Strategie inwestycyjne różnią się skutecznością, w zależności od fazy giełdowego cyklu. Warto więc korzystać z więcej niż jednej strategii, aby poprawić uzyskiwane rezultaty i wygładzić krzywą kapitału.
Kiedy podczas ostatniej konferencji Książęca Street spytałem uczestników wykładu o stosowane strategie, zdecydowana większość wskazała, że korzysta więcej niż jednego podejścia, zmieniając je w zależności od rynkowych okoliczności. Podobna była teza mojego wystąpienia, podczas którego wskazywałem, że określone warunki rynkowe mogą przez pewien czas sprzyjać jednym strategiom, obniżając w tym czasie skuteczność innych. W dzisiejszym artykule chcę pokazać, jak ważne jest świadome inwestowanie i dopasowywanie się do panujących warunków.
Czy warto być mistrzem jednej metody?
Z pewnością wielu zwolenników zyska również teza, aby trzymać się jednej konkretnej strategii inwestycyjnej, ale za to opanować ją do perfekcji. Przecież tak inwestuje chociażby Warren Buffett i trudno odmówić mu skuteczności.
W tym podejściu jest wiele prawdy, ale konieczne jest przyjęcie pewnych założeń. Nie jest to również najlepsze rozwiązanie dla każdego inwestora.
Po pierwsze, należy zwrócić uwagę na specyfikę danej metody. Jeżeli jest to podejście tradingowe lub spekulacyjne, opierające się na bardzo krótkich interwałach, rzeczywiście można stosować je z pełną regularnością przez dłuższy czas. Głównie dlatego, że operuje ono na tak niewielkich zmianach cen, że dobrze sprawdza się zarówno w trakcie trwającego trendu wzrostowego, jak i w ruchu spadkowym. Można powiedzieć, że taka strategia nie potrzebuje określonych warunków rynkowych do swego funkcjonowania.
Warto jednak wspomnieć, że od czasu do czasu natura rynków i ich mechanika zmienia się na tyle istotnie, że nawet strategie operujące na krótkich interwałach mogą zmieniać swoją skuteczność.
Wróćmy jednak do podejścia długoterminowego, z którego słynie Warren Buffett. Dlaczego twierdzę, że nie jest ono adekwatne dla każdego? Głównie dlatego, że inwestor z Omaha przyjmuje bardzo specyficzny horyzont inwestycyjny - nieskończoność. Przyjęcie takiego kontekstu sprawia, że nie jest dla niego problemem przetrzymanie kilkuletniego okresu bez zawierania poważniejszych transakcji. W końcu jeżeli operuje się tak długimi okresami, można śmiało poczekać na wystąpienie silnej bessy, dającej wiele ciekawych możliwości osobom inwestującym w wartość.
Aby więc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest to dobre podejście dla nas, musimy przesądzić, czy potrafimy wstrzymać się z dokonywaniem zakupów przez okres kilku lat, jeżeli uznamy, że wyceny nie są okazyjnie niskie. I w drugą stronę, jeżeli po kilku latach trafi się w końcu dobra okazja inwestycyjna, czy będziemy umieli wykorzystać ją w stu procentach, aby przez następną dekadę nie żałować utraconej szansy.
Kolejnym wyzwaniem jest umiejętne wyjście z posiadanej pozycji. Oczywiście inwestorzy twierdzą, że akcje kupuje się na dekady i ich sprzedaż jest raczej wyjątkiem. Jednak teoria jedno, a praktyka pokazuje zupełnie co innego. Przyjrzyjmy się zaprezentowanemu powyżej wykresowi spółki Forte:
źródło: Topstock.pl |
Analiza wykresu w skali ostatniej dekady pokazuje jak w soczewce największe bolączki inwestowania długoterminowego. W zaprezentowanym okresie kurs wzrósł z poziomu 3 zł do 85 zł, nie uwzględniając wypłaconych w międzyczasie dywidend, które jeszcze podwyższyłyby stopę zwrotu.
Problemem są jednak dwa okresy spadkowe, wyznaczające bardzo głębokie korekty. Za pierwszym razem, w latach 2010-2011, kurs spadł z poziomu 16,50 zł do 7 zł, czyli o ok. 57%. Jeszcze głębszą korektę obserwujemy obecnie - przekroczyła ona już 75%.
Nie przesądzam w tym momencie, czy Forte w 2009 roku było inwestycją typu value oraz czy jest nią do dziś. Problemem, przed którym stanie inwestor jest podejmowanie decyzji na podstawie oceny salda rachunku maklerskiego. Zakładając, że w pierwszym dołku kupiliśmy akcje po 3 zł za kwotę 10 tys. zł, w szczytowym momencie pakiet ten był wart ok. 280 tys. zł. I teraz postawmy siebie w roli inwestora obserwującego, jak kapitał topnieje po 67 tys. Fakt, jest to ciągle wyżej niż cena zakupu, ale jestem przekonany, że bardziej przywiązujemy się do maksymalnego poziomu obserwowanego jeszcze rok temu na rachunku niż do ceny kupna sprzed dekady.
W tym kontekście bardzo trudno jest podejmować z chłodną głową decyzję o pozostaniu na pozycji (jeżeli nadal wierzymy w spółkę) lub o sprzedaży akcji z dużym obsunięciem kapitału. Bo kto wie, czy nie sprzedajemy w okolicach dołka, popełniając klasyczny błąd, przypisywany raczej początkującym niż doświadczonym inwestorom.
Jak widać inwestowanie długoterminowe z wykorzystaniem jednej metody wcale nie musi być takie łatwe. Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy z trudności, jakie mogą stanąć nam na drodze. Wystarczyłoby odpowiedzieć sobie na pytanie: co zrobię, jeżeli akcje posiadanej spółki spadną o np. 50%?
Dobierz metodę do warunków rynkowych
Można powiedzieć, że na giełdzie jest czas kupowania i czas sprzedawania. Problem w tym, że o wystąpieniu szczytu lub dołka dowiadujemy się z dużym opóźnieniem, sięgającym niekiedy nawet roku. Jest to poniekąd zrozumiałe, gdyż nie chcąc podejmować decyzji pochopnie, czekamy na większe potwierdzenie. A kiedy już je mamy, cena odjeżdża o kilkadziesiąt procent, a my zastanawiamy się, dlaczego wcześniej nie kupiliśmy lub nie sprzedaliśmy.
Rozwiązaniem tego problemu może być równoczesne wykorzystywanie dwóch podejść inwestycyjnych. Kiedy warunki rynkowe sprzyjają jednej metodzie, przyznajemy jej większą wagę w naszym portfelu, a kiedy szala przeważa się na drugą stronę, korzystamy z innej metody.
W moim wypadku jedną metodą jest podejście oparte stricte na analizie technicznej, a drugą podejście bardziej fundamentalne, skoncentrowane na spółkach dywidendowych.
Przyjrzyjmy się najpierw podejściu trendowemu. Z pewnością każdy z nas słyszał, że trend jest przyjacielem inwestora i warto za nim podążać. Jest to oczywiście prawdą, co potwierdzam moim prawie dziesięcioletnim doświadczeniem giełdowym. Jednak aby podejście to dawało optymalne rezultaty, potrzebujemy również korzystnych warunków rynkowych. O ile w USA hossa trwa już prawie dekadę, o tyle na warszawskiej giełdzie notowania przebiegają w sposób pozostawiający wiele do życzenia, o czym wielokrotnie pisałem.
Najlepszym miernikiem giełdowej koniunktury nie jest moim zdaniem indeks WIG, przeważony w kierunku największych spółek i nie oddający prawdziwych rynkowych realiów, ale publikowany przez portal Stooq.pl indeks cenowy rynku, w którym każda spółka ma równy udział. Dzięki temu widzimy zachowanie przeciętnej spółki na warszawskim parkiecie. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat układ sił prezentuje się następująco:
Widać jak na dłoni, że fazy giełdowej koniunktury zmieniają się na przestrzeni lat. Na wykresie dostrzegamy, że ostatni szczyt wystąpił w marcu 2017 roku i od tego czasu notowania przeciętnej spółki na GPW systematycznie spadają. Łatwo również zauważyć, że przez wcześniejsze 4-5 lat notowania rosły, sprzyjając inwestowaniu trendowemu. Na marginesie jedynie można zwrócić uwagę, jak wielką świetnością cieszyła się nasza giełda w latach 2002-2007. To była prawdziwa hossa, której jak na razie nie udało nam się powtórzyć.
Czy w takich warunkach warto inwestować trendowo? Z pewnością nie jest to niemożliwe, ale trzeba mieć świadomość, że stabilnych trendów jest mniej i częściej ulegają one głębokim korektom, narażając inwestora na ponoszenie strat. Moim zdaniem lepiej jest zawiesić strategię trendową na kołku i czekać na lepsze czasy, o ile oczywiście nie zamierzamy wykorzystywać pięknych trendów spadkowych, które również mają swój potencjał i które wykorzystuję w portfelu SCT.
Alternatywną metodą wobec inwestowania trendowego ukierunkowanego na wzrosty może być poszukiwanie przecenionych spółek o długoterminowym potencjale, zarówno wzrostowym, jak i dywidendowym.
W grę wchodzi tu przede wszystkim ocena aktualnej kondycji rynku. Jeżeli dochodzimy do wniosku, że wyceny giełdowe są niskie i z kolejnymi kwartałami spadają coraz niżej, być może jesteśmy w stanie nabyć akcje interesujących nas spółek po cenach niższych niż jeszcze kilka miesięcy lub rok temu. Przyjmujemy tu założenie, że jest to ta sama spółka, posiadająca ten sam potencjał, ale jej akcje są zdecydowanie tańsze.
Przykładem takiej spółki w sektorze dywidendowym może być Sanok:
źródło: Topstock.pl |
Przykładem spółki wzrostowej przecenionej w ostatnich kwartałach niech będzie Toya:
źródło: Topstock.pl |
Oczywiście nie przesądzam, że teraz jest dobry czas na kupowanie tych spółek. Co więcej, każda z nich ma swoje znaki zapytania. W przypadku Sanoka są to rosnące koszty pracy i surowców produkcyjnych połączone z ryzykiem po stronie przychodowej (wojny handlowe, słabsze dane sektora automotive z Niemiec), a w przypadku spółki Toya, mimo dobrych wyników, punktem zapalnym jest Altus TFI w akcjonariacie i wiążące się z nim ryzyko podaży papierów.
Niemniej tym, co zwraca uwagę jest z pewnością fakt, że spółki te zaliczyły odpowiednio 67% i 57% przeceny. Czy to już okazja inwestycyjna, czy może ona dopiero nadejdzie? Oceńcie sami.
W każdym razie istotne jest tutaj połączenie i wzajemne zazębianie się obu strategii.
Spadające notowania spółek raczej nie skłaniają nas do trendowego inwestowania na wzrosty. Trudno się dziwić, skoro i samych trendów jest niewiele. Mogą nas natomiast skłaniać po poszukiwania w spółkach wartości, czemu niskie wyceny jak najbardziej sprzyjają. Wystarczy wspomnieć, że wskaźnik C/WK dla indeksu sWig80 spadł do poziomu 1,06, a stopa dywidendy dla tego indeksu wynosi aż 5,6%.
Oczywiście ryzykujemy, że kupimy akcje i kurs nadal będzie spadał, ale tu wchodzimy już w temat timingu przy łapaniu dołka. Nie będę go w dzisiejszym tekście omawiał, a zainteresowanych odeślę do metody inwestycyjnej, którą stosuję w moich inwestycjach.
A co jeżeli szczęśliwie nastąpi zmiana tendencji na warszawskiej giełdzie i spółki znów zaczną rosnąć? Wtedy nasze pozycje długoterminowe (value) będą zyskiwały na wartości, a zaczną rozwijać się kolejne trendy wzrostowe, umożliwiając powrót do inwestowania trendowego. Wtedy też będziemy posiadali otwarte pozycje na obu strategiach - trendowej oraz inwestującej w wartość.
Kiedy koniunktura zacznie się zmieniać, a trendy kończyć, pozycje trendowe zostaną zlikwidowane. O tym, jak będziemy wychodzili z pozycji na spółkach wybranych ze względów fundamentalnych, musimy zdecydować samodzielnie. Z jednej strony ryzykujemy przedwczesną sprzedaż i wyjście z nadal rosnącego waloru, a z drugiej narażamy się na korektę, która jak w zaprezentowanym powyżej przykładzie Forte, przełoży się na znaczne obsunięcie stanu portfela.
Czy więcej niż dwie strategie to problem?
Zaprezentowałem powyżej przykłady dwóch, w marę komplementarnych strategii inwestycyjnych. A co jeżeli będziemy chcieli dołożyć trzecią? Może to być chociażby wspomniana strategia krótkoterminowa, stosowana zarówno w kierunku wzrostów, ale dzięki kontraktom terminowym również na spadki.
W takim układzie bardzo wiele zależy od samego inwestora i jego dyscypliny w równoczesnym stosowaniu kilku strategii. Szczególnie ważny jest podział portfela na części przypisane poszczególnym strategiom orz umiejętność odcięcia się od wyrazistych przekonań na temat rynku. Spodziewając się krótkoterminowych spadków możemy zacząć żonglować bardziej długoterminowymi lub trendowymi pozycjami, w to często prowadzi to złamania zasad poszczególnych strategii.
To rynek dyktuje warunki, my możemy się jedynie dostosować
W chwili obecnej udaje mi się równocześnie stosować dwie strategie inwestycyjne. Strategia trendowa ogranicza pozycje długie i ostrożnie dobiera pozycje krótkie do portfela, podczas gdy strategia długoterminowa znajduje się w fazie rozsądnego budowania portfolio spółek o solidnych fundamentach.
Czy warto stosować kilka podejść równocześnie? Dla mnie jest to sposób na wygładzenie krzywej kapitału przy jednoczesnym zajęciu czymś głowy w okresach, kiedy jedna strategia generuje mniej okazji inwestycyjnych. Często zapominamy, jak wiele błędów popełniamy z powodu giełdowej nudy, próbując przeczekać niesprzyjający czas.
Fajny ten WIG w ujęciu ze stooqa, ale jak on się tam nazywa, bo nie mogę go znaleźć?
OdpowiedzUsuńTo nie jest WIG, ale indeks łączący wszystkie spółki na GPW. Znajdziesz go jako: ^_PL
UsuńZakładając duży kryzys dolara. Jak według Ciebie powinni zachować się inwestorzy w Polsce? Żeby na tym zarobić oczywiście.
OdpowiedzUsuń