Rok 2020 okazał się lepszy dla inwestorów niż można było się tego spodziewać. Duże grupy walorów jednak ucierpiały, co przełożyło się na ociężałość głównych indeksów. Jak to jest, że inwestorzy zarobili, a statystyki rynkowe tego nie pokazują?
Każdy śledzący finansowe social media zauważył z pewnością wysyp dobrych stóp zwrotu, którymi chwalą się inwestorzy. Dotyczy to zarówno portfeli profesjonalnych zarządzających, jak również portfeli blogerów i spekulantów. Dobre wyniki zanotowały też portfele prowadzone przez giełdowe serwisy i dostępne wyłącznie dla ich członków. Również i u mnie wyjątkowo udał się miniony rok w portfelu prywatnym, jak i blogowym.
Nie chcę powiedzieć, że w 2020 roku zarobili wszyscy, ale zauważalne jest zadowolenie inwestorów, mimo tego, że warunki były trudne.
Skoro zatem udały nam się stopy zwrotu, jak to możliwe, że indeksy tego nie pokazują? Dlaczego WIG zakończył rok w okolicach zera, a Wig20 stracił 8%, a mimo to nasze prywatne portfele zachowały się lepiej?
Głównym powodem jest oczywiście skład naszych portfeli, najwyraźniej różniący się znacząco od składu indeksów.
Zarówno na indeks WIG, jak i Wig20 przeważający wpływ mają spółki największe i najbardziej płynne. Wystarczy wspomnieć, że 20 walorów o największym udziale w indeksie WIG przekłada się w 74% na jego zachowanie. Pozostałe spółki, których jest ponad 300, składają się na zaledwie 26% wpływu, przy czym tu również działa zależność, że kilku większych zgarnia taką samą pulę, jak bardzo wielu małych.
Partnerem dzisiejszego wpisu jest ING, promujące certyfikaty Turbo na rynku polskim.
Spójrzmy zatem, jak kształtowały się stopy zwrotu ze spółek wchodzących w skład indeksu Wig20. Prezentowane dane są aktualne na dzień 5 stycznia, czyli obejmują dwie sesje 2021 roku, ale nie powinno to znacząco zniekształcać obrazu.
Jak widać, na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy, na wartości straciła ponad połowa spółek, reprezentujących w sumie 57% wagi indeksu. Znajdziemy tam (wszystkie) cztery banki, dwie duże spółki paliwowe (Lotos i Orlen) oraz dwie duże spółki odzieżowe (LPP i CCC). Do niedawna (do 14 października) w skład indeksu Wig20 wchodził również mBank, który dołożył swoją czerwoną cegiełkę do indeksu, spadając w 2020 roku o ok. 50%.
Przyglądając się indeksom branżowym widzimy potwierdzenie tego faktu: banki, spółki paliwowe i odzieżówka traciły w minionym roku najbardziej.
Można więc założyć, że inwestorzy nie posiadali w swoich portfelach dużego udziału walorów z wymienionych grup. Warto wspomnieć, że już wiosną można było przypuszczać, że będą to segmenty rynku dotkliwie doświadczone przez koronawirusa i walkę z nim.
Banki otrzymały silne ciosy w postaci obniżek stóp procentowych niemal do zera, jak również spodziewano się pogorszenia jakości ich portfela kredytowego. Spółki paliwowe ucierpiały na skutek zmniejszonej mobilności społeczeństwa oraz załamania cen ropy naftowej w marcu i kwietniu. Z kolei spółki odzieżowe zostały mocno dotknięte przez pierwszy lockdown, co istotnie podkopało ich wyniki sprzedażowe.
Nic więc dziwnego, że inwestorzy indywidualni mogli uciekać od tych walorów w minionym roku, co jak widać korzystnie przełożyło się na ich stopy zwrotu. Szkoda, że takiego luksusu nie mieli zarządzający funduszami inwestycyjnymi i OFE, którzy zazwyczaj utrzymują wysoką ekspozycję na wszystkie największe spółki.
Oczywiście dużą szansą było wykorzystanie instrumentów oferujących możliwość zarabiania na spadkach. Można to robić z wykorzystaniem certyfikatów Turbo, których emitent jest partnerem dzisiejszego tekstu. Jeżeli ktoś miał dość odporności psychicznej, żeby inwestować w kierunku pogłębiających się spadków, a następnie odpowiednio wykorzystać odbicie, mógł zarobić w tym roku bardzo duże pieniądze. Spadki na największych spółkach mogły tu być głównym katalizatorem zysków. Poszukujących bliższych informacji o certyfikatach Turbo, odsyłam na stronę internetową, gdzie znajdują się wszystkie niezbędne informacje.
Mamy więc wyłonione najważniejsze grupy spółek, w które inwestycja w minionym roku raczej nie popłaciła. Ale czy wyniki osiągnięte przez indeksy WIG lub Wig20 faktycznie powinny nas aż tak interesować?
Jeśli nie główne indeksy, to co?
Poszukiwanie odpowiedniego benchmarku bywa niełatwym zadaniem. W końcu do niego porównujemy nasze wyniki inwestycyjne, czyli nie tylko wynik finansowy, ale również (a może przede wszystkim) nasze samopoczucie co do tego, jak nam poszło w danym okresie.
Indeks Wig20 nie jest najlepszym benchmarkiem dla inwestorów indywidualnych, gdyż gromadzi dane z zaledwie 20 największych spółek. Indeks WIG wydaje się najszerszą miarą obrazującą nasz rynek, ale jego podporządkowanie wąskiej grupie dużych spółek również jest dużym problemem. Mogą one stanowić dobry punkt odniesienia dla inwestorów instytucjonalnych, którzy z racji swojej wielkości angażują się tylko w największe i najpłynniejsze spółki, ale przecież warszawski rynek jest o wiele bogatszy.
Inwestor indywidualny powinien poszukiwać miary, która nie mówi o tym, jak zachowały się spółki największe (czyli WIG przeważony ku takim spółkom), ale jak zachował się ogół spółek, w które mógł zainwestować. Najlepszą do tego miarą jest indeks cenowy warszawskiego rynku, publikowany przez serwis Stooq.pl.
Powstaje on z notowań 440 spółek notowanych na głównym rynku GPW. Dla inwestorów chcących analizować dane razem z rynkiem NewConnect, również jest odpowiedni indeks, więc każdy znajdzie dla siebie coś odpowiedniego.
Co ważne, w indeksie tym każda spółka ma równą wagę. Nie ma więc przeważenia w kierunku największych podmiotów, tak charakterystycznego w indeksie WIG.
Już na pierwszy rzut oka widać, że notowania przebiegają inaczej od indeksu WIG. W latach 2017-2020 obserwowaliśmy de facto bessę na akcjach mniejszych spółek. Jest to dobre odzwierciedlenie malejącej liczby i aktywności inwestorów indywidualnych. Również tutaj początkowe spadki wywołane pandemią doprowadziły do ustanowienia wieloletnich minimów, ale w przeciwieństwie do głównych indeksów, już na początku czerwca udało się całość korekty odrobić.
To, co wydarzyło się w pozostałej części roku, łącznie ze spektakularnym rajdem, jaki obserwujemy na przełomie roku, wyraźnie świadczy o zmianie nastawienia inwestorów do rynku. Ewidentnie dokonała się jakaś zmiana, a szerokie grono spółek nabrało wiatru w żagle.
Jaką więc stopę zwrotu w 2020 roku uzyskała przeciętna spółka na GPW, reprezentowana tym indeksem cenowym? Było to +17,75%.
Okazuje się, więc, że w 2020 roku poprzeczka dla inwestorów indywidualnych została postawiona wyżej niż zwykle. Osoba, która zarobiła 10% pokonała wprawdzie indeks WIG, ale uzyskała gorszy wynik, niż gdyby kupiła koszyk złożony z 440 spółek notowanych na rynku głównym GPW.
Ta zmiana perspektywy na inny benchmark z pewnością nie ucieszy wielu inwestorów. Okazuje się bowiem, że ich wynik inwestycyjny, jeżeli był poprzednio odnoszony do indeksu WIG, pogorszył się relatywnie o te 18%.
I tu wracamy do tytułowego pytania: kto stracił w 2020 roku? Oczywiście w liczbach bezwzględnych punktem odniesienia zawsze jest poziom zera. Ale jeżeli chcemy szukać jakiejś miary obrazującej kondycję rynku, można śmiało powiedzieć, że stracili (relatywnie) ci inwestorzy, którzy zarobili mniej niż 18%.
Patrząc jednak z perspektywy czasu, należy powiedzieć, że marzeniem wielu inwestorów jest regularnie zarabiać te 15%, nawet jeżeli miałoby to oznaczać relatywną stratę w porównaniu do rynku.
Rok 2020 ewidentnie sprzyjał inwestowaniu w akcje, dając sporo okazji inwestycyjnych oraz windując wyceny wielu spółek w górę. Pozostaje mieć nadzieję, że i obecny rok okaże się w tym względzie łaskawy, dając zarobić tak inwestorom pasywnym, jak i tym lubiącym dynamiczne zagrania.
Wychodzi więc na to, że z nieba nam spadł ten covid. Niestety nadeszło wielkie niebezpieczeństwo - szczepionka. Jak by tego było mało, pokończą się lockdown'y i wtedy zrobi się niemiło. Ciężkie jest życie inwestora :)
OdpowiedzUsuń