czwartek, 30 grudnia 2010

Czyżbym z tradera stawał się inwestorem?

Zawsze myślałem o sobie w kategoriach tradera lub spekulanta. Oczywiście posiadanie portfela różnych aktywów, które w długiej perspektywie mają zyskiwać na wartości może sugerować coś innego, ale jeśli chodzi o posunięcia stricte giełdowe, byłem traderem. Przez długi czas koncentrowałem się na swing tradingu, gdyż to w nim widziałem potencjał. Kupno przy ciasnym stopie oraz złapanie krótkoterminowego ruchu były dla mnie głównymi priorytetami. W zasadzie uważałem, że inwestowanie długoterminowe nie jest zajęciem dla mnie, no może jeszcze nie teraz.

Gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że głównym powodem takiego myślenia był nadmiar czasu i niedostatek pieniędzy. Wtedy jeszcze nie pracowałem, a jako że studia na 4 roku nie są już wyzwaniem pochłaniającym bez reszty, mogłem siedzieć przy komputerze i klikać do woli. Z drugiej strony dysponowałem portfelem, który mógł udźwignąć maksymalnie dwie spółki jednocześnie. Sytuację komplikował dodatkowo fakt, iż chcąc respektować zasadę, że nie ryzykuję więcej niż n% portfela w transakcji, zmuszony byłem do stawiania ciasnych stopów, często niedostosowanych do warunków rynkowych. Jak nietrudno się domyślić, wyniki takiego podejścia plasowały się różnie, aczkolwiek nie było tragicznie.

Rygorystyczna polityka dopłacania do portfela oraz sposobność pożyczenia części środków sprawiły, że powiększyłem mój portfel giełdowy kilkukrotnie. Od tej pory mogę posiadać akcje kilku spółek jednocześnie, zachowując przy tym założone progi ryzyka. Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że w sposób diametralny zmieniło to moje działania na rynku.

Obecnie mój portfel praktycznie się nie zmienia. Posiadam w nim 4 spółki oraz dwa certyfikaty strukturyzowane. Od kiedy dołożyłem środków, zaledwie raz wyleciałem na stopie, a była to pozycja zaplanowana jako długoterminowa (Projprzem przełamał wsparcie). Poza tym przeprowadziłem kilka krótkich strzałów na kontraktach terminowych i to by było wszystko. Trzymam ciągle te same papiery i wcale mi nie przeszkadza, że na jednym z wykresów od półtora miesiąca nic się nie dzieje. Czuję, że nie mam ciśnienia, gdyż ciągle widzę tam potencjał do wzrostów. Ale zmiany powyżej opisane są jedynie konsekwencją tego, co zaszło na poziomie analizy.

Obecnie patrzę na o wiele szerszy obrazek niż kiedyś. Częściowo oddaje to jeden z poprzednich wpisów. Zamiast skupiać się na detalach, szukam zmian mających kluczowe znaczenie dla trendu. Odwrócenie ruchu to nie jest już duża świeczka dzienna, ale zmiana układu lokalnych szczytów i dołków. Można powiedzieć, że zrobiłem znaczący krok w stronę czytania rynku poprzez jego 4 fazy. I daje to efekty. Zamiast rzucać się z prawa na lewo, siedzę sobie spokojnie i patrzę na rozwój sytuacji. Obecnie 3 z 4 spółek oraz obydwa certyfikaty są w wyraźnym trendzie wzrostowym, więc nawet nie wystawiam zleceń stop. Zakładam, że jeśli zacznie dziać się coś złego to zdążę zareagować. No, chyba że trafi się black swan, ale chyba by musiał mieć jeszcze trzy głowy.

W konsekwencji inaczej też planuję swoje inwestycje. Zamiast podejść typowo krótkoterminowych, patrzę na szerszy obrazek, nierzadko przez pryzmat świec tygodniowych i miesięcznych. Bo w końcu po co się zarzynać skalpowaniem, skoro niektóre wykresy wyglądają tak:
O dziwo dzieje się tak również na foreksie. Po popełnieniu bardzo wielu błędów początkującego (miliony transakcji, bez ładu i składu) ograniczam się teraz praktycznie do skal D1 i H4, sporadycznie zaglądając na H1.

Pytanie więc, czy jestem jeszcze traderem, czy też już inwestorem? Oczywiście jestem traderem :) Będąc typowym technikiem, sugeruję się głównie wykresem. Interesuje mnie to, żeby kupić tanio i sprzedać drożej, obojętnie co to będzie za aktywo. Definicja spekulanta, jak ulał. Przedmiot działalności moich trzech spółek umiem określić jednym lub dwoma wyrazami, a najnowszy nabytek to dla mnie zupełna ciemna magia. Kupiłem pod wykres i o ile mam do niego dostęp, nie potrzebuję niczego więcej. Jeśli trend wzrostowy będzie trwał, nie interesuje mnie struktura popytu na produkowane dobra, planowane inwestycje czy też zmiany w zarządzie. Rośnie to rośnie, proste.

Myślę, że nie będzie czymś zadziwiającym, gdy napiszę, że podejście inwestorów do rynku ewoluuje. Ale zupełnie inaczej jest, gdy się o tym czyta w książkach, a inaczej, gdy zdaje się sobie sprawę, iż jeszcze pół roku temu kupiłoby się papiery zupełnie innych spółek w oparciu o zupełnie odmienne kryteria. Nie znaczy to jeszcze, że zarzuciłem zabawy krótkoterminowe. Ale środek ciężkości moich inwestycji został znacząco przesunięty, o czym może też nieco świadczyć niedawny wpis o obligacjach.

*********************

Jakieś podsumowanie roku będzie następnym razem :)

środa, 29 grudnia 2010

Mały setup na TVN

W zasadzie obrazki powiedzą same za siebie :)



poniedziałek, 27 grudnia 2010

Gdy inwestor się nudzi

Święta to czas odcięcia się od codziennych obowiązków związanych z pracą i nauką. Kiedy już nacieszymy się rodziną, napełnimy brzuchy smakołykami i odeśpimy zaległości, zaczynamy się niekiedy nudzić. Ja właśnie przeszedłem coś takiego i mam nadzieję, że udało mi się przekształcić to w jakąś korzyść.

Co robi inwestor, gdy nie zbija akurat milionów? Oczywiście planuje, jak zbić miliony :) Ostatnio mam taki czas na rynku, że wiele nie mogę zrobić. Portfel akcyjny mam zaangażowany w jakichś 99,5%, w portfelu na IKE co prawda zostało trochę grosza, ale zbyt mało, żeby kupić jakiś walor, lokaty mają ciągle daleko do wygaśnięcia, a na oszczędności wpłaciłem i zagospodarowałem praktycznie wszystkie wolne środki. Nudy. Do tego na rynku akcji nic się nie dzieje, moja aktywność ogranicza się do zerknięcia, jak zamknęła się sesja, skwitowania tego krótkim "aha..." i przerzucenia kilku danych do statystyki. Generalnie cisza w eterze.

W pierwszy dzień świąt postanowiłem odkurzyć nieco tradingową literaturę. Zabrałem się za książkę, którą już kiedyś miałem okazję czytać, ale stwierdziłem, że małe powtórzenie nie zaszkodzi. Niestety, po przeczytaniu 1/3 okazało się, że ciekawe rzeczy się skończyły, a nawet jeśli przeczytam dalszą część to  tak nie zastosuję tego w praktyce. Odpuściłem i zabrałem się za inną pozycję. Niestety, tym razem wytrzymałem zaledwie 1/4 całości i książka poszła w kąt. Tyle więc wyszło z mojego świątecznego weekendu. Oczywiście nie czytałem cały dzień, żeby nie było, że święta spędziłem z nosem w literaturze :)

Nicnierobienie również męczy. W związku z tym postanowiłem zabrać się w końcu za coś, co odkładałem już dość długo. Od kilku miesięcy na pasku zakładek przeglądarki internetowej miałem odnośnik do strony dotyczącej obligacji korporacyjnych oraz rynku Catalyst. Stwierdziłem, że skoro i poniedziałek mam wolny, warto w końcu ruszyć to zagadnienie, bo może jakieś ciekawe pieniądze przechodzą koło nosa. Tak więc przegrzebałem podstronę GPW dedykowaną rynkowi obligacji, przyswoiłem (może nieco pobieżnie) wiedzę dotyczącą obligacji, a następnie rozpocząłem przyglądanie się rynkowi z punktu widzenia inwestora takiego, jak ja.

Nie będzie pewnie wielką tajemnicą, jak powiem, że część portfela trzymam w bankach w postaci różnego typu lokat i kont oszczędnościowych. Oprocentowanie, jak wiadomo, d... nie urywa, ale jak do tej pory nie narzekałem, w końcu starałem się wybierać najlepsze oferty na rynku. W tej chwili, po przyjrzeniu się obligacjom, jako alternatywie dla depozytów, postanowiłem przenieść część swoich aktywów na rynek Catalyst. Po pierwsze dlatego, że oprocentowanie jest wyższe, po drugie dlatego, że i tak planuję inwestować długoterminowo, a po trzecie dlatego, że zamierzam kupić obligacje poprzez IKE, co pozwoli uniknąć podatku. 

Pierwsze wrażenia? W zasadzie trudno powiedzieć. Musimy mieć świadomość, że w tym momencie kończy się zysk bez ryzyka, jak to miało miejsce w przypadku lokat lub obligacji skarbowych. Możemy powierzyć pieniądze miastu Warszawa, które daje 6,45% rocznie, ale posiada rating Fitch'a na poziomie AAA, a możemy też kupić obligacje wyemitowane przez Green House Development Sp. z o.o., która to oferuje aż 17%. Haczykiem jest tu fakt, że spółka ta dysponuje 50 000 zł kapitału zakładowego, a wyemitowała obligacje o wartości 1,8 mln, co daje lewar 36-krotny. Także do nas należy ocena ryzyka wypłacalności emitenta. Relacje są zachowane, większy zysk oznacza większe ryzyko.

Sporym problemem może być płynność. Dziś podczas całej sesji wolumen obligacji korporacyjnych nie wyniósł nawet 150 sztuk. Poza tym obrócono jeszcze 16 obligacjami spółdzielczymi, 3 komunalnymi i kilkoma setkami obligacji Skarbu Państwa. Tak więc nasz rynek nie zachęca do spekulacji tymi papierami, raczej będą to strategie kupna i trzymania do wygaśnięcia.

Niestety, trudno szerzej omawiać ofertę, gdyż każdy przypadek jest indywidualny. Inny emitent, inny rodzaj obligacji, inna płynność na papierach. Stąd też podjęcie decyzji o ich kupnie jest kwestią, którą każdy powinien przemyśleć. Zwłaszcza, że jest to raczej zabawa dla portfeli przekraczających 10k, gdyż dopiero przy trzech obligacjach (każda ok 1000 zł) prowizje się bilansują.

W każdym razie sądzę, że warto zgłębić ten rynek i rozważyć swoje zaangażowanie w nim. Póki co materiały edukacyjne są dość skromne. Rozważałem kupno książki Fabozziego "Rynki obligacji", ale gdy przejrzałem ebooka i zobaczyłem całą masę cyferek to mi się odechciało. Niedługo powinna się ukazać na stronie infoengine relacja z "Czwartku z obligacją". Niestety, mam obawy, że nie będzie to materiał ściśle edukacyjny.

Nie wiem, jak Wy, ale ja się wkręciłem w kolejny rynek. Tak to bywa, gdy inwestor się nudzi...