Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

czwartek, 28 czerwca 2012

Humanista na giełdzie w Equity Magazine

A więc stało się... 

Miałem przyjemność po raz pierwszy napisać do Equity Magazine. Magazyn czytam od pierwszego numeru i bardzo go sobie cenię, dlatego tym bardziej było mi miło, gdy otrzymałem maila z propozycją opublikowania swojego tekstu.

Pośród licznych ciekawych artykułów, znajdziecie mój materiał na temat depozytu zabezpieczającego. Trochę już zagadnienie poruszałem, ale teraz pogłębiłem nieco materię, więc uważam, że warto się zapoznać.

Equity Magazine 15 pobierzecie pod TYM ADRESEM.

wtorek, 26 czerwca 2012

Paradoksy dywidendy

Zastanawialiście się kiedyś nad paradoksem inwestowania dla dywidendy? Policzmy to sobie. Posiadamy akcje o wartości 10 000 złotych. Spółka płaci 10% dywidendy, co oznacza, że powinniśmy dostać tysiąc złotych na konto. Tyle tylko, że cena akcji jest obniżana o wartość dywidendy, a więc mamy 1 000 zł w gotówce i 9 000 w akcjach. Zero przewagi.

Ale...

Od otrzymanej dywidendy zmuszeni jesteśmy zapłacić podatek. Tak wiec zamiast 1 000 zł otrzymamy 19% mniej, czyli 810 zł. Fajnie co?

Po operacji wypłaty dywidendy mamy więc 9 810 zł zamiast początkowych 10 000. Co więcej, podatek odprowadzany jest z chwilą wpływu dywidendy na nasze konto. Tak więc płaci go nawet ten, kto kupił akcje w dniu ustalenia prawa i nie osiągnął żadnego zysku. Gdzie tu sens, gdzie tu logika?

Lecimy dalej. Spółki, które regularnie płacą dywidendę, zazwyczaj robią to dlatego, że nie potrafią tej gotówki sensownie zainwestować w rozwój. Kurs spółki, która się nie rozwija, nie rośnie.

Co otrzymujemy w efekcie?

Spółkę idącą bokiem, wypłacającą dywidendę, od której musimy zapłacić podatek. Plusem jest otrzymywany przez nas przepływ pieniężny. Ten sam efekt uzyskamy posiadając 10 000 zł na lokacie, z czego będziemy co roku 10% zamykali i sobie wypłacali.

Ponownie więc zapytuję: gdzie tu sens, gdzie tu logika?

czwartek, 21 czerwca 2012

Spadamy?

środa, 20 czerwca 2012

A po ilu szkoleniach Ty się uśmiechniesz?

W miniony wtorek znów byłem na szkoleniu giełdowym. Za każdym razem, gdy pojawia się informacja, że będzie szkolenie, stawiam sobie pytanie: czy warto? W końcu byłem już na ok 20 szkoleniach, widziałem kilka innych online i w zasadzie można by już było sobie odpuścić słuchanie po raz enty na temat profilu wypłaty opcji call. Po tej chwili wahania następuje jednak decyzja o wypełnieniu formularza rejestracyjnego.

Chodzenie na szkolenia giełdowe jest w mojej ocenie jednym z lepszych sposobów na pogłębienie wiedzy. Spotykamy się tam z praktykami, ludźmi którzy mają czym się podzielić i są tam właśnie po to, aby tę wiedzę przekazać. Dlatego też z mojej perspektywy najważniejsze są te drugie części szkolenia, kiedy przechodzi się od teorii do praktyki. Dla osób początkujących, ważne może być poznanie instrumentu, gdyż jest to podstawą zyskownej aktywności na giełdzie.

Pojawianie się na szkoleniach może mieć również pewną wartość dodaną. Jest tu podobnie, jak z bankietami. Można poznać nowych ludzi, wymienić się wizytówkami i później te znajomości wykorzystać. Sam poznałem już w ten sposób kilka osób, tak spośród inwestorów i zainteresowanych rynkiem, jak i osób ze strony GPW i innych instytucji rynku kapitałowego. Początkowe kilka maili może doprowadzić do poważniejszej współpracy, która może przynieść korzyści obu stronom.

Chciałbym poczynić ważne zastrzeżenie. Są szkolenia bezpłatne, organizowane zazwyczaj przez GPW we współpracy z różnymi instytucjami z branży (np. FERK, domami maklerskimi), a są też szkolenia organizowane przez podmioty prywatne. Te pierwsze są zazwyczaj darmowe, co jest ich wielkim plusem, a także odbywają się w kilku największych miastach w kraju, więc nie ma konieczności pojawiania się w Warszawie. Otrzymujemy w ten sposób pewność, że głównym celem takiego szkolenia jest przekazanie wiedzy. No, czasami zdarza się promocja własnych usług, ale trafiłem na to zaledwie raz czy dwa.

Inną kategorią są szkolenia płatne. Tutaj już trzeba uważać, gdyż skoro ktoś bierze za to pieniądze, jego głównym celem może nie być przekazywanie wiedzy, ale zarabianie na szukających wiedzy. Tu dobrze jest oprzeć się na opiniach innych. O ile konferencje organizowane np. przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych cieszą się bardzo dobrą opinią (mimo niemałej ceny), o tyle mam poważne wątpliwości co do spotkań ze znaną postacią, które kosztują kilka tysięcy złotych. Nie jest ważne, czy w ramach tego dostaniemy książkę, film, czy nawet uściśniemy dłoń. Wydaje mi się, że takie szkolenie jest przerostem formy nad treścią. Zaznaczam jednak, że nigdy nie byłem na płatnym szkoleniu, więc nie mogę powiedzieć tego z doświadczenia.

Ile warto jest zapłacić za dobry pomysł? Czy warto jest brać dzień wolny i jechać przez pół Polski na szkolenie w nadziei, że okaże się ono przydatne? Tu zdecydowanie powiem, że warto. Jeśli koszt nie jest wielki, warto się poświęcić. Czym innym jest dzień urlopu, który można odpracować, a czym innym koszt szkolenia, który pochłonie całe nasze wynagrodzenie. Wiem z doświadczenia, że jedna rozmowa, jedno świeże spojrzenie może całkowicie przewrócić nasze postrzeganie rynku. Dobra koncepcja może poskutkować strategią, która zapewni nam sukces, dotychczas wymykający się z rąk. To właśnie dlatego warto spotykać się z praktykami. Dlatego, stosunkowo niewielkim kosztem, można dać sobie szansę, której nigdy wcześniej nie mieliśmy.

Czy pójdę na kolejne szkolenie na GPW? Zapewne tak. I zapewne znów prześpię pierwszą część, gdzie jest mowa o konstrukcji instrumentu. Ale kilka minut rozmowy z pracownikiem GPW rozwijającym rynek opcji oraz kilka wymienionych maili z animatorem tego instrumentu, są na pewno tego warte.

piątek, 15 czerwca 2012

Opcje giełdowe kosztują

Rodzimy rynek opcji się rozwija. Zwiększają się obroty, rosną liczby otwartych pozycji i wydaje się, że powoli zapominamy o szoku z sierpnia zeszłego roku, kiedy to wystawione krótkie puty odstraszyły od rynku bardzo wielu uczestników. Wydawać by się mogło, że wprowadzenie systemu UTP będzie zwieńczeniem rozwoju tego segmentu rynku i wykorzystywanie opcji stanie się banalnie proste.

Niestety, aktywny trading opcjami nie jest tanim przedsięwzięciem. Powiedzenie, że brak jest płynności, byłoby krzywdzące dla animatorów, którzy jednak zapewniają oferty w arkuszu. Niestety, brak lub niewielka obecność innych uczestników rynku sprawia, że często jesteśmy skazani na korzystanie właśnie z ofert wystawianych przez market makerów. Nie ma większego sensu ustawianie zleceń z limtem ceny, gdyż szanse na to, że znajdziemy chętnego na naszą ofertę są niewielkie.

Sytuacja nie jest jeszcze tak tragiczna w przypadku serii opcji wygasającej w najbliższym terminie. Od poniedziałku będzie to seria wrześniowa i to na niej skoncentruje się aktywność większości inwestorów. Niestety, serie odleglejsze to zupełna tragedia. W zeszłym tygodniu, kiedy jeszcze oczy wszystkich koncentrowały się na opcjach czerwcowych, próbowałem zbudować spread na opcjach wrześniowych. Teoretycznie, powinien on (będąc ATM) reprezentować relację 50:50, czyli dawać szansę na taki sam zysk, jak potencjalne ryzyko na transakcję. Niestety, rozrzut 20 punktów między ofertami kupna i sprzedaży sprawia, że już w chwili wejścia relacja ta wynosi 60:40 lub nawet 70:30. Jak w takiej sytuacji można coś ambitniej planować, skoro trzeba funkcjonować w tak niesprzyjających warunkach?

Szerokość spreadów ma dwojaką postać. W przypadku opcji ATM oraz ITM, jest to spread szeroki kwotowo. Jak wspomniałem, 20 punktów, a niekiedy więcej. W przypadku opcji OTM, spread jest szeroki procentowo. Oznacza to, że spread punktowy jest mniejszy (np. 5 pkt), ale przy opcjach o wartości 20 pkt będzie on miał relatywnie większe znaczenie dla ceny opcji. Fakt ten, w połączeniu z niską ceną, może być jedną z przyczyn zdecydowanie większej popularności opcji OTM niż opcji w pieniądzu.

Trudno jest powiedzieć, jak wiele oddaje się rynkowi poprzez korzystanie z ofert animatora. Oczywiście zależy to od ilości transakcji zawieranych na danej serii opcji, jak również od wyboru opcji do portfela. Próbowałem ostatnio podsumować swoje inwestycje na serii czerwcowej i niestety, wnioski nie są pozytywne. Koszt ten opiewa na mniej więcej 70 pkt, ale dla każdego z Was może być on inny. Jak się ustrzec przed zostawianiem zbyt dużych środków na parkiecie?

Przede wszystkim, należy unikać serii które nie są aktualnie najpłynniejsze. Może to być trudne dla niektórych strategii, gdyż jak wiadomo, utrata wartości czasowej jest najmniejsza w przypadku opcji o dalekim terminie wygasania. Stąd zabezpieczając się długoterminowo, dobrze jest kupić opcję mającą przed sobą ponad pół roku życia, a tam kogoś poza animatorem nie uświadczysz.

Po drugie, należy próbować mimo wszystko wrzucać swoje oferty do arkusza. Można w ten sposób zaoszczędzić trochę kosztów transakcyjnych, ale konieczna jest też częstsza obecność przy komputerze, gdyż sytuację trzeba znacznie bardziej monitorować. Niemniej nawet na dalszej serii, zdarzają się transakcje, więc być może kontrahent nam się znajdzie.

Zastanawiam się, jak zmieni się sytuacja w chwili wprowadzenia systemu UTP na GPW. Są zapowiedzi zaproszenia do współpracy nowych animatorów. Należy sobie jednak uświadomić, z jakim zadaniem przyjdzie im się zmierzyć. Przede wszystkim będzie to wprowadzenie opcji miesięcznych na Wig20. Początkowo na trzy najbliższe miesiące, później też dalszych. Po drugie, opcje na akcje. Z pewnością będą to opcje na akcje, dla których są notowane są dziś kontrakty terminowe, a tych spółek jest już 23. Wprowadzenie kilku serii na każdy z tych instrumentów bazowych, oznaczało będzie kilka lub nawet kilkanaście setek opcji do animowania, a to już nie będzie lekkie zadanie. 

Próbując szukać potencjalnych spółek, które wpadną w oko inwestorom indywidualnym, będzie to zdecydowanie TPSA. Decydującym czynnikiem będzie tu wielkość pozycji. Standard 100 akcji na opcję/kontrakt to zaledwie 1700-1800 zł. Będzie to zabawa dostępna dla każdego, w przeciwieństwie do takiego PZU, gdzie jest to ponad 30 tysięcy zł. Po drugie, TPSA jest spółką płacącą stabilne i spore dywidendy, a więc zwolennicy strategii covered call z pewnością wezmą ją pod uwagę. No i nie bez znaczenia pozostaje fakt, że spółka porusza się w stabilnym trendzie bocznym, którego swingi dają doskonałą okazję do próbowania swoich sił na rynku opcji na akcje. 

Próbując powiedzieć coś ogólnie na temat rynku opcji z perspektywy spreadów i płynności, trudno jest jednoznacznie ująć tę kwestię. Z jednej strony jest tu jeszcze wiele braków i niedociągnięć, ale z drugiej wynika to z niskiego poziomu rozwoju rynku. Wzrost zainteresowania inwestorów, a także działania giełdy, która, chociażby poprzez szkolenia takie jak wtorkowe, stara się popularyzować instrumenty pochodne dają nadzieję, że będzie w najbliższym czasie lepiej. No i powiedzieć trzeba, że ten rynek JEST, a mogło by go nie być. Tak więc sam fakt notowania opcji na GPW jest wielką zaletą i daje olbrzymie możliwości inwestycyjne.

Chcąc inwestować na rynku opcji należy zdawać sobie sprawę z jego ograniczeń. Unikanie przepłacania za opcje wydaje się być kluczowe z tej perspektywy, dlatego też należy rozsądnie dobierać serie i pilnować realizacji zleceń. Z drugiej strony, jeśli uda się utrzymać koszty pod kontrolą, można realizować fantastyczne strategie, o których pewnie jeszcze nie raz będzie okazja napisać i powiedzieć.

niedziela, 10 czerwca 2012

System inwestycyjny - to proste

Poszukiwanie przewagi na rynkach finansowych zajmuje niektórym inwestorom długie miesiące, a duża część z osób zaczynających przygodę na giełdzie, nigdy nie osiąga tego celu. Postanowiłem stawić wyzwanie rynkowi i poszukać obiektywnej przewagi, która byłaby dostępna każdemu z nas.

Przyjęte przeze mnie założenie było bardzo proste. Mówi się, że trend jest naszym przyjacielem oraz że trend ma większe szanse na kontynuację niż na odwrócenie. Dlatego też będzie to system oparty na inwestowaniu zgodnie z trendem. Jego konstrukcja opiera się na zwykłym porównaniu dwóch wartości: poziomu indeksu w dniu dzisiejszym oraz poziomu indeksu za trzy miesiące.

Zazwyczaj systemy inwestycyjne wymagają ustawienia zleceń stop loss, gdyż przecież możemy się mylić. Mój system nie będzie zawierał tego elementu, a jego proporcje zysku do ryzyka będą równe lub zbliżone do 1:1 (zastrzeżenie później). Tak więc potencjalna wygrana będzie równa możliwej przegranej i jedyna przewaga będzie (lub nie) wynikała z zagrania zgodnie z trendem.

Niektórzy z Was zapewne już wiedzą, o czym mówię. Oczywiście o wykorzystaniu opcji waniliowych dostępnych na GPW. W poniedziałek następujący po rozliczeniu poprzedniej serii opcji otworzymy spread na opcjach serii, która wygasała będzie za trzy miesiące i przetrzymamy tę strategię do jej rozliczenia. Będzie spread byka lub spread niedźwiedzia, a o wyborze kierunku zdecydują dwie proste średnie kroczące. Jeśli szybsza średnia znajdzie się powyżej wolniejszej, zagramy byczo na opcjach call, jeśli poniżej, niedźwiedzio na opcjach put.

W związku z faktem, iż ciężko byłoby odszukać dokładne ceny opcji z przeszłości, oprę się jedynie na indeksie Wig20. Pod koniec jedynie odniosę się do aspektów, które trzeba samodzielnie dopracować, aby wykorzystywać ten system. Na razie celem jest jedynie dowiedzenie się, czy w tej metodzie drzemie jakakolwiek przewaga nad rynkiem.

Do filtrowania trendu przyjmę zupełnie arbitralnie średnie o parametrach SMA 200 oraz SMA 50.
Jak widzicie na powyższym wykresie, całe testowanie zrobiłem ręczenie w formie graficznej. Zebrałem dane od początku 2000 roku, które oznaczyłem strzałkami. Zielona strzałka oznacza spread byka, czerwona spread niedźwiedzia. Jeśli więc indeks znajdzie się powyżej końca zielonej strzałki, oznaczać to będzie, że spread zakończył się zyskiem.

Zebrało się w ten sposób 50 strzałek, a więc 50 spreadów zbudowanych w kierunku wytyczanym przez średnie kroczące. 33 z nich (67%) zakończyło się zyskiem, natomiast 17 (33%) stratą. Widzimy więc, że już z samego faktu wykorzystania trendu mamy system, który ma średnio dwa zyski na jedną stratę, przy czym wartości te są równe. Mamy przewagę nad rynkiem.

I teraz kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, mamy do czynienia z opcjami, a z nimi wiąże się pewna specyfika. Wybierając ceny wykonania do naszego spreadu, raczej nie uda nam się idealnie zgrać z poziomem indeksu. Oznacza to, że środek spreadu (breakeven) zawsze wypadnie trochę powyżej lub trochę poniżej poziomu indeksu. Może to troszkę zaburzyć wyniki.

Kolejna sprawa jest konsekwencją poprzedniej, czyli relacja potencjalnego zysku do straty. Jeśli środek spreadu jest oddalony od bieżącej ceny, proporcje nie zawsze wynoszą 1:1. Spready debitowe mają zazwyczaj zysk większy od straty (ale mniejsze prawdopodobieństwo, że cena znajdzie się w zysku), natomiast spready kredytowe cechują się gorszą relacją zysk/strata. Te niewielkie przesunięcia wynikające z dopasowania cen wykonania, mogą się właśnie w ten sposób objawiać.

Następna rzecz to prowizje i poślizgi. Tego niestety nie da się uniknąć, a znajduje to odzwierciedlenie w pogorszeniu naszych wyników. W efekcie, teoretyczny zysk/strata zamiast 1:1 może wynosić 0,95/1,05, gdyż ustawienie spreadu wiąże się z kosztami.

Mimo opisanych wyżej zastrzeżeń, myślę że ustawianie takich spreadów pozwala na uzyskanie obiektywej przewagi nad rynkiem, a wynikjącej z faktu, że trend ma większą tendencję do kontynuacji niż do odwrócenia. Oczywiście długie okresy konsolidacji zdecydowanie nie sprzyjają tej strategii, lecz skuteczność 67% daje tu jeszcze duży zapas na eksperymentowanie.

Pierwszą z modyfikacji, które można wprowadzić to otwieranie trzymiesięcznego spreadu nie co kwartał, ale co miesiąc. Będzie to możliwe z chwilą wprowadzenia miesięcznych opcji na GPW, co zapowiadane jest na listopad. Wtedy też zainteresowani będą mogli zagęścić transakcje, bo do tego ta zmiana się sprowadza.

Kolejna sprawa to zabawa ze średnimi kroczącymi. Przyjąłem dość arbitralnie SMA 200 i SMA 50, gdyż chciałem uniknąć zbytniego dopasowania do danych z naszego indeksu. Może ktoś jednak będzie zdecydowany oprzeć się na innym filtrze trendu – nie widzę przeszkód.

I następna rzecz – wydłużenie okresu trwania spreadu. Otwarcie takiej pozycji na cztery, a nie na trzy miesiące przed rozliczeniem powinno nieco poprawić wyniki. W końcu będzie to zwiększenie skali i eliminacja szumów, które niekiedy powodowały, że w silnym trendzie wzrostowym spread byka jednak nie dawał zarobić. Trzeba jednak pamiętać, że wydłużenie okresu przekłada się też na większą inercję. Trend może się odwrócić, a my ciągle będziemy mieli otwarte stare spready, które będą generowały straty. Kij, jak wiadomo, ma dwa końce.

Myślę, że w tym prostym przykładzie pokazałem, gdzie może tkwić jedno ze źródeł przewagi nad rynkiem. Połączenie filtrów trendu z instrumentami pochodnymi sprawia, że stajemy się niezależni od stop lossów, niezależni od krótkotreminowych swingów i jedyne, co nas interesuje to stabilny trend. A umiejętne wykorzystanie go może przekładać się na brzęczące i szeleszczące efekty.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Pieniądz nie śpi, czyli budzimy depozyt zabezpieczający

Koszt kapitału jest niezerowy, zwłaszcza w dłuższym czasie. Dlatego też trzeba starać się maksymalnie wykorzystywać środki, którymi dysponujemy, aby inflacja nie osłabiała naszej siły nabywczej. W praktyce oznacza to inwestowanie naszych pieniędzy. Ale niekiedy zdarza się, że posiadanie gotówki (lub środków na koncie) służy przede wszystkim zachowaniu płynności. Środki te gdzieś sobie leżą, ale w taki sposób, że zabezpieczają dokonywane przez nas transakcje oraz są na tyle płynne, że możemy po nie w każdej chwili sięgnąć.

Podobną rolę pełni depozyt zabezpieczający w przypadku kontraktów terminowych i opcji. Instrumenty te cechują się dźwignią finansową, a więc obracamy pozycjami większymi niż posiadane przez nas środki. W efekcie depozyt służy zagwarantowaniu przez nas wypłacalności, jeśli inwestycja nie pójdzie zgodnie z naszym początkowym planem.

Najczęściej na poczet depozytu zabezpieczającego pobierana jest gotówka. Kupujemy kontrakt terminowy lub wystawiamy opcję i część środków pieniężnych na naszym koncie maklerskim jest blokowana. Nie są one zabierane, lecz po prostu nie mamy do nich dostępu. Owszem, stanowią one zabezpieczenie (w końcu jesteśmy odpowiedzialni i ze swoich zobowiązań się wywiązujemy), ale jednak faktem jest, że te środki nie pracują. Nie są oprocentowane, a co za tym idzie, tracą na wartości tak samo, jak gotówka trzymana w skarpecie.

Nie ma jednak co się martwić, gdyż jest alternatywa. Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych (KDPW) umożliwia zaliczanie na poczet depozytu zabezpieczającego również niektóre papiery wartościowe. Są nimi np. obligacje. Jeśli posiadamy w naszym portfelu obligacje, możemy złożyć dyspozycję zaliczenia ich na poczet depozytu zabezpieczającego. W efekcie nie musimy mieć zablokowanej gotówki (dzięki temu możemy ją wykorzystać gdzie indziej), a ponadto, nasz kapitał jest lepiej wykorzystywany, gdyż otrzymujemy kupony od posiadanych papierów.

Wiążą się z tym dwie ważne kwestie. Po pierwsze, musimy zakładać posiadanie tychże obligacji w naszym portfelu. Z racji ograniczonej płynności, trudno jest zakładać, że będziemy je wielokrotnie kupowali i sprzedawali w celu elastycznego zarządzania depozytem. Ponadto, na poczet depozytu zaliczyć można tylko te papiery, które posiadamy w KDPW, a więc musimy wziąć pod uwagę czas ich rozliczenia, który w przypadku obligacji wynosi T+2, a więc nie jak przy akcjach T+3. Wiąże się też z tym wymagana stabilność naszych strategii opcyjnych. Posiadając np. 30% portfela w obligacjach zaliczonych na depozyt, nie uda nam się w pełni zrównoważyć potrzeb depozytowych. Czasami będziemy trzymali obligacje "zbędne", a innym razem będzie trzeba dorzucić gotówki do depozytu, jeśli zagramy agresywniej na instrumentach pochodnych.

Drugą ważną kwestią jest tzw. stopa uznania. Trzeba mieć świadomość, że nie cała wartość obligacji zostanie zaliczona na poczet depozytu, ale tylko jego część. W przypadku obligacji sprawa jest względnie prosta, gdyż stopa uznania wynosi zazwyczaj 95, co oznacza, że przy papierze na kwotę 1000 zł, na depozyt przeznaczone zostanie 950 zł. Najniższa stopa uznania dla obligacji wynosi 85.

W chwili obecnej na poczet depozytu zaliczyć możemy obligacje różnych serii, typów: DS, IS, WS, PS, TZ i OK.

Tak więc widzicie, że sytuacja nie jest tak zła, jak by się mogło wydawać. Gotówka utrzymywana jako depozyt też może pracować, w tym wypadku może nie tak szczególnie, gdyż oprocentowanie obligacji nie rozpieszcza, ale jednak zawsze.

Ale, ale!!

Jest jeszcze lepszy sposób. Jeśli spojrzycie w tabelę stóp uznania, dostrzeżecie tam również akcje niektórych spółek. Oznacza to, że również posiadane przez Was akcje możecie zadysponować do przeznaczenia na poczet depozytu zabezpieczającego. 

Omawiając technikalia już wyżej wspomniane, papier trzeba posiadać w KDPW, a więc obowiązuje rozliczenie T+3. Ostatnio właśnie taki sposób zaliczania uniemożliwił mi dokonanie planowanej transakcji, gdyż kupiłem pakiet akcji, chcąc jednocześnie od razu zaliczyć je na depozyt i dokonać transakcję za uwolnioną z depozytu gotówkę. Niestety otrzymałem odmowę, stąd i Was przestrzegam. 

Kolejna kwestia to stopa uznania, która na dzień dzisiejszy zawiera się w przedziale od 40 do 80. Tak więc w przypadku niektórych spółek, tylko 40% ich wartości może wspomóc nasz depozyt. Trzeba o tym pamiętać.

Inna rzecz to zmienność ceny. Jak powszechnie wiadomo, ceny akcji zmieniają się w czasie, a więc w przypadku spadków, wartość naszego depozytu w papierach wartościowych maleje, gdyż sama wartość akcji spada. I przeciwnie, jeśli akcje zyskują na wartości, nasz depozyt też na tym korzysta.

No dobrze, ale po co robić taki zabieg? W przypadku obligacji otrzymujemy stały przepływ pieniężny w postaci wypłacanych odsetek. Dlatego też depozyt przynosi nam wymierne korzyści, czego nie było w przypadku utrzymywania go w formie gotówkowej. Dla akcji, skorzystanie z tego rozwiązania ma dwojakie zalety.

Po pierwsze jest wielu inwestorów, którzy kupują akcje z zamiarem trzymania ich przez długi termin. Skoro ktoś posiada papiery przez miesiące lub lata to czemu ma dodatkowo blokować sobie gotówkę na depozyt? W ten sposób efektywniej wykorzystuje się posiadany kapitał. Trzeba tylko pamiętać, że jeśli złożymy taką dyspozycję, nie możemy złożyć zlecenia stop loss. Możliwość obracania tymi akcjami odzyskujemy dopiero z chwilą realizacji dyspozycji przeciwnej, czyli gdy papiery zostaną odblokowane.

Drugą dużą zaletą zaliczania akcji na poczet depozytu zabezpieczającego jest otrzymywany z nich przepływ pieniężny w postaci dywidendy. Taka TPSA wydaje się być dobrym substytutem obligacji. Spółka od kilku lat porusza się w trendzie bocznym, a do tego posiada stabilną politykę dywidendową, która średnio z ostatnich lat dawała ponad 7%, co zdecydowanie przewyższa ofertę obligacji. W przypadku jednak tego sposobu zabezpieczania depozytu, trzeba pamiętać, że wartość akcji jest pomniejszana o wypłacaną dywidendę, a co za tym idzie, nasz depozyt topnieje (bo wypłacona dywidenda wraca w formie gotówki). Nie mniej ponownie, jeśli ktoś trzyma spółkę latami aby otrzymywać z niej przepływ pieniężny, nic nie stoi na przeszkodzie zaliczeniu tych akcji na poczet depozytu, gdyż zwolnioną w ten sposób gotówkę mogą wykorzystać w innym miejscu.

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie łączeniu obu podejść, czyli inwestowania w akcje oraz otrzymywania z nich dywidendy. Taką spółką był do niedawna lub jeszcze jest (pisząc był mam na myśli podatek miedziowy) KGHM, który podąża za koniunkturą, a jednocześnie wypłaca całkiem znaczną dywidendę. 

Z wykorzystywaniem akcji na poczet depozytu wiążą się dwie kwestie szczególne. Wróćmy do podstaw - depozyt ma gwarantować naszą wypłacalność. Tak więc w sytuacji, w której ekstremalny ruch rynku spowoduje margin call, a my nie dopłacimy gotówki do konta i jednocześnie posiadamy akcje zaliczone na depozyt, wydaje się możliwe, że nasze biuro maklerskie samo złoży w naszym imieniu zlecenie sprzedaży akcji, aby z pozyskanych w ten sposób środków zamknąć nasze pozycje w instrumentach pochodnych. Co prawda nie udało mi się dotrzeć do bliższych informacji na ten temat, ale wydaje się, że sytuacja taka nie jest niemożliwa. Warto zasięgnąć informacji na ten temat w Waszych biurach maklerskich.

Druga sytuacja zaistnieje dopiero w listopadzie, gdy zostanie wprowadzony na GPW system UTP, który znacznie zmieni oblicze naszej giełdy. Dla nas istotne będzie prowadzenie opcji na akcje, co w efekcie pozwoli nam zabezpieczać pozycje w opcjach na akcje tymi właśnie akcjami. Skomplikuje to system depozytów dla instrumentów pochodnych, lecz na razie ciężko jest jeszcze powiedzieć, w jaki sposób zostanie do dokładnie uregulowane.

Kapitał powinien pracować. Zaliczanie posiadanych akcji i obligacji na poczet depozytu zabezpieczającego z pewnością daje nam możliwość lepszego wykorzystywania posiadanych środków. A biorąc pod uwagę fakt, iż KDPW uznaje głownie spółki duże, na które są notowane kontrakty terminowe, możemy za ich pomocą chronić się przed spadkiem ceny akcji, jednocześnie cały czas posiadając prawo do otrzymywania dywidendy.

Jak więc widzicie, każdy z Was może i powinien zostać inżynierem finansowym.

piątek, 1 czerwca 2012