dniem coraz większej części wartości czasowej opcji.

Właśnie przebieg krzywej upływu czasu jest decydujący przy wyborze strategii stosowanych przez inwestora - czy mają być theta negatywne (inwestor traci na upływie czasu, jest netto long) czy theta pozytywne (upływ czasu pomaga, netto short). Stosując powyższe, chcąc kupować opcje, powinniśmy to robić możliwie daleko od terminu wygaśnięcia i zamykać nasze pozycje na miesiąc lub dwa przed wygaśnięciem, natomiast chcąc zarabiać na spadającej wartości czasowej opcji, powinniśmy ruszać z takimi strategiami na około miesiąc od wygaśnięcia i trzymać je do dnia rozliczenia.

To była theta. A teraz czas na sprawę polską. Na naszej giełdzie mamy obecnie notowane tylko opcje na wig20. Wygasają one w marcu, czerwcu, wrześniu oraz grudniu, co oznacza, iż każdorazowo możemy grać zaledwie na jednej stosunkowo płynnej serii opcji. Próba przejścia na przyszłe serie, czyli granie teraz na opcjach wrześniowych to zadanie dla samobójców lub dla instytucji realizujących na opcjach strategie długoterminowe. 

Tak więc na rynku polskim mamy trzymiesięczny cykl opcyjny. Co to znaczy. Niestety, głównie to, że inwestor chcący zajmować pozycje krótkie, czyli grać w ostatnim miesiącu przed wygaśnięciem, funkcjonuje w cyklu kwartalnym - dwa miesiące snu i miesiąc aktywności. W tym momencie jesteśmy na 2,5 miesiąca od wygasania, więc zyski z thety są jeszcze niewspółmierne do ponoszonego ryzyka. 

Oczywiście termin ostatniego miesiąca nie ma charakteru ściśle obowiązującego. Inwestor może ustawić strategię zarabiającą na upływie czasu nawet wcześniej, jeśli warunki na rynku są sprzyjające. Pamiętajmy, że opcje są derywatami, a więc zależą od innego instrumentu, w tym wypadku indeksu/kontraktu. Jeśli rynek znajduje się na ważnym wsparciu, warto czasem zaryzykować, gdyż następna taka okazja może się nieprędko pojawić.

Patrząc na nasz rynek dostrzega się potencjał rynku amerykańskiego, gdzie nie dość, że opcje dostępne są na szeroką paletę instrumentów, to jeszcze ich okresy wygasania ustawione są dużo częściej, co daje nam możliwość ciągłego stosowania strategii typu credit. Opcja wygasa i mamy już kolejną serię wygasającą za miesiąc, a nie za kwartał. Mam nadzieję, że nasz rynek opcyjny będzie się rozwijał dużo szybciej niż obecnie, dzięki czemu będzie można wkrótce dużo skuteczniej realizować swoje plany inwestycyjne.

Wszystko przed nami, więc gdy to się stanie, warto już być w temacie :)

sobota, 2 kwietnia 2011

Gdzie jeszcze można zarabiać

W zasadzie od kiedy rozpocząłem moją przygodę na rynku akcji jestem zdania, że można tam znaleźć wszystko, czego inwestor może potrzebować. Są w końcu akcje, ETF, kontrakty terminowe, certyfikaty strukturyzowane czy odkryte ostatnio przeze mnie opcje. Czego trzeba więcej?

Przeglądając ostatnio różnego typu wykresy natrafiłem na notowania czegoś, co do tej pory uważałem za niewarte uwagi, a mianowicie TFI. Wychodziłem z założenia, że nie ma sensu ładować się w fundusz akcji, skoro i tak większość tego typu produktów ma trudności z pobiciem benchmarku. Sam przecież jestem w stanie zrobić to lepiej, a dodatkowo nie muszę oddawać zarządzającym daniny w postaci niemałych prowizji, a do tego grając na giełdzie mam jeden wielki parasol podatkowy (czyli płacony na koniec roku podatek Belki) i nie muszę się ograniczać do subfunduszy jednej instytucji finansowej.

Poszperałem jednak po liście różnego typu funduszy i dochodzę do wniosku, że niektóre z nich mogą być jednak całkiem ciekawym uzupełnieniem portfela inwestycyjnego. Z jednej strony dają one ekspozycję na rynki, które są trudno dostępne dla inwestora nie posiadającego konta z dostępem do całego świata, a z drugiej strony, niekiedy zdarza się, że jednak wyniki są warte uwagi. 

Zainteresowały mnie zwłaszcza fundusze bazujące na obligacjach korporacyjnych. Jako inwestor ze stosunkowo małym portfelem nie jestem w stanie odpowiednio zdywersyfikować ryzyka poprzez kupno obligacji 3-4 emitentów na rynku Catalyst. Dzięki zainwestowaniu w fundusz otrzymuję większe bezpieczeństwo oraz możliwość inwestowania nie tylko w obligacje polskie. Jako przykład wrzucę tu ING Subfundusz Globalny Długu Korporacyjnego, który 2/3 swoich środków wrzuca w wysokooprocentowane obligacje korporacyjne, czyli papiery stosunkowo ryzykowne. Premią jest tutaj atrakcyjna stopa zwrotu, która za ostatni rok wynosi około 18%, a więc więcej niż najlepiej oprocentowane obligacje na Catalyst.

Przeglądam opłaty i prowizje i widzę, że nie jest to również taka droga impreza, gdyż kupując jednostki przez Supermarket Funduszy Inwestycyjnych w mBanku płacimy jedynie 1,8% rocznej opłaty za zarządzanie, bez opłat za nabycie lub odkupienie. Muszę przyznać, że wygląda to na całkiem interesującą alternatywę wobec depozytów.

Oczywiście sytuacja może się mocno zmienić z chwilą pogorszenia globalnej koniunktury, kiedy to z pewnością większa liczba przedsiębiorstw, zwłaszcza tych o niskich ratingach, przestanie spłacać zobowiązania. Ale z drugiej strony jest to fundusz, więc nie musimy martwić się o niewypłacalność emitenta, a jedynie ustawiamy sobie stop loss i jedziemy z trendem. A że takie wpadki się zdarzają, niech świadczy wykres innego funduszu obligacji korporacyjnych:
Dodam, że nie wnikałem w przyczyny takiego zjazdu, po prostu zakładam, że emitenci nie byli w stanie wykupić papierów.

Odnośnie innych rynków, jeśli ktoś interesuje się inwestowaniem w rynek tajski, ma możliwość nabycia jednostek HSBC Global Investment Funds - Thai Equity, który w ostatnim roku wzrósł o prawie 40%, a ponoszone przez nas opłaty to 2% rocznie. Oczywiście za pośrednictwem tych funduszy możemy inwestować też w inne kraje, jak np. Indie czy Pakistan i to nie tylko w rynki akcji, ale również obligacji.

Dla ciekawskich wspomnę jeszcze o funduszach inwestujących w biotechnologię, sektor użyteczności publicznej czy też nowe technologie. Jedak więcej o tych funduszach rozpisywał się nie będę, gdyż trzeba chyba być wyjątkowym koneserem, żeby inwestować w farmację i usługi medyczne. Ale patrząc z drugiej strony, zainwestowałbym chyba nawet w domy uciech cielesnych, gdyby powstał taki fundusz, a jego wykres prezentował się odpowiednio. Problemy etyczno-moralne odkładam na bok.

Tak więc szybki rajd po wykresach funduszy inwestycyjnych przekonał mnie, że, parafrazując tytuł pewnego filmu, giełda to nie wszystko. Można zainwestować w TFI część środków i jeśli przynoszą one godziwe zyski, to nawet i opłata za zarządzanie jest do przełknięcia. A przecież jest jeszcze cała masa funduszy zamkniętych, ale to już raczej dla większych portfeli niż mój.