Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

sobota, 29 października 2011

O złocie inaczej

Głównym podejściem stosowanym na tym blogu jest analiza techniczna, to chyba dla nikogo nie jest tajemnicą. Dziś jednak postanowiłem spojrzeć na złoto, gdyż to o nim będę pisał, od nieco innej strony. Żeby jednak nie było, krótki rzut oka na wykres żółtego metalu w wersji spot USD;
Trend się, jak widać, obronił i w chwili obecnej przebiliśmy już zniesienie 50% korekty, co dobrze rokuje temu metalowi w długiej perspektywie. I na razie dość o AT, przejdźmy trochę do fundamentów.

Na początku chciałbym zaznaczyć, że ten typ analizy nie jest moją mocną stroną. Będzie to więc raczej zbiór luźnych uwag i przemyśleń, aniżeli dokładna i oparta na konkretnych wyliczeniach analiza. Niemniej sądzę, że na stosunkowo ogólnym poziomie można z niej będzie wysnuć kilka ciekawych wniosków.

Co decyduje o cenie złota? Oczywiście popyt i podaż. O ile ta druga jest raczej stała (jej wahania są niewielkie, gdyż wydobycie jest czasochłonne i pracochłonne), o tyle strona popytowa jest dużo bardziej zróżnicowana. Mamy popyt ze strony jubilerów (ok. 48% popytu), ze strony przemysłu (ok. 13%) oraz ze strony inwestorów (ok. 39%). Ten ostatni rozbija się na zapotrzebowanie na złoto fizyczne (na sztabki i monety puszczane w obieg) oraz na złoto papierowe (sztaby leżące w skarbcach, stanowiące zabezpieczenie dla ETF-ów i innych funduszy).

I tu znów mamy rozbicie na popyt zmieniający się względnie powoli, w zależności od makro koniunktury (biżuteria, przemysł) oraz popyt "szybki", czyli inwestycyjny. Z punktu widzenia inwestorów, ten ostatni wydaje się być najciekawszy, gdyż odzwierciedla on zachowania dużych graczy, w zależności od aktualnych nastrojów na rynku, co w efekcie przekłada się na cenę tego metalu.

Czym jest więc złoto dla inwestorów? Dużo się mówi, że złoto chroni przed inflacją. Jak to działa? U podstaw leży założenie, że złoto jest pierwotnym i jedynym prawdziwym środkiem płatniczym, a co za tym idzie, to ono powinno być głównym "nośnikiem wartości" i to w nim powinny być wyceniane inne dobra i aktywa. Z praktyki wiemy, że złoto wyceniane jest w dolarze, a więc już mamy jakieś punkty odniesienia. Stosunkowo ograniczona i stała podaż złota (ostatnimi laty, podaż się zmniejsza) w połączeniu z szybko zwiększającą się podażą dolara (QE i tym podobne sprawy) powodują, że dolar słabnie, a złoto się umacnia. W efekcie, cena złota idzie w górę (w znacznym uproszczeniu). Teoretycznie więc, zamieniając nasze aktywa dolarowe na złoto, faktycznie chronimy się przed inflacją, rozumianą jako wzrost podaży pieniądza. Traktowanie złota, jako ochrony przed wzrostem cen towarów, wypada już mniej jednoznacznie

Po drugie, złoto często traktowane jest, jako "safe heaven", czyli bezpieczne aktywo, które w sytuacji niepokojów gospodarczo-politycznych, większość inwestorów chciałoby mieć w portfelu. Wynika to z przekonania, że w razie zaistnienia najgorszego scenariusza (wojen, załamania światowego ładu polityczno-gospodarczego), złotem można będzie wszędzie zapłacić. W efekcie popyt na nie rośnie wraz z rozwojem niepewności na światowych rynkach. Nieco inną kategorią jest tu grupa inwestorów, którzy akumulują złoto jedynie w formie fizycznej, rezygnując z formy papierowej (instrumenty powiązane z cenami złota). Często wiąże się to z przekonaniem, że świat papierowego pieniądza chyli się ku upadkowi, dolar jest nic nie warty i ogólnie, całe to przedstawienie niedługo się skończy. W takiej sytuacji faktycznie, instrumenty opierające swoją wartość na złocie zdeponowanym "gdzieś tam w jakimś skarbcu" mogą być niewiele warte, a prawdziwym zabezpieczeniem będą jedynie sztabki zakopane w ogrodzie.

Na końcu są inwestorzy, tacy jak ja, którzy traktują złoto lub instrumenty na nim oparte, jedynie jako wehikuł inwestycyjny. Gdy oczekują wzrostów, kupują, jeśli przeczuwają spadki, sprzedają. Utrzymujący się od dekady trend wzrostowy sprawił, że na pokładzie jest z pewnością wiele takich osób. Niekiedy tę masę inwestorów określa się mianem kapitału spekulacyjnego, który zainteresowany jest znacznie mniejszymi ruchami niż te widoczne w skali miesięcy i lat. Jest to również zdecydowanie najbardziej płynna część kapitału, co w efekcie przekłada się na, dynamiczne niekiedy, zmiany ceny złota w krótkim terminie. 

Przedstawione powyżej kwestie mogą prowadzić do wysnucia kilku wniosków. Po pierwsze, złoto umacnia się kosztem dolara. Im ten ostatni słabszy, tym złoto silniejsze. Działa tutaj proste powiązanie wyceny jednego aktywa w drugim. Jeśli jedna szalka wagi idzie w dół (słabnący dolar), druga porusza się odpowiednio w górę (silniejsze złoto). W efekcie można próbować zagrywać na złocie nie tylko w oparciu o analizę tego pierwszego, ale również poprzez konkretne scenariusze budowane dla dolara. Ewentualne QE3 z pewnością znalazłoby odzwierciedlenie w cenie złota.

Kolejna sprawa to złoto, jako bezpieczna przystań dla kapitału w chwilach niepewności. Zakładamy tutaj ujemną korelację z rynkami akcji. Złe nastroje na S&P odzwierciedlają się spadkami, a na złocie oczekiwany jest w takiej sytuacji przypływ kapitału i wzrost cen.

Nieco trudniej jest wychwycić te zależności w przypadku kapitału spekulacyjnego. Przepływa on z rynku na rynek w stosunkowo szybki sposób, a w konsekwencji to właśnie on jest sprawcą krótko i średnioterminowych ruchów na głównych światowych rynkach. Budowanie scenariuszy dla ruchu kapitału między tymi trzema głównymi rynkami (dolar, akcje, złoto) jest nieco trudniejsze, ale nie niemożliwe.

Na dziś to tyle tytułem wprowadzenia, w kolejnym wpisie zobaczymy, czy przedstawione powyżej prawidłowości się sprawdzą. Zaznaczam, że nie jestem specjalistą od rynku złota, stąd też jestem otwarty na różnego typu krytyczne komentarze. W końcu chodzi o to, żeby czytelnicy na tym skorzystali, a nie abym bronił swojego zdania do ostatniej litery.

Na marginesie dodam, że nie mam jeszcze przygotowanego następnego wpisu. Tak więc i ja sam przekonam się, co da się wycisnąć z wykresów i czy w dzisiejszym poście nie minąłem się z prawdą.

niedziela, 23 października 2011

Przełomowe wideo - rozwiązanie

Niedawno zrobiłem mini konkurs na temat pewnego nagrania zamieszczonego w serwisie YouTube i czas go w końcu rozstrzygnąć. Pojawiły się nawet ciekawe odpowiedzi, ale rozwiązanie leży nieco gdzie indziej i jest o wiele bardziej prozaiczne:
Opis zamieszczony pod filmem zmienił mój sposób patrzenia na wszelkie nagrania zamieszczane na YouTube, w tym i te moje. W końcu skoro film "o niczym", posiadający jedynie chwytliwy tytuł jest w stanie wygenerować całkiem znaczącą sumę, to w zasadzie dlaczego i moje nagrania miałyby nie zarabiać. 

Od myśli przeszedłem do czynów i w chwili obecnej, co pewnie zauważyliście, w moich nagraniach pojawiły się reklamy. Kwestia zarabiania na publikowanych w YT filmach to jednak zupełnie inna historia. Przede wszystkim trzeba przyciągnąć odbiorców. Można to robić na wiele sposobów, od ciekawej nazwy filmu, przez atrakcyjną zawartość, aż po systematyczną pracę i budowanie dużego grona stałych odbiorców.

Kolejna rzecz to docelowa grupa widzów. Publikuję nagrania po polsku, więc już samo to ogranicza potencjalnych zainteresowanych do pewnie nie więcej niż 1% odwiedzających YT. Kolejna sprawa to tematyka filmów. Nie wrzucam rzeczy, które mogą zainteresować więcej, niż pewnie kolejne 1% naszego społeczeństwa.

Czy więc oczekuję, że na moich nagraniach zarobię górę pieniędzy? Oczywiście, że nie. Niemniej, ciekaw jestem, jak będzie się zachowywał kanał YT w przyszłości. Na razie na blogu od początku jego istnienia opublikowałem 254 wpisy, co przełożyło się na 76 782 pageviews oraz 32 obserwujących. Z kolei kanał na YT to 24 filmy, które zostały obejrzane 7 879 razy i na które czeka 21 widzów. Dwa główne wskaźniki (wpisy/filmy oraz pageviews ) pozostają w relacji mniej więcej 10:1. 

Innymi ciekawymi parametrami w tym zakresie są dane zebrane od chwili, gdy zacząłem emitować reklamy. Niestety, dokładnych wartości nie mogę zdradzić, gdyż wiąże mnie umowa z Google, lecz mogę pokazać pewne zależności. I tak w ostatnim miesiącu wyświetlenia reklam na YT stanowiły ok. 30% wyświetleń reklam na blogu. Podobnie kliknięcia w reklamy stanowiły 30% kliknięć na blogu. Natomiast zyski z kanału YT równają się 22% zysków z bloga. Za jakiś czas zweryfikuję te parametry i zobaczę, w jakim kierunku pójdą zmiany, co pozwoli wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Reasumując, czy oczekuję fortuny w związku z moją aktywnością na YouTube? Z pewnością nie. Ale z drugiej strony krok ten podniósł mi oglądalność o 30% i zarobki o 22%. Myślę, że już te wartości pokazują, że była to zmiana w dobrym kierunku. Wniosek z tego natomiast taki, że możecie oczekiwać kolejnych nagrań wideo :)

wtorek, 18 października 2011

Analiza wideo

W dniu dzisiejszym serwuję Wam krótką analizę wideo obecnej sytuacji na rynku. W nagraniu odwołuję się do swoich dwóch poprzednich filmów, a są to układ paraboliczny oraz częściowy hedging.

Miłego oglądania!

sobota, 15 października 2011

Przełomowe wideo?

Poniżej zamieszczam wideo, które zmieniło nieco moje patrzenie na pewne sprawy, z czym wiążę spore nadzieje. Ciekawe, czy ktoś się domyśli, o co chodzi :)

środa, 12 października 2011

Wzrośnie, czy spadnie?

Pytanie to towarzyszy inwestorom od samego początku. Dziś również jest ono jednym z głównych, które zadają sobie nie korzystający z systemów mechanicznych, arbitrażu, czy HFT inwestorzy indywidualni. W zasadzie odpowiedź na nie pozwala (przynajmniej teoretycznie) na bardzo zyskowny trading. A co, gdyby udało się pytanie to wyeliminować z naszych działań na giełdzie? Kusząca perspektywa, nieprawdaż?

Zachęcam do obejrzenia najnowszego nagrania.

czwartek, 6 października 2011

Gdy spekulant zostaje inwestorem

Z planem napisania tego wpisu nosiłem się już od kilku tygodni, ale jakoś nigdy wcześniej się nie złożyło. Aż niedawno natrafiłem na wywiad z Zenonem Komarem, który pokazując różnicę między spekulowaniem a inwestowaniem stwierdził, że "spekulant szybko staje się inwestorem, gdy tylko mu nie wypali transakcja." 

Myślę, że każdy, kto pierwsze kroki na giełdzie ma już za sobą, spotkał się nie raz z podobnym określeniem. Być może niektórzy z Was znają nawet takie przypadki z własnej praktyki. Transakcja zaplanowana, jako krótkie zagranie pod jakikolwiek układ, nagle przeradza się w pozycję długoterminową. A to stopa nie było na miejscu i później już szkoda było sprzedawać "bo pewnie zaraz się odbije", a to stop był stopniowo obniżany, w miarę jak cena zbliżała się i przełamywała każde kolejne istotne wsparcie, a to jeszcze coś innego.

Po tym, spekulant dostrzega nagle coś, co umykało jego wcześniejszym analizom. Otóż spółka ma bardzo atrakcyjne współczynniki C/Z i C/WK, a poza tym jej sytuacja fundamentalna również wydaje się całkiem niezła. Mając już 40% straty na danym walorze, bierze głęboki oddech i uspokaja się - zostaje inwestorem.

Ten scenariusz wydarzeń jest słusznie piętnowany na różnego rodzaju szkoleniach czy też w rozmowach o giełdzie. Pytanie tylko, czy zawsze przeobrażenie się spekulanta w inwestora jest złe? Otóż, w mojej ocenie, nie zawsze.

Dla precyzji należy dodać, że rozróżnieniem obu podejść będzie według mnie nie typ sporządzanej analizy (krótkoterminowa - techniczna, długoterminowa - fundamentalna), ale horyzont czasowy. Tak więc spekulant będzie zainteresowany ruchami co najwyżej swingowymi, podczas gdy inwestor będzie próbował złapać kilka swingów lub większą część trendu.

Podczas prowadzenia pozycji przez spekulanta/inwestora, zastosowanie ma jedna z podstawowych giełdowych zasad: szybko ucinaj straty, ale zyskom pozwól rosnąć. W przywoływanym wyżej przykładzie, spekulant zapomina uciąć stratę, gdy jest jeszcze ona względnie mała. Narusza tym samym fundamentalną regułę przetrwania na giełdzie. 

W przypadku, który chciałbym omówić, sytuacja wygląda w sposób mocno wyidealizowany. Otóż spekulant otwiera pozycję w oparciu o zagranie mające być z początku swing tradingowym (jeśli się nie uda, szybko tnie stratę stop lossem), i jeśli pozycja się pomyślnie rozwija, daje jej coraz więcej miejsca (pozwalając zyskom rosnąć), aż w efekcie łapie kawałek trendu znacznie większy niż pojedynczy swing. Podsumowując jednym zdaniem - stawiaj stopy jak spekulant, pielęgnuj zyski jak inwestor :)

Zasada ta wydawać by się mogła całkiem łatwa w praktyce. Ot, wejście w korekcie, stop pod wierzchołkiem korekty, a później zamiast ciasnego stopa prowadzonego po swingu, chwila niepewności i zaczekanie na kolejny, w założeniu wyższy dołek. Teoretycznie z takich transakcji można by było wyciągać relację zysku do ponoszonego ryzyka na poziomie 10, 20 i wyższym. Kosztem w takiej sytuacji jest niezrealizowany zysk swingowy. Ryzyko pozostaje takie samo, gdyż stop równy jest cały czas początkowemu - swingowemu. Perspektywa złapania dużej części trendu jest za to bardzo obiecująca.

W zasadzie trudno jest znaleźć jakieś przeciwwskazania dla takiej strategii. Z pewnością ryzyko leży po stronie zysku. Nie bierzemy tego, co wirtualnie nam swing wypracował, ale czekamy na coś, co może nigdy nie nastąpić. Jakimś rozwiązaniem problemu może być dzielenie pozycji na części i zamykanie np. połowy w myśl stopa prowadzonego dla swingu, a pozostawianie reszty otwartej w nadziei, że korekta będzie niewielka i rynek podąży w dotychczasowym kierunku.

Tak więc w mojej ocenie możliwe i niekiedy wskazane jest stawanie się inwestorem ze spekulanta. A może po prostu jest się cały czas inwestorem, tylko wejścia na pozycję dokonywane są przy minimalnym ryzyku? Nie ważne, w końcu i tak zawsze chodzi o kasę.

sobota, 1 października 2011

Let's get back to business

Nadmiar gotówki sprawia, że okazji inwestycyjnych szuka się z podwójnym zapałem. Myślę, że znalazłem coś dla siebie.

Przepraszam za pogłos tła (nie wiem, skąd się pojawił) oraz za nieco przypadkowe wypowiedzi. Zawsze nagrywam live i nie przepadam za robieniem kilku powtórek, żeby wszystko idealnie wyszło. Mam nadzieję, że nagranie nie straciło przez to wartości merytorycznej.

Zachęcam do oglądania w HD.