Inwestowanie bez stop lossów nie jest podejściem, które można polecić każdemu. Ja sam jednak stosuję je od dłuższego czasu na rynku akcji i jestem zadowolony z osiąganych w tym zakresie efektów. Nawet, jeśli czasem sytuacja bywa gorąca.
Zazwyczaj jedną z pierwszych rzeczy, jakie słyszy początkujący inwestor jest właśnie przypomnienie o konieczności stosowania zleceń stop loss. Trudno nie przyznać tutaj racji, gdyż w ten sposób ryzyko jest określone i zdefiniowane do preferowanego przez nas poziomu. Po drugie, zdejmowany jest z naszych barków ciężar podjęcia trudnej z psychologicznego punktu widzenia decyzji o tym, żeby uciąć stratę i zamknąć pozycję. Jednak tym samym odcinamy sobie szansę do odrobienia strat przy ruchu wzrostowym.
Doświadczenie, również moje własne, uczy, że wiele osób ma trudność z wychodzeniem z rynku w sytuacji ponoszonych strat. Moment ten jest odwlekany w oczekiwaniu na bardziej sprzyjające warunki. Szuka się wtedy uzasadnienia dla pozostawienia pozycji na rynku, być może dostrzegamy kolejne wsparcia, od których rynek powinien się odbić. W efekcie straty znacząco przekraczają założony początkowo poziom, a jeśli jest to rynek lewarowany, potrafią całkiem mocno uderzyć w stan portfela. Dlatego też sądzę, że dobrze jest zlecenia obronne stosować.
Ja sam od przynajmniej kilkunastu miesięcy nie używam stop lossów. Zlecenia zamykające transakcję składam ręcznie, każdorazowo monitorując ich egzekucję. Zanim jednak opowiem, dlaczego działam tak, a nie inaczej, zaprezentuję dwie sytuacje, w których było bardzo gorąco.
Pierwsza z nich przydarzyła mi się na spółce Eurocash. Jej akcje kupiłem w oparciu o oczekiwane przeze mnie odbicie od linii trendu wzrostowego, czyli jeden z moich ulubionych setupów wejścia. Zagranie początkowo przebiegało zgodnie z założeniami, gdyż niemal od razu po kupnie rynek podążył na północ. Jednak po pewnym czasie nastąpiło cofnięcie w kierunku linii trendu, co stanowiło dla mnie pierwszy sygnał ostrzegawczy. Ostatecznie rynek bardzo szybko przebił ten poziom i wydawał się nie znać hamulców. Zdecydowałem się na zamknięcie pozycji.
Jak widzicie, kolejne sesje potwierdziły, że była to konieczna decyzja. W ciągu następnych dni zostały osiągnięte zdecydowanie niższe poziomy cenowe, w których absolutnie nie chciał bym się znaleźć. Na chwilę obecną wygląda na to, że spółce Eurocash brakuje siły do dalszych wzrostów. Poziom 50 zł został przełamany, podobnie jak linia trendu wzrostowego. Na wykształcenie się ponownych szans na wzrosty, będziemy musieli zapewne nieco poczekać.
Drugi przypadek miał miejsce na spółce Integer, której akcje kupiłem w oczekiwaniu na to, że kurs przebije w końcu opór techniczny i pozwoli na całkiem niezły zarobek. Ustawiłem sobie poziom wsparcia, którego zdecydowałem się pilnować. Przez kilkanaście pierwszych sesji sytuacja wyglądała obiecująco, lecz później nastąpiła katastrofa.
Kurs gwałtownie się załamał, przebijając mój poziom wsparcia. Zdecydowałem się nie czekać na dalszy rozwój zdarzeń i zamknąłem pozycję. Od przebitej kreski cena akcji poleciała o ponad 50%, spychając Integer w bardzo niefajne rejony.
Dlaczego przytoczyłem te dwie transakcje z mojego portfela? Są one przykładem sytuacji, w których krótkotrwała zwłoka z wykonaniem zlecenia może skutkować popadnięciem w całkiem potężne straty. W takich właśnie momentach trzeba nie tylko konsekwencji, ale również refleksu w podejmowaniu decyzji, aby nie zostać z papierami zbyt długo. Dlaczego więc, mimo takich wydarzeń na rynku, zdecydowałem się na ręczne dokonywanie transakcji sprzedaży?
Nie waham się z podjęciem decyzji
Najważniejszym zadaniem stop lossa jest automatyzacja procesu wychodzenia z rynku, a konkretnie wyłączenie z niego inwestora, który może nie wykonać zlecenia na czas. Decydując się na rezygnację ze stop lossów byłem przekonany o tym, że będę w stanie wyjść z rynku dokładnie w momencie, w którym zaplanowałem likwidację pozycji. Oczywiście możliwe są lekkie przesunięcia z powodu poślizgów i luk cenowych, lecz jest to normalny proces, będący częścią inwestowania.
Można powiedzieć, że moja siła wynika w tym wypadku ze znajomości swoich słabości. Nie ukrywam, że nerwy puszczają mi w okolicach 15% straty na danej pozycji. To właśnie wtedy uruchamiają się u mnie emocje i zaczynają wpływać na proces podejmowania decyzji. Wtedy jestem podatny na wszystkie błędy nowicjuszy w tym zakresie. Cała sztuka polega więc na tym, aby nie dopuścić do powstania tak wielkich strat. Bardzo pomaga mi w tym odpowiedni sposób doboru miejsca na otwarcie pozycji, o którym opowiadałem w jednym ze szkoleń. Jestem dzięki temu w stanie ograniczyć możliwą stratę do poziomu ok. 10%, co z poślizgami sięga 12%. Najczęściej w takiej odległości od ceny znajduje się już punkt, w którym uznaję porażkę strategii wejścia na rynek i jestem gotów go opuścić.
Umiejętność zamknięcia pozycji na czas jest kluczowym wymogiem rezygnacji ze stop lossów. Bez niej nie mógł bym sobie pozwolić na takie podejście.
Lepszy kontakt z rynkiem
Odnoszę wrażenie, że dzięki brakowi zleceń obronnych mam lepszy kontakt z sytuacją rynkową. Mając ustawionego stop lossa mógłbym "spać spokojnie", co oznacza możliwość zaprzestania obserwacji wykresów. Działając na żywo jestem w stanie nieustannie redefiniować moje podejście do posiadanych papierów, wyrabiając sobie również zdanie na temat tego, co rynek aktualnie robi i może zrobić w najbliższej przyszłości.
Czynnik ten jest mi również pomocny podczas samej egzekucji zlecenia. Widząc spadający rynek jestem mentalnie przygotowany na to, że pozycja najprawdopodobniej zostanie zamknięta ze stratą. Godzę się na to, jednocześnie obserwując inne walory i być może poszukując kolejnej okazji do zawarcia transakcji.
Brak możliwości obwiniania "grubasa" o stop lossy
Co robią początkujący inwestorzy? Oczywiście szukają grubasa, który trzęsie rynkiem i poluje na ich stop lossy. Grając "z ręki" bierzemy na siebie całą odpowiedzialność za opuszczenie rynku. Nie ma więc możliwości obwiniania innych inwestorów, że spowodowali zejście cenowe aktywujące nasze zlecenie obronne, a następnie wywindowali dany walor na nowe maksima.
Jestem inwestorem, który nie szuka dziury w całym, ale stara się ugrać swoje na takim rynku, jaki aktualnie jest dostępny. Dlatego też nie odczuwam pokusy do przypisywania innym wpływu na to, co dzieje się w moim portfelu inwestycyjnym. Być może gdyby zlecenia czekały dniami i tygodniami w arkuszu, w mojej głowie mogła by się pojawić myśl, że ktoś na mnie zapolował. A tak mam spokój, tak bardzo potrzebny każdemu inwestorowi.
Mniej nerwów
Znacie te sytuacje, w których rynek porusza się tuż tuż nad zleceniem stop loss, a Wy obserwujecie go w napięciu, trzymając kciuki, żeby jednak pozostać w grze? Takie sytuacje pociągając za sobą wielkie emocje, wiążąc inwestorów z pozycją. Niektórzy tak bardzo nie chcą, aby zlecenie się aktywowało, że decydują się na obniżenie go o kilka procent.
Paradoksalnie więc podejście oparte na ręcznym składaniu zleceń zamykających pozycję jest dla mnie o wiele mniej wymagające emocjonalnie. Jeśli z daną pozycją czuję się źle, widząc że sprawy idą nie w tym kierunku, co potrzeba, zwyczajnie likwiduję całość. Nie czekam, nie liczę milimetrów do osiągnięcia poziomu, w którym ulokowałem sobie punkt wyjścia. Sprzedaję i przynajmniej do końca sesji mam problem z głowy.
Czasem pójdzie lepiej, czasem gorzej
Trzeba mieć świadomość, że samodzielne realizowanie zleceń pociąga za sobą określone konsekwencje. Niekiedy zdarzy się tak, że rynek przesunie się bardzo szybko, przez co nasze wyjście również będzie miało miejsce dalej, niż byśmy to początkowo zakładali. Można sobie wyobrazić ogłoszenie przez spółkę fatalnych wyników, które przełożą się na lukę spadkową sięgającą kilkunastu procent. Takie sytuacje się zdarzają. Rzecz w tym, że po pierwsze, w takim wariancie stop loss również zostałby przeskoczony, a po drugie, inwestowanie w ten sposób ma również swoje korzyści.
Na wykresie powyżej, obrazującym notowania akcji Ciechu, zaznaczyłem zielonymi strzałkami miejsca, w których rynek w trakcie sesji bardzo mocno zniżkował, niekiedy nawet po 6-7%, a następnie powracał do poziomów bliskich zeru. Przykład bardzo charakterystyczny, bo i sam Ciech pozostanie w mojej pamięci jako spółka znana z takich "numerów".
Gdybym w danej sytuacji miał stop lossa tuż poniżej ceny, został by on aktywowany niemal natychmiast. Tymczasem wykonując zlecenia ręcznie "przegapiam" takie zjazdy, pozwalając spokojnie wrócić do poziomu zero.
Powiecie pewnie, że ryzykuję w ten sposób sytuację z paragrafu powyżej, kiedy to nie zdążę zadziałać na czas i rynek mocno spadnie ze mną na pokładzie. Pamiętam o tym, ale biorąc pod uwagę sumę moich doświadczeń z brakiem stop lossów, wychodzę na tym układzie mniej więcej na zero. Straty wynikające z szybkich ruchów rynkowych rekompensowane są przez korzyści osiągane przez pozostanie na pokładzie w sytuacjach krótkich szoków, kiedy w ciągu jednej sesji rynek wraca do góry. I jak mówiłem wcześniej, nie muszę obwiniać grubasa o takie numery.
Miejsce wyjścia zawsze jest znane
Być może nie dość dokładnie wyjaśniłem to wcześniej, ale zawsze wiem, gdzie chciałbym wyjść z rynku. Obszar ten (bo nie punkt) wybieram sobie już w momencie otwierania pozycji i później jedynie go dostosowuję, ale nigdy poprzez obniżenie. Co najwyżej podciągam go w górę, jeśli rynek porusza się w założonym przeze mnie kierunku.
Od samego początku wiem zatem, w którym miejscu przebiega moja linia obrony. Podejście uznaniowe mogłoby tutaj sporo mieszać, gdybym musiał szukać miejsca do wyjścia już wtedy, gdy pozycja traci na wartości. A tak mam spokojną głowę, obserwując poczynania rynku.
Podejście nie dla wszystkich
Nie chcę w dzisiejszym tekście stawiać tezy, że inwestowanie bez stop lossów jest lepsze niż regularne używanie zleceń obronnych. Tym bardziej nie chcę stawiać tezy, że stopów używają tylko amatorzy, a rezygnacja z nich jest przejściem do innej, wyższej ligi.
Chciałem tylko pokazać, że jeśli umiemy konsekwentnie trzymać się reguł zdefiniowanych w planie inwestycyjnym, możemy równie dobrze stosować odmienne podejście, posiadające nieco inną charakterystykę.
Ciekaw jestem, jak wyglądają Wasze doświadczenia na tym polu. Zawsze stawiacie stop lossy? Czy może zwyczajnie nie przytrafił mi się TEN raz, który ostatecznie nakłoni mnie do powrotu na bezpieczną ścieżkę? Jak myślicie?
Po kilku latach na giełdzie doszedłem do tego samego. Miękki stop loss działa u mnie znacznie lepiej. Już nie daję się doić grubasom :-)
OdpowiedzUsuńDokładnie :) Lepiej się czuję, jak mam większą kontrolę nad tym, co dzieje się w moim portfelu.
UsuńDo momentu gdy będziesz zarobiony w pracy, zachorujesz, albo z jakichś innych powodów nie będziesz mógł śledzić kursu na bieżąco :)
UsuńTo jest argument, ale to już każdy musi sobie sam rozważyć, czy takie podejście mu pasuje.
Usuństawianie sztywnych sl moim zdaniem daje gorsze rezultaty niż czeka- nie do zamknięcia świecy i zamykanie z reki nawet z lekkim poslizgiem.
OdpowiedzUsuńCena bardzo często wickiem wybija wsparcie by wrócić do trendu - ja zawsze czekam na wicka a jak go nie ma i zamknie się ponizej wsparcia wtedy dopiero zamykam.
Można też zastosować podejście "mieszane", tzn. zlecenie z limitem na część pozycji, a reszta sobie czeka na dalszy rozwój wydarzeń. Podobnie jak przy realizacji zysków.
OdpowiedzUsuńOwszem, ale w mojej ocenie to jest raczej podejście scaling-in i scaling-out. Jak się chce wyjść poza rynek to się chce wyjść, zwłaszcza przy narastających stratach.
UsuńAle to tylko moje zdanie.
W literaturze wszedzie jest napisane, zeby przed otwarciem pozycji ustawic stop lossa. Chyba, ze jest to inwestycja dlugoterminowa i mozna sobie pozwolic na wieksze wahania cenowe. Jednak zgadzam sie z wami, ze ustawianie sztywno stop lossow moze ograniczac zyski ;) Te nieszczesne dolne cienie. Mialem taka sytuacje na vistuli. ustawilem stop lossa pod wsparciem z kilkugroszowym marginesem, jednak i tak mi go aktywowalo, po czym za jakis czas kurs powrocil do ceny otwarcia. W kolejnych dniach kurs osiagal nowe maksima. Szlag moze czlowieka trafic :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, jest to spora frustracja. Ale niezależnie od tego, zawsze liczy się długoterminowy rachunek zysków i strat. Być może któregoś razu bez stop lossa w arkuszu wtopi się tak bardzo, że te wyrzucenia na cieniach okażą się niczym.
Usuńzlikwidowałem dziś 80% portfela. ulga. w ciągu tygodnia duża strata. pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńJeszcze przyszły tydzień będzie dynamiczny, trzeba się na to szykować. A później, zobaczymy. Myślę, że zostaną w UE :)
UsuńJa pracuje na etacie i przyznam się jak inwestowałem na gpw kasa topniała, jak nie inwestuje i odkładam pensje wreszcie odczuwam przyrost kapitału. A tak kiedyś pakowałem na gpw i spadało i pieniądze z etatu wyparowywały. Więc radzę darujcie sobie giełdę. Zyje się lepiej, spokojnie. I na lokacie mam przyrost 2-3% rocznie, a na gpw czesto minus -10%. Co to za satysfakcja jak wig spadł 20% a ja tylko 10%. Jak straciłem 10% kapitału pomimo że byłem lepszy od wigu o 10%. Więc radze omijać gpw szerokim łukiem bo nie ma z tego zarobku a zrujnowane zdrowie gwarantowane.
OdpowiedzUsuńNależy przeprowadzić najpierw lustracją i dekomunizację zarządów spółek giełdowych i dopiero po tym można inwestować na giełdzie
UsuńJak to mówią, każdy orze jak może. To, że nie wszyscy zarabiają na GPW, nie oznacza, że nie można tam zarabiać. Najlepszego!
UsuńRadek, mam pytanie offtopowe:
OdpowiedzUsuńnapisałeś kiedyś jakiś tekst o formach zabezpieczenia się przed ryzykiem walutowym? Chodzi mi o zabezpieczenie dla zwykłego Kowalskiego z portfelem kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy złotych, który chce dokonać dywersyfikacji np. poprzez zakup indeksu SP500 albo DAX.
Czy to z pkt. widzenia niewielkiego portfela jest w ogóle opłacalne i warto wgryzać się w temat?
Marcin, dzięki za dobre pytanie :)
UsuńWszystko zależy od tego, jakie masz pozycje i przed jakim ryzykiem chcesz się zabezpieczyć. Jeśli są to transakcje krótkoterminowe, można rozważać zamknięcie. Ale przy dłuższych zabezpieczanie się ma sens.
Powiedz jeszcze, jakie znaczenie ma Sp500 lub DAX? Czy mówisz o inwestowaniu np. w DAX i zabezpieczaniu ryzyka EUR/PLN?
Zaprezentuję mój profil inwestora, z którym pewnie duża część twoich czytelników może się poniekąd zidentyfikować.
UsuńPortfel - do 50k zł.
Dotychczasowe zaangażowanie - tylko spółki GPW, ewentualnie inne instrumenty notowane w ramach zwykłego rachunku maklerskiego (certyfikaty, ETF, itp.)
Podejście - średnio i długoterminowe oparte na trendach (coś w stylu Twoich SCT).
Jaka jest sytuacja na GPW ten każdy widzi: marazm i powolne opadanie od kilku lat.
Szukając alternatyw zaczynam myśleć o inwestycjach w instrumenty, które naśladują ruch walorów notowanych w zagranicznych walutach. I tak mamy np. ETFa na SP500, DAXa, jak również certyfikaty na ropę naftową i inne rzeczy.
No i w tym momencie pojawia się problem ryzyka walutowego. Wydaję mi się, że średnioterminowo DOLAR i EURO są dosyć mocno nagrzane w stosunku do złotówki. I chciałbym się właśnie zabezpieczyć przed wahaniami dolara i euro. Chciałbym wyłączyć ten czynnik ryzyka z moich inwestycji. Czy to jest sensowne w sensie ekonomicznym przy tak małym portfelu? Jeżeli mój portfel jest o wartości przykładowo 50 tys zł., to moja pozycja na ETF SP500 nie będzie większa niż 5 tys zł (10% portfela). Jakie instrumenty najlepiej do tego wykorzystać (czy tylko zostają tylko instrumenty pochodne / FOREX)? Jakie będą koszty utrzymywania takiego zabezpieczenia i czy to się w ogóle opłaci? Czy osoba inwestująca dotąd tylko w rynek kasowy nie narobi sobie więcej szkód niż pożytku z takiego zabezpieczenia? Generalnie z mojej strony jest to temat na dłuższą rozmowę, może nawet na artykuł? :)
Faktycznie zabezpieczenie pozycji o wartości ok. 5k PLN może być problematyczne. Głównie dlatego, że ciężko będzie dopasować zabezpieczenie o odpowiedniej wartości.
UsuńMasz dwie podstawowe możliwości zabezpieczania się: kontrakty walutowe i forex. Przy kontraktach pozycja jest zbyt mała i otwierając shorta na kontrakcie sprzedasz wielokrotnie więcej waluty niż powinieneś. W przypadku forexu, oprócz potrzeby posiadania takiego rachunku, pojawia się również kwestia niedopasowania. Jeden mikrolot na USD/PLN to ok. 4000 zł, a więc niedostateczne zabezpieczenie. Z kolei dwa mikroloty to będzie za dużo. Też źle.
Najlepsze wydaje mi się trzecie rozwiązanie - certyfikaty turbo ING.
Kupujesz certa na short USD/PLN o nazwie: INTSUSD12633. Posiada on dźwignię na poziomie 8,8 i barierę na poziomie 4,29. Kupujesz certyfikaty o wartości ok. 568 zł (płacąc prowizję nieco wyższą niż minimalna) i masz praktycznie 100% zabezpieczenia pozycji na ETFie.
Do tego wszystko masz na jednym rachunku, bez konieczności monitorowania dwóch kont.
Pomogłem trochę?
Dzięki za odpowiedź :)
Usuńw najbliższym czasie przyjrzę się bliżej temu certyfikatowi ING
pzdr.