Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

poniedziałek, 26 lutego 2018

Akcje spółki dywidendowej spadają o 50%. Co robisz?

Inwestowanie dywidendowe w teorii jest bardzo proste. Kupujesz akcje spółki, która regularnie dzieli się zyskiem, po czym przez lata odcinasz kupony ze swojej inwestycji. Okazuje się jednak, że praktyczny wymiar takiego inwestowania wymaga rozstrzygnięcia wielu niełatwych dylematów.

Inwestowanie dywidendowe od lat zyskuje w Polsce na popularności, co widać zarówno po stronie inwestorów, jak i po stronie spółek, coraz częściej dzielących się zyskiem z akcjonariuszami. Teoretyczne założenia tego stylu inwestowania są bardzo proste. Wystarczy znaleźć kilka spółek regularnie wypłacających dywidendę i posiadających silną kondycję fundamentalną, a następnie zakupić ich akcje i oczekiwać na pojawiającą się raz w roku, a być może nawet i raz na kwartał, dywidendę.

Dodatkowym oczekiwaniem jest regularny wzrost nominalnej dywidendy wypłacanej w przeliczeniu na każdą akcję. Przecież spółka dywidendowa z roku na rok się rozwija, a co za tym idzie generuje coraz wyższe ilości gotówki, z których część może wypłacać inwestorom. Jeżeli rośnie zysk, to przy założeniu że akcjonariuszom w postaci dywidendy wypłacana jest stała część tego zysku, np. 50%, wysokość dywidendy powinna również nominalnie rosnąć. Jest to podejście szczególnie popularne w USA, ale upowszechniające się również w Polsce.

Co więcej, jeżeli część zysku pozostaje w spółce i przeznaczana jest na kapitał zapasowy, wartość samej spółki powinna z tego tytułu rosnąć, przekładając się na wzrost kursu na giełdzie. Mamy więc podwójne korzyści z dywidendowego podejścia.



Model ten idealnie sprawdza się w okresie dobrej koniunktury, kiedy to spółki z kwartału na kwartał poprawiają wyniki finansowe, oferując tym samym swoim akcjonariuszom regularne i rosnące dywidendy. Z kolei towarzysząca boomowi gospodarczemu hossa sprawia, że ceny akcji również rosną, przekładając się na dobre wyniki portfela inwestycyjnego.

czwartek, 22 lutego 2018

15 spółek w wieloletnich trendach wzrostowych

Inwestując na giełdzie często urywamy po kilka procent zysków z naszych pozycji, ciesząc się, że portfel rośnie. Tymczasem uważna analiza spółek w odpowiednio dalekiej perspektywie pozwala na wyłowienie perełek, które opierają się spadkom i w długim okresie zyskują na wartości.

Wydaje się, że inwestowanie z trendem jest banalnie proste. Wystarczy kupić i trzymać. Niestety praktyka pokazuje, że nie zawsze jest to łatwe zadanie. Wprowadzenie chociażby podstawowych zasad kontroli ryzyka sprawia, że w pewnym momencie przyjdzie czas na sprzedaż posiadanych papierów, niezależnie od wspaniałego trendu, który na nich obserwowaliśmy w przeszłości. Co więcej, jeżeli sprzedamy akcje, a rynek jednak zmieni kierunek i powróci do wzrostów, poniesiemy stratę na wzrostowym rynku. 

Niezależnie jednak od tych bieżących trudności, warto raz na jakiś czas odsunąć się nieco dalej od notowań i poszukać spółek, które pokazują swoją siłę w długim horyzoncie czasowym. W miniony weekend przejrzałem rynek główny analizując wykresy z perspektywie dziesięcioletniej, a następnie raz jeszcze, w perspektywie pięcioletniej. Okazuje się, że nawet mimo lepszych i gorszych okresów na warszawskiej giełdzie można było znaleźć walory, które trwały i trwają do dziś w trendzie wzrostowym.



Analizując poniższe wykresy warto pamiętać, że są to spółki w kilkuletnich trendach wzrostowych aktualnych do dnia dzisiejszego. Jeszcze kilka miesięcy temu zestaw tych spółek byłby inny, ponieważ można by tu było zaprezentować walory takie jak Kruk czy Wielton, które dzisiaj, wedle zasad klasycznej analizy technicznej, zakończyły już swoje trendy wzrostowe i przeszły do ruchów spadkowych. 

Patrząc z drugiej strony, można wyłonić wiele spółek, które znajdują się teraz w rocznych lub dwuletnich trendach wzrostowych. Ruchy te są jeszcze zbyt młode, aby znalazły się w dzisiejszym zestawieniu, lecz być może to właśnie te walory mają przed sobą najlepszy i najbardziej zyskowny dla inwestorów czas. Warto o tym pamiętać.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Rynek dyskontuje przyszłość. Co z tego wynika dla przeciętnego inwestora?

Często słyszymy na giełdzie o tym, że rynki finansowe dyskontują przyszłość. Co to jednak w praktyce oznacza? Bardzo wiele. Okazuje się, że to dyskontowanie ma bardzo konkretne konsekwencje dla naszych portfeli.

Sam mechanizm jest bardzo prosty. Mamy przed sobą dwie spółki A i B. Obie te spółki są zbliżone pod względem uzyskiwanych przychodów i zysków. Spółka A prężnie działa w nowoczesnej rozwijającej się branży. Z roku na rok poprawia wyniki i wydaje się być na wznoszącej. Powiedzmy, że jest to Apple na pewnym etapie swojego funkcjonowania. Tymczasem spółka B, mimo pięknej przeszłości, działa w sposób przestarzały, nie dopasowując się do zmieniającego się świata. Dla kontraktu niech będzie to Kodak, czyli spółka która przegapiła cyfrową rewolucję w fotografii.

Czy wyceny rynkowe obu tych spółek, mimo podobnych wyników finansowych w chwili obecnej, będą różne? Oczywiście! Inwestorzy są w stanie zapłacić zdecydowanie więcej za podmiot, którego przyszłość rysuje się w jasnych barwach. Istnieje przecież bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że w kolejnych okresach generowane zyski będą wyższe i wyższe, a wartość rynkowa firmy również będzie rosła. Dlatego nie dziwi brak równowagi pomiędzy rynkową wyceną obu spółek.

Z punktu widzenia inwestora również jest to bardzo logiczne. Jeżeli grupa inwestorów kierujących się analizą fundamentalną dojdzie do wniosku, że spółka w kolejnych latach będzie dowoziła solidne wyniki, będzie w stanie zainwestować w nią większe pieniądze. Będą kupowali dotąd, aż w ich ocenie zasypią nierównowagę rynkową pomiędzy bieżącą ceną, a wartością, jaką reprezentuje spółka w długim horyzoncie czasowym. W obliczu takich zagrań wskazania analizy technicznej tracą na znaczeniu i stają się drugorzędne.



Wniosek z tego taki, że rynek nie patrzy na to, jak spółka wygląda w dniu dzisiejszym, jakie ma wskaźniki C/Z czy C/WK, ale jakie wskaźniki będzie miała w przyszłości, w perspektywie nadchodzących lat. Wychodząc już tylko z tego założenia można powiedzieć, że niewielki sens ma inwestowanie wskaźnikowe w oparciu o dzisiejsze poziomy wskaźników, ponieważ są one bezwartościowe. Liczy się tylko to, co będzie, a nie to, co już było i zostało zaraportowane i zarobione.

czwartek, 15 lutego 2018

Certyfikaty ING Turbo sposobem na ożywienie IKE i IKZE

Dla wielu inwestorów konta IKE i IKZE kojarzą się z pasywnym inwestowaniem na emeryturę, czyli najczęściej nudą. Tymczasem dzięki certyfikatom ING Turbo możemy aktywnie uczestniczyć w grze rynkowej, korzystając zarówno na wzrostach, jak i na spadkach.

Certyfikaty Turbo, mimo że nie są nowymi instrumentami na warszawskiej giełdzie, ciągle wydają się być mało znane szerszej publiczności. Zapewne niektórzy obawiają się ich potencjalnego skomplikowania wynikającego z zastosowania mechanizmów typu bariera lub konck-out. W dzisiejszym wpisie realizowanym we współpracy z ING będącym emitentem tych certyfikatów, pokażę, jak one działają oraz jak można je wykorzystać w praktyce, aby usprawnić swoje inwestowanie.

Czym są certyfikaty ING Turbo?


Przede wszystkim należą do grona certyfikatów strukturyzowanych notowanych na GPW. Należy je odróżnić od certyfikatów strukturyzowanych oferowanych przez instytucje finansowe klientom detalicznym, czyli struktur o trudnych niekiedy do ustalenia zasadach działania. Instrumenty notowane na GPW mają swoją standaryzację, dzięki czemu inwestorzy mogą w precyzyjny sposób zaplanować i zrealizować swoje transakcje.

Konstrukcja samego certyfikatu opiera się na kilku podstawowych zasadach działania. Po pierwsze, jest to instrument rynku kasowego. Oznacza to, że obrót nim, w przeciwieństwie do kontraktów terminowych i opcji, możliwy jest również w ramach rachunków IKE i IKZE. O tym aspekcie napiszę jeszcze pod koniec artykułu.



Po drugie, certyfikaty Turbo oferują inwestorom dźwignię finansową. Oznacza to, że możemy otwierać pozycje przekraczające swoją wartością kapitał użyty przez nas, jako inwestorów. Pozostałą część dokłada za nas ING N.V., czyli holenderski emitent tych produktów.

Po trzecie, dzięki certyfikatom Turbo możemy również zarabiać na spadkach. Na każdy instrument bazowy notowane są certyfikaty long, zarabiające na wzrostach oraz certyfikaty short, zarabiające na spadkach. Co ważne, za każdym razem kupujemy certyfikat, nawet ten zarabiający na spadkach.

Po czwarte, korzystając z certyfikatów Turbo nie możemy stracić więcej niż wartość środków, które zainwestowaliśmy. Nie będzie więc miała miejsce sytuacja, w której dom maklerski zażąda od nas dopłaty do pozycji. Z tego też względu korzystając z tych certyfikatów nie musimy utrzymywać żadnego depozytu zabezpieczającego na rachunku. Podobnie jak w przypadku akcji, wartość naszej inwestycji może spaść co najwyżej do zera.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Jak reagować w czasie giełdowej paniki?

Miniony tydzień przyniósł inwestorom giełdowym wiele emocji. Spadki mające źródło za oceanem dwukrotnie uderzyły w nasz rynek, powodując każdorazowo zupełnie różne reakcje inwestorów. Jak zachować się w takiej sytuacji, aby zminimalizować ryzyko poniesienia strat?

Pierwsze uderzenie miało miejsce we wtorek, kiedy to na poniedziałkowej sesji indeks Sp500 stracił na wartości 4,1%. Od razu po zamknięciu notowań w USA wiadomo było, że przez warszawską giełdę przetoczy się fala wyprzedaży.

W istocie czarny scenariusz się zrealizował. Wiele spółek otworzyło się na poziomach rzędu -5%, aby w ciągu pierwszych kilku minut handlu powiększyć stratę do -10%. Miałem okazję obserwować tę paniczną wyprzedaż na żywo i faktycznie widać było silne wycofywanie się inwestorów z rynku. Po pierwszym szoku nastąpiło odbicie, ale w rezultacie i tak indeksy zakończyły sesję stratą rzędu 3,3-3,7%.



Środa i czwartek na warszawskiej giełdzie wyglądały o wiele bardziej optymistycznie, jednak nastroje znów popsuła ponura czwartkowa sesja w USA, kiedy to Sp500 spadł o 3,8%. I znów wiadomo było, że piątek będzie ciężkim dniem dla posiadaczy akcji.

Jednak w tym wypadku reakcja rynku była zupełnie inna. Indeksy otworzyły się na niewielkim minusie, a w ciągu sesji wiele spółek nie tylko znacząco nie traciło, ale nawet całkiem ładnie rosło. Nie było widać wtorkowej paniki, a inwestorzy nie poddawali się emocjom w taki sposób, jak poprzednio. W efekcie słabego otwarcia w USA notowania na warszawskiej giełdzie zamknęły się w okolicach -1%. Gdyby Amerykanie otworzyli się nieco lepiej, warszawska giełda zapewne zamknęłaby piątkowe notowania wzrostami.

Dlatego dwie podobnie spadkowe sesje w USA wywołały tak bardzo różne scenariusze w Polsce? Czy można było w jakikolwiek sposób kontrolować wartość swoich pozycji, chroniąc je przed stratami wynikającymi z bardzo negatywnego otwarcia? A może można było jeszcze na tej sytuacji zarobić? Tymi kwestiami zajmę się w dzisiejszym tekście.

czwartek, 8 lutego 2018

Co można wyczytać z arkusza zleceń? Polujemy na grubasa.

Postanowiłem zrobić niedawno mały eksperyment i wykupić na miesiąc notowania z dostępem do pełnego arkusza zleceń. Okazuje się, że przyglądając się rynkowi w bardzo dużym powiększeniu możemy dostrzec interesujące zdarzenia.

Jak dobrze wiecie z rachunkiem maklerskim inwestorzy otrzymują dostęp do notowań w czasie rzeczywistym. W ich ramach możemy, najczęściej bezpłatnie, obserwować jedną, aktualnie najlepszą, ofertę kupna oraz jedną ofertę sprzedaży. Jeżeli chcemy głębiej wniknąć w rynek, możemy wykupić dostęp do pięciu najlepszych ofert lub też do pełnego arkusza zleceń, gdzie widzimy wszystkie zlecenia kupna i sprzedaży. Pełen arkusz najczęściej jest płatny i aby uzyskać do niego dostęp musimy wygenerować odpowiednie obroty na rachunku lub zapłacić konkretną sumę za tę usługę. W moim wypadku było to ok. 200 zł za miesięczny dostęp.



Obserwując pełne notowania od zaledwie tygodnia już teraz wiem, że każdy inwestor przynajmniej raz powinien zajrzeć do pełnego arkusza zleceń. Zdecydowanie poszerza on naszą świadomość tego, co dzieje się na rynku.

Mabion i przewaga popytu nad podażą


W dniu 1 lutego do portfela Spółek Ciekawych Technicznie trafiły akcje Mabionu. Tym, co mnie do nich przekonało był fakt, że kurs doszedł od wsparcia na poziomie 110 zł. Oczekiwałem, że wsparcie zostanie obronione, a notowania pójdą do góry. Pech chciał, że kilka dni później trafił się feralny wtorek, kiedy to warszawską giełdę dotknęły bardzo silne spadki zrealizowane pod wpływem impulsu z USA. W efekcie notowania Mabionu spadły w tym dniu o 5%, co i tak było niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę, że w najgorszym momencie sesji kurs spadał o ponad 13%.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Spółki Ciekawe Technicznie - luty 2018 - portfel +0,79%

Styczeń okazał się generalnie dobrym miesiącem dla inwestorów. Rosły główne indeksy, a wiele spółek osiągnęło swoje lokalne maksima. Obawy budzi jednak końcówka miesiąca, a w szczególności ryzyko większej korekty płynące z USA.

Można powiedzieć, że na GPW styczeń przyniósł kontynuację grudniowych wzrostów. Rynek bardzo płynnie przeszedł z jednego roku w drugi. Licząc od grudniowego dołka, indeks WIG wzrastał w najlepszym momencie o ok. 9,5%, co wyniosło go na nowe historyczne maksima. Szkoda tylko, że tymi poziomami dane nam było cieszyć się tak krótko, ponieważ korekta wisi w powietrzu.



Z pewnością w końcówce miesiąca i podczas pierwszych lutowych sesji zauważalna była słabość największych spółek. PZU i Orlen zamknęły się w piątek poniżej swoich istotnych wsparć, otwierając tym samym drogę do dalszych spadków. W efekcie Wig20 oddał już prawie całe styczniowe zyski.