Tekst odzwierciedla wyłącznie moje poglądy. Wszelkie generalizacje oddają jedynie moje przekonania co do pewnych zdarzeń, procesów, czy zależności. Niemniej, gdybym sądził, że się mylę, bym tego nie pisał :)
Pojawiło się ostatnio pytanie, jak znajduję czas na pracę, studia i giełdę. A przecież jest jeszcze cała masa innych zajęć oraz życie prywatne, towarzyskie etc. Niestety, doba nie jest z gumy, a i tydzień ma tylko siedem dni.
Osoby zaczynające grę na giełdzie myślą zazwyczaj, że sprawa jest prosta. Oczekują natychmiastowych rezultatów w postaci kilkudziesiąt procent zysku oraz oczywiście żadnych strat. Ci grający już na własne konto wiedzą, jak jest na serio. Ale jest też zupełnie inny niż finansowy wymiar gry na giełdzie - czas i zaangażowanie. Pamiętam, jak przy pierwszym zetknięciu z wortalem GraGiełdowa.pl zobaczyłem jakąś tabelkę z notowaniami spółek. Masa cyferek i procentów w kilku kolorach sprawiła, że nawet nie podjąłem trudu wgłębiania się w materię, odpuściłem. Po pewnym czasie, mając już trochę bogatsze doświadczenia w dziedzinie finansów (TFI, monety), postanowiłem spróbować swych sił w wirtualnym inwestowaniu. Ostatnio w wolnej chwili przejrzałem zapisy czatu z dni, gdy stawiałem swoje pierwsze kroki i muszę stwierdzić, że od tej chwili zupełnie inaczej podchodzę do początkujących użytkowników, którzy zadają z pozoru durne i banalne pytania. W końcu nawet podróż dookoła świata zaczyna się od pierwszego kroku...
Chcąc zacząć grę na giełdzie, trzeba mieć motywację. Trzeba wiedzieć, że czeka nas ogrom materiału do przyswojenia, długie godziny spędzone nad analizowaniem raportów finansowych i/lub wykresów cen, a nawet to nie wystarczy, żeby odnieść sukces. Dlatego też dobrze jest najpierw rozpocząć od prostszych instrumentów, stopniowego oszczędzania, zakładania lokat czy kupowania jednostek TFI. Jeśli konsekwentnie przez dłuższy czas będziemy dokładali do portfela zauważymy, że ma to sens. Wierzcie lub nie, ale niewiele rzeczy daje większego kopa do zainteresowania się finansami niż zaobserwowanie, że pieniądze mogą generować pieniądze. Tysiąc złotych, który zamiast na konsolę do gier przeznaczymy na lokatę potrafi przynieść (dziś) jakieś 50-60 zł bez żadnego ryzyka. Ba, ten tysiąc, jeśli dobrze pokombinować, może przynieść i 80 zł bez ryzyka. I dopiero wtedy, gdy dostajemy do ręki te kilkadziesiąt złotych zarobionych "z niczego" przekonujemy się, że to może mieć sens.
Takie właśnie doświadczenia ułatwiają wejście w świat giełdy i Finansów przez duże F. Motywacja jest potrzebna, bo nie jest łatwo. Żeby tylko zacząć trzeba poznać zasady notowań, rodzaje zleceń, fazy sesji oraz inne złożone rzeczy. I niestety, żeby dobrze wszystko przetrawić wypadałoby zajrzeć do materiałów źródłowych, czyli dokumentów, zasad obrotu etc. A to nie jest łatwa literatura.
Później nasze inwestowanie musi nabrać sensu. Po kilku radosnych kupił-sprzedał, początkujący inwestor ma zazwyczaj mniej pieniędzy niż suma, z którą zaczynał. Następne kilka prób sprawia, że zapala się lampka ostrzegawcza, że może sprawa nie jest tak prosta, jak się na początku wydawało. I wtedy zaczyna się etap właściwej edukacji. Książki, strony internetowe, blogi, rozmowy z innymi graczami, szkolenia...
Etap ten trwa długo. Najpierw poznaje się całą masę technik, wskaźników i formacji, które wydają się przygotowane do natychmiastowego stosowania. Niestety, wyczerpany oscylator nie oznacza, że teraz będzie rosło, formacje mogą się wybijać nie w te strony co trzeba, a piękny trend załamuje się akurat wtedy, gdy kupujemy dany walor. I znów rozpoczyna się poszukiwanie, co robimy źle, czego nie dopilnowaliśmy, a gdzie załatwił nas "grubas" i ONI. Wielu zawodników nie przetrzymuje tego etapu.
Dopiero po pewnym czasie, gdy przyswoiło się już odpowiednią porcję wiedzy teoretycznej, jak również gdy straciło się trochę ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy, przychodzi pewne zrozumienie. Że ograniczając ryzyko, niwelujemy straty. Że odpowiednio prowadząc pozycję jesteśmy w stanie lepiej na tym wychodzić niż podczas chaotycznego składania zleceń. A przecież wcale nie jest powiedziane, że na tym etapie już zarabiamy. Paradoksalne jest też to, że aby skutecznie grać na giełdzie, należy odpowiednio poukładać sobie wszystko w głowie. Nie wystarczy wiedza teoretyczna, nie wystarczy praktyka, trzeba też zrozumieć siebie, wsłuchać się w swoje reakcje na różne stany rynku, wyłapać słabe punkty naszej psychiki i nauczyć się reagować w chwilach, gdy przestajemy panować nad własnymi emocjami. Niestety, znaczenie tego kroku można docenić jedynie wtedy, gdy ma się go już za sobą.
No i w końcu czas. Chcąc związać dużą część swojego finansowego życia z działalnością inwestycyjną, trzeba mieć na to wszystko czas. Masę czasu. Ja znalazłem na to sposób - traktuję grę na giełdzie jak drugi kierunek studiów. Wyszedłem z założenia, że nie można być w czymś dobrym, jeśli nie poświęci się temu odpowiednio dużo czasu i uwagi. Początki są najtrudniejsze, gdyż wszystko jest nowe. Coś się pojawia, przychodzi kolejne, pierwsze znika w zapomnieniu. Dopiero gdy się swoje wysiedzi "w temacie" cała ta masa szczegółów, detali i elementów zaczyna układać się w mapę. Jeśli usłyszymy słowo "trend" jesteśmy w stanie obudować je całą mapą skojarzeń, od założeń teoretycznych, aż po bardziej i mniej popularne techniki gry z trendem i przeciwko niemu wraz z szacunkowymi wynikami ich skuteczności. Jak to mówią, wiemy co się z czym je. Ale na to potrzeba czasu, całą masę czasu. Zabawa w finanse jest jak niekończąca się opowieść. Warunki rynkowe ciągle się zmieniają, ciągle trzeba wprowadzać poprawki do systemów (nawet automatycznych), trzeba prowadzić ciągłą analizę rynków.
A przecież to tylko aspekt strategiczno-taktyczny. Jest też cała masa rzeczy, które trzeba ogarnąć poza tym. Zrobić przelewy, założyć lokaty, przesunąć zlecenia stop loss, umorzyć jednostki TFI, dopłacić do konta oszczędnościowego. Myślicie, że to wszystko? Trzeba prowadzić całą statystykę, żeby się w tym wszystkim nie pogubić. Co gdzie mamy, ile kasy tu, ile tam. Jakie wyniki przynosi każdy z typów inwestycji, czy zyski z zabezpieczenia pokrywają nam straty na pozycji, czy nie pojawiły się nowe okoliczności uzasadniające realokację zasobów. Mało? Trzeba opłacić program do notowań, trzeba policzyć, czy podatek od zysków kapitałowych znosi się z nadpłatą zwracaną przez urząd skarbowy z tytułu odliczeń podatkowych, czy przeniesienie się na IKE przynosi zakładane rezultaty. Im bardziej jesteśmy zaangażowani w inwestowanie, tym więcej rzeczy musimy ogarnąć.
I wracając do początku, doba nie jest z gumy, a tydzień ma tylko 7 dni. Jeśli ktoś planuje na poważnie zająć się aktywnymi działaniami na rynkach finansowych, musi mieć czas i siłę. Wracając po 8 godzinach z pracy i dodatkowych kilku spędzonych w korku, nie chce się brać do ręki trudnej książki o giełdzie. Mając na karku dodatkowe obciążenia intelektualne, jak matura czy sesja, jest się tak wypranym, że edukacja finansowa nie wchodzi w grę. Wiem, bo znam to z praktyki.
Dlatego też uważam, że im wcześniej się za to weźmiemy, tym jest lepiej. Wbrew temu, co się wydaje, uczeń liceum czy student ma całkiem sporo wolnego czasu. Wakacje to doskonały czas, żeby przeczytać kilka książek giełdowych, poobserwować notowania czy przemyśleć koncepcję zarządzania portfelem. Teraz, kiedy pracuję, studiuję, piszę bloga i robię jeszcze całą masę innych rzeczy, potrafię docenić, jakie szczęście miałem zaczynając swoją przygodę z giełdą i Finansami na dwa lata przed tym, zanim życie na poważnie dobrało mi się do dupy. A przecież nie jest źle, ciągle mam dwa wolne popołudnia w tygodniu. Przecież kiedyś żona, dzieci, dom na głowie...
Giełdę trzeba kochać. Bez tego odniesienie sukcesu będzie bardzo utrudnione. Jeśli znajduje się przyjemność w dalszym kształceniu się, jeśli wykresy przyciągają nas jak magnes, jest spora szansa, że prędzej czy później osiągniemy sukces w tej dziedzinie. A nic nie smakuje lepiej, niż zarabianie na własnej pasji.
Giełdę trzeba kochać...
I małe ad vocem - Ewolucja Tradera.
OdpowiedzUsuńGdzie się znajdujecie?
http://www.forex.nawigator.biz/dyskusje/viewtopic.php?t=2148
Dużo w tym wpisie jest prawdy - szczególnie, że jesteś już takim inwestorem, który zna życie... a ono jest brutalne
OdpowiedzUsuńco do miłości do giełdy... ja uważam, że wystarczy ją lubić... a miłości zostawić już na inne okazje :D
A ja powiem Ci, by na giełdzie odnieść sukces, to należy ją kochać, bo tylko miłość do rynku może utrzymać naszą motywację, determinację na wysokim poziomie, nawet wówczas, gdy doświadczać będziemy na rynku ciężkich chwil.
UsuńAle Ty jesteś kobietą, i tego nie rozumiesz, bo masz głęboko w umyśle zaimplementowaną wizję miłości romantycznej, która jest de facto kompletną bzdurą, wykreowaną na potrzeby monetyzacji, i każdy kto w to wierzy, prędzej czy później mocno cierpi. Myślisz, że miłość jest zarezerwowana, tylko dla tak zwanej drugiej połówki, a to całkowicie błędne myślenie. Nie ma czegoś takiego jak druga połówka, wiara w to jest źródłem wielu cierpień, ale również jest w interesie niektórych by ludzie w to wierzyli, bo łatwo takim ludziom wmówić, że tylko wówczas będą szczęśliwi, czyli znajdą drugą połówkę, gdy będą mieć to i to, czyli będą musieli coś kupić...a ktoś na tym zarabia. Na szczęśliwych ludziach nie da się zarabiać ! Wielu ludzi w ten mit wierzy...i cierpi, pomyśl jak łatwo to zmonetyzować, bo człowiek szczęśliwy nie musi konsumować, wydawać kasy np. na super auto, bo myśli, że tylko wówczas może mieć super kobietę. Wiara w to, to kalectwo intelektualne. Są np., nieliczni, faceci, którzy nie maja nawet auta, a mają super dziewczyny, tylko, że oni nie wierzą w syf jaki daje nam system. Szczęśliwy jest ten, który to rozumie. Pozdrawiam
Gdybym przeczytał ten post rok temu... to chyba wcale bym nie zaczął ;D
OdpowiedzUsuńMocny demotywator się tu znalazł, dla tych co dopiero chcą zacząć...
Niestety (lub stety) wszystko to prawda...
"nie można być w czymś dobrym, jeśli nie poświęci się temu odpowiednio dużo czasu i uwagi" - święte słowa.
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że jak miałem czas na naukę, to nie miałem pieniędzy na praktykę (studia). A teraz pracuję, jest fajnie, ale proporcje się całkowicie odwróciły - i co zrobić...
Tkwię więc na etapie, który można podsumować tak: bardzo mało transakcji (kilka na rok, głównie IPO), w portfelu przewaga instrumentów, które nie wymagają aż tak wielkiego zaangażowania (fundusze), plus drobna kwota na jakieś własne eksperymenty giełdowe.
Świetny tekst, jak większość na Twoim blogu!:) Od niedawna śledzę wszystkie wpisy i nadrabiam to co mnie "ominęło" w przeszłości. Mimo że jestem dopiero na początku tej drogi (chaotyczne zlecenia, które generowały pierwsze straty, później zalążki edukacji giełdowej i światełko w tunelu już za mną) przyznaję, że opis raczkującego inwestora jest jak najbardziej trafny. Obecnie przyswajam wiedzę z literatury i blogów, a Humanistę upodobałem sobie w szczególności. Dobra robota, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że blog się podoba :) Z pewnością materiałów nie zabraknie.
Usuń