Niemal w każdym aspekcie naszego życia ważne jest zaufanie do drugiej osoby czy też podmiotu, z którym mamy do czynienia. Szczególnie ważne jest to w relacjach finansowych, gdy trzeba zaryzykować własnymi oszczędnościami. W ostatnich latach warszawski rynek znajduje się w permanentnym kryzysie zaufania, z którego wyjście nie będzie łatwym zadaniem.
Trwa właśnie przedsprzedaż drugiej książki Michała Szafrańskiego, zatytułowanej Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Mimo że książka nie traktuje stricte o inwestowaniu, jej tytuł idealnie oddaje istotę kryzysu, z jakim mamy obecnie do czynienia na polskim rynku kapitałowym.
Tym co pchnęło mnie do napisania dzisiejszego tekstu są wydarzenia z minionego poranka. Duża spółka giełdowa, GetBack S.A. opublikowała oficjalny komunikat, w którym poinformowała, że prowadzi rozmowy na temat finansowania z dwoma dużymi podmiotami z rynku kapitałowego - Bankiem PKO BP S.A. oraz Polskim Funduszem Rozwoju S.A. W ciągu zaledwie godziny od publikacji powyższego komunikatu obie wymienione instytucje poinformowały, że żadnych rozmów z GetBack nie prowadzą i zapowiedziały zawiadomienie Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie możliwej próby manipulacji kursem akcji.
Nie wiemy jeszcze, jak rozwinie się ta sytuacja, gdyż wydarzenia biegną bardzo szybko. Zastanawiam się jednak, jak inwestor indywidualny ma mieć zaufanie do rynku kapitałowego, jeżeli oficjalny komunikat giełdowej spółki może być, jak to na chwilę obecną się wydaje, ewidentnie nieprawdziwy. A przypomnijmy, że GetBack jest spółką wchodzącą w skład indeksu mWig40, dysponująca jeszcze niedawno kapitalizacją na poziomie 2,5 mld zł, co więcej, publikującą jak dotąd świetne wyniki finansowe.
Już w obecnej chwili oszukana czuje się szeroka rzesza inwestorów indywidualnych, którzy kupili akcje w trakcie IPO, wierząc w zapewnienia spółki. Tym bardziej oszukani się czują, im bardziej wierzyli deklaracjom zarządu, które ciągle sygnalizowały, że spółka znajduje się w stabilnej sytuacji finansowej i jest atrakcyjna inwestycyjnie, podczas gdy kurs akcji systematycznie spadał. Dzisiaj od rana notowania były zawieszone z powodu braku inwestorów zainteresowanych kupnem akcji, a teoretyczny kurs otwarcia wynosił niekiedy 2,40 zł, czyli odpowiadał 91% stracie od październikowego szczytu na poziomie 28 zł.
13.15: właśnie ukazał się komunikat GPW informujący, że notowania akcjami i obligacjami GetBack zostały zawieszone do końca sesji. Akcjami spółki handlowano więc w poniedziałek zaledwie przez 4 minuty.
Jeszcze okaże się, że #GetBack będzie przez trzy dni wisiał na dolnych widłach. Inwestorzy zobaczą w praktyce to, o czym czyta się we wspomnieniach z lat 90 w PL lub lat 70 i 80 na kontraktach w USA :)— Radosław Chodkowski (@RChodkowski) 16 kwietnia 2018
Ewentualna upadłość GetBack, a taki scenariusz trzeba brać pod uwagę, spowoduje gigantyczny kryzys zaufania na rynku. Bo jak wierzyć spółce, która zaledwie 9 miesięcy od debiutu stoi na krawędzi? Jak uwierzyć, że kolejne IPO mogą być dla inwestorów korzystne? I z drugiej strony będąc spółką, jak pozyskiwać kapitał przez giełdę, jeżeli zainteresowanie obejmowaniem akcji może zostać znacząco ograniczone?
GetBack to problem nie tylko dla akcjonariuszy. Warto przypomnieć, że spółka w większości finansuje się długiem zaciąganym poprzez emisje obligacji plasowane na rynku Catalyst. Mimo licznych wpadek w przeszłości rynek Catalyst nadal nieźle funkcjonuje, a jego trzon stanowią obligacje dwóch grup podmiotów: deweloperów i właśnie firm windykacyjnych. Jeżeli GetBack upadnie, a jego papiery nie zostaną wykupione, spowoduje to załamanie się kruchego zaufania na rynku obligacji i być może będzie stanowiło cios, po którym Catalyst nie podniesie się przez lata. Wystarczy wspomnieć, że nominalna wartość wyemitowanych przez tę spółkę obligacji przekracza pół miliarda złotych, a obligacje notowane są obecnie na poziomie 35% wartości nominalnej, co de facto oznacza, że rynek poważnie dyskontuje ryzyko bankructwa.
Dlatego też problem spółki GetBack jest problemem nas wszystkich. Brak zaufania na rynku to mniej debiutów i mniej emisji obligacji. Oberwą inwestorzy indywidualni, oberwą TFI i oberwą spółki, które nie będą mogły pozyskać kapitału na rozwój. Można powiedzieć, że czeka nas mała epoka lodowcowa, bo przecież nikt nie powie "nic się nie stało" jeżeli upadnie spółka może nie z czołówki, ale z pewnością z głównej ligi GPW, będąca drugim co do wielkości windykatorem w Polsce.
Nie dziwi więc, że pojawiają się pomysły, aby cała "branża", w tym i TFI, dokonały "zrzutki" i zapewniły objęcie planowanej przez GetBack emisji. Tak jak Niemcy ratowały w 2011 roku Grecję działając we własnym interesie, tak teraz miałoby się to odbyć na GPW.
Bananowa giełda
Powyższe określenie odnoszące się do GPW słyszymy w ostatnim czasie bardzo często. Z punktu widzenia inwestorów faktycznie można czuć się rozczarowanym tym, co obserwujemy na rynku. Wystarczy wspomnieć kilka dobrze znanych faktów:
- w USA i na innych rynkach trwa dziewiąty rok hossy, podczas gdy GPW zaledwie na jeden dzień pokonała szczyty z roku 2007 i od tego czasu spadła już o prawie 15%, co przekłada się na frustrację szerokich rzesz inwestorów,
- Skarb Państwa otwarcie działa na niekorzyść spółek, angażując je w przedsięwzięcia nierentowne, aczkolwiek istotne z punktu widzenia bieżących interesów politycznych, na czym cierpią akcjonariusze mniejszościowi oraz wiara w to, że zarządy kierują się przede wszystkim interesem spółki i akcjonariuszy,
- rynek kapitałowy nie posiada spójnej i konsekwentnie realizowanej strategii, ponieważ prezesi GPW rotują często i zapewne nawet nie silą się na budowanie długofalowych scenariuszy,
- "reforma" OFE zburzyła u wielu Polaków przekonanie, że znajdowały się tam prywatne oszczędności, co powoduje wysoką nieufność w stosunku do jakichkolwiek zapewnień ze strony państwa, aktualnie głównie w kontekście Pracowniczych Planów Kapitałowych.
Takich przypadków można zapewne wymienić więcej, ale niestety żaden z nich nie pokazuje polskiego rynku kapitałowego, jako fajnego miejsca do inwestowania. A przecież GPW coraz silniej musi konkurować o kapitał, nie tylko z zagranicznymi giełdami, ale również z rynkiem nieruchomości, rynkiem forex, a od niedawna również rynkiem kryptowalut. Już teraz inwestorzy, zwłaszcza ci pamiętający 2008 rok, dochodzą do wniosku, że pewniejsze jest kupno mieszkania na wynajem, gdzie można sprawdzić księgę wieczystą i wszystkie dokumenty, niż akcji spółki dywidendowej, której polityczne kierownictwo uzna nagle, że zyski przeznaczone zostaną na budowę elektrowni atomowej. Tak właśnie krok po kroku spada atrakcyjność inwestycyjna warszawskiej giełdy. Pytanie tylko, czy możemy sobie na to pozwolić.
Co robić, żeby było lepiej?
Trudno jest wskazać receptę na zarysowane powyżej problemy. Oczywiście raz na jakiś czas trafi się spółka, której działania spowodują nadszarpnięcie zaufania do całego rynku. W końcu pamiętamy Briju, Fachowców i inne podobne podmioty. Takie rzeczy się dzieją i są trudne do skorygowania, a lekarstwem, które przychodzi mi do głowy jest jedynie skrócenie terminów na publikację raportów okresowych, aby informacje na temat spółek docierały do inwestorów szybciej.
Znacznie więcej jest do zrobienia po stronie politycznej, czyli głównie rękami aktualnie rządzącej i przyszłych ekip. Z jednej strony potrzebna jest sfera legislacyjna (tak tworzy się reformy i długofalowe podstawy do rozwoju rynku), a z drugiej strony działania praktyczne, jak chociażby odejście od doraźnych potrzeb w kierunku patrzenia za linię horyzontu najbliższych wyborów. Tutaj niestety moje nadzieje są bardzo skromne, bo trudno jest oczekiwać, żeby kilka ekip politycznych zawarło długofalowy konsensus i konsekwentnie przez kilkanaście lat go realizowało. M. in. dlatego nie wierzę, że w Polsce mogłoby powstać coś na kształt norweskiego funduszu emerytalnego.
Czy jest więc jakaś nadzieja dla polskiego rynku? Nadal będziemy bananową giełdą i będziemy marnowali i psuli kolejne szanse?
A może jest jakaś nadzieja? Czy jest coś, co można by było zrobić? Zaufanie odbudowuje się przecież latami...
Oczywiscie w 1 kolejności zlikwidowac podatek belki od inwestycji ale nie od lokat.
OdpowiedzUsuńW Polsce króluje w najlepsze zakorzeniona od bardzo dawna tzw. "kultura wschodnia". Tu zachodnie standardy słychać tylko w przemówieniach i obietnicach, stan codzienny zaś to "karłowatość moralna". Dlatego giełda też nie jest wyjątkiem. Szulernię widać tu w wielu momentach, szczególnie w postępowaniu insiderów. Nadzór jest tylko scricte teoretyczny.
OdpowiedzUsuńFabian
Podatek Belki nie służy rozwojowi giełdy bo za ryzyko trzeba jeszcze zapłacić.
OdpowiedzUsuńMi brakuje tylko podatku od straty. Już byłby komplet!
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńJeśli interesujecie się inwestowaniem na giełdzie to tego typu https://www.szkola-ryzyka.pl/ pozwolą być na bieżąco w temacie, zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć. A tutaj tematów jest dużo omówionych.
OdpowiedzUsuń