wtorek, 31 stycznia 2012

Certyfikaty knock-out / turbo już na GPW

Właśnie się dowiedziałem, że 15 grudnia 2011r. zadebiutowały na GPW nowe produkty strukturyzowane - certyfikaty turbo, zwane również certyfikatami knock-out. Starałem się znaleźć możliwie dużo informacji związanych z tymi instrumentami, lecz okazuje się, że kilka rzeczy jest jeszcze nie do końca jasnych. Wynika to po części z braku dostępnych materiałów, w tym podstawowych dokumentów emisyjnych, a po części z krótkiego funkcjonowania tychże certyfikatów na naszym rynku.

Czym więc jest certyfikat knock-out? Jest to instrument przypominający nieco swoją konstrukcją opcje oraz warranty, lecz cechujący się nieco innymi parametrami. Przede wszystkim, daje on możliwość gry zarówno na wzrosty (certyfikaty long), jak i na spadki (certyfikaty short). Oprócz tego, daje on możliwość zastosowania dźwigni finansowej, co jest rzadko spotykanym rozwiązaniem przy instrumentach rynku kasowego.

Punktem odniesienia dla certyfikatu jest jego instrument bazowy. W chwili obecnej mamy do dyspozycji Wig20 oraz 9 spośród największych spółek. To właśnie ruchy instrumentu bazowego decydują o cenie certyfikatu. Warto dodać, że na jego wycenę nie ma wpływu zmienność (inaczej niż np. w warrantach czy opcjach) oraz czas do wygaśnięcia. To ostatnie związane jest z faktem, że certyfikaty wyemitowane zostały, jako open-end, czyli istnieją dopóty, dopóki nie zostanie osiągnięty poziom knock-out. Ponadto, certyfikaty zostały skonstruowane w taki sposób, że mamy możliwość kupna tylko części instrumentu bazowego. I tak, dla akcji Tauronu, jeden certyfikat równa się jednej akcji, dla TPSA, tylko 0.1 akcji (na każdą akcję trzeba kupić 10 sztuk certyfikatów), natomiast dla Wig20 mnożnik wynosi 0.01 (100 szt. aby zrównoważyć indeks).

Certyfikat ten, zwany również certyfikatem turbo, posiada dwa kluczowe poziomy. Pierwszym z nich jest bariera. Dla certyfikatów long (do gry na wzrosty), znajduje się ona poniżej ceny instrumentu bazowego, dla certyfikatów short - powyżej. Jeśli cena dotknie poziomu bariery - instrument przestaje być notowany i znika z rynku. Jego posiadacze otrzymują wartość rezydualną, której dokładny sposób wyliczenia niestety nie wpadł mi w ręce. Aczkolwiek z materiałów, do których dotarłem można wnosić, że środki te są na tyle znikome, że można przyjąć, iż w zasadzie nie dostaniemy nic. Dlatego też uderzenie w barierę (knock-out) będzie dla nas oznaczało utratę wszystkich środków zainwestowanych w certyfikat. Jest to rodzaj automatycznego stop lossa.

Drugi poziom, strike, zwany również ceną wykonania, jest wykorzystywany głównie przy wycenie certyfikatu oraz przy jego ostatecznym rozliczaniu po uderzeniu w barierę.

Co ważne, cena wykonania i bariera są ustalane oddzielnie dla każdej serii certyfikatu, ale ulegają one zmianie w trakcie jego życia. Wynika to z faktu, że wykorzystując lewar, de facto kredytujemy się kosztem innego podmiotu. W ten więc sposób, poprzez stopniowe podnoszenie poziomu bariery (dla certyfikatu long; pytanie, czy dla short jest ona obniżana), emitent zabezpiecza sobie koszt kapitału. Z informacji widniejących na stronie GPW wynika, iż koszt finansowania odliczany jest od ceny certyfikatu long i doliczany do certyfikatu short (coś w rodzaju punktów swapowych), ale nie wiem, jak to działa w praktyce, a do konkretnych dokumentów traktujących o sposobie liczenia nie udało mi się dotrzeć.

Wiemy już więc, że kupując certyfikat typu long, liczymy na wzrost instrumentu bazowego. Pojawia się pytanie, gdzie tu dźwignia i jak na niej zarobić. Niestety nie miałem dziś czasu na zebranie dużej ilości danych z rynku, ale myślę, że uda się coś powiedzieć. Jako przykład wezmę certyfikat RCTLWIG001 (RC- nazwa emitenta, T-turbo, L-long, WIG-instrument bazowy, 001- numer certyfikatu).

Kiedy rzuciłem okiem na notowania, bid dla tego certyfikatu wynosiło 9.75 zł, natomiast ask 9.90. Z tego wiemy, że spread oferowany przez emitenta wynosi nieco ponad 1,5%, co jest wartością bardzo atrakcyjną, w porównaniu np. do opcji. Niestety, nie udało mi się uchwycić ceny, przy której oferty te pojawiły się w arkuszu, więc przyjmę średnią cenę Wig20 z dzisiejszego dnia, a zatem 2339 pkt. Wiedząc, że mnożnik wynosi 0.01, kupując jeden certyfikat mamy możliwość kontrolowania 1% wartości indeksu liczonej punktami, a więc 2339 zł, a nie, jak przy kontraktach 23 390 zł. Zatem jest to 23,39 zł. Licząc od ceny ask (9.90zł), koszt zakupu jednego certyfikatu jest równy 42,3% wielkości pozycji, którą kontrolujemy.

Teraz wchodzi w grę kwestia lewara. Jest on zmienny, a więc za każdym razem przed transakcją, należy go sobie wyliczyć. Do tego potrzebujemy ceny instrumentu bazowego (S) oraz ceny wykonania certyfikatu (każdego dnia jest publikowana na stronie GPW)(X). Strike'a nie należy mylić z barierą.

Cena S to 2339, natomiast X to 1350,65. Wzór wygląda następująco (wzór dla certyfikatu long, dla short jest nieco inny):

dźwignia = S/(S-X)

co po podstawieniu danych daje nam:

2339/(2339-1350,65) = 2,37.

Jest to lewar stosunkowo niewielki. Jeśli instrument bazowy wzrośnie o 10%, cena naszego certyfikatu wzrośnie o 23,7%. Trzeba jednak zauważyć, że kluczowe znaczenie ma tutaj cena wykonania certyfikatu. Im bliżej ceny wykonania, tym dźwignia jest większa. Weźmy więc ten sam poziom indeksu, ale strike na poziomie 1800 pkt. Dźwignia wyglądałaby następująco:

2339/(2339-1800) = 4,34.

A dla strike'a 2200? Spójrzmy:

2339/(2339-2200) = 16,83.

Widzimy więc, że w miarę zbliżania się ceny instrumentu bazowego do poziomu wykonania, lewar zwiększa się wykładniczo. Z drugiej też strony, certyfikaty stają się wtedy najtańsze, co kusi do ich kupna. W tej sytuacji, ponosimy jednak największe ryzyko, że jeśli cena spadnie do poziomu bariery (która znajduje się powyżej ceny wykonania), tracimy wszystkie zainwestowane środki. Z kolei kupno certyfikatu odległego od bariery, daje nam mniejsze ryzyko utraty zainwestowanych środków, ale i mniejszy lewar.

Dla uspokojenia serc wzburzonych lewarem 17:1 na rynku kasowym powiem, że w chwili obecnej, strike najbliższy cenie (dla certyfikatów long), znajduje się na poziomie 1765, co daje lewar rzędu 4,07:1. 

Ciekawa jest też kwestia dokonywania wyceny teoretycznej certyfikatu. Dokonujemy tego według wzoru (dla long):
(S-X)*mnożnik

, co dla używanych wyżej danych wynosi:

(2339-1350,65)*0,01 = 9,8835.

Widzimy więc, że certyfikat wyceniany jest w miarę wiernie (pamiętając, że przyjąłem średnią wartość z Wig20, a nie dokładną na czas podanych widełek certyfikatu). Mając te dane, jesteśmy w stanie samodzielnie wychwytywać jakieś darmowe obiady, choć pewnie zbyt dużo ich nie będzie. Ważne, żeby samemu nie przepłacić przy kupnie.

Tak więc w uproszczeniu wygląda kwestia certyfikatów knock-out dostępnych na naszym rynku. Będę jeszcze zgłębiał tę tematykę, gdyż nie udało mi się ostatecznie rozwiązać kilku kwestii:
  • znaczenie dywidendy dla wyceny certyfikatu,
  • dokładny sposób rozliczenia przy uderzeniu w barierę,
  • wzór na przesuwanie bariery i strike'a (koszt finansowania),
  • czy faktycznie, jak napisano na stronie GPW, to co odliczane jest od pozycji long, trafia do pozycji short,
  • czy certyfikat, będąc instrumentem rynku kasowego, można kupić przez IKE (logika mówi, że tak).
Jakie są moje wrażenia? Z pewnością jest to ciekawy instrument, który będzie zyskiwał na zainteresowaniu w miarę zbliżania się ceny instrumentu bazowego do cen wykonania. Zobaczymy też, na ile aktywny będzie emitent RCB przy wypuszczaniu nowych serii w miarę przemieszczania się indeksu na nowe poziomy. W mojej ocenie certyfikaty knock-out są bardzo fajnym uzupełnieniem możliwości inwestycyjnych dostępnych na GPW. W najbliższej przyszłości postaram się porównać poszczególne certyfikaty do opcji, gdyż już na pierwszy rzut oka widać, że można będzie je całkiem ciekawie łączyć.

Głównym źródłem informacji o certyfikatach turbo, o których pisałem, są strony GPW, a konkretnie TA z odnośnikami do warunków emisji (warto przejrzeć) i do aktualnych poziomów bariery i strike'a, a także TA z notowaniami (opóźnionymi).

Gdybyście odszukali ciekawe informacje, które mi umknęły lub dostrzegli błędy w obliczeniach, zachęcam do zostawienia komentarza. Sam dołączyłem do założonego dziś wątku na forum Stockwatch.pl, gdzie pojawiają się już pierwsze propozycje wykorzystania nowych certyfikatów, więc jak wypłynie coś ciekawego, postaram się skrobnąć notkę.

sobota, 28 stycznia 2012

Praca domowa odrobiona?

Tak się jakoś złożyło, że lektura pierwszej i drugiej części Market Wizards zbiegła mi się ze wskrzeszeniem drukarki, co do której straciłem już wszelkie nadzieje. Z obu tych faktów, połączonych z refleksjami, które już jakiś czas plączą się po mojej głowie, narodziła się koncepcja odrabiania pracy domowej.

O samych książkach pewnie będzie jeszcze okazja napisać, więc w chwili obecnej wspomnę tylko, że wielu z inwestorów, którzy udzielili wywiadów autorowi obu książek, podkreśla konieczność odrabiania pracy domowej. Należy przez to rozumieć notowanie własnych uwag, przesłanek kolejno zajmowanych pozycji, ich rezultatów, przyczyn zamknięcia i wszystkiego, co może dotyczyć naszej aktywności na giełdzie. Według nich, jest to bardzo ważny element odnoszenia sukcesu.
 

Doszedłem więc do wniosku, że i ja powinienem już zacząć prowadzić rodzaj rejestru transakcji. Nie powiem, zdarzało mi się już zaczynać takie notatki, ale nigdy nie przybrały one bardziej zorganizowanej formy. Tym razem zamierzam konsekwentnie dokumentować swoje decyzje inwestycyjne, w czym właśnie pomóc ma mi drukarka. Dzięki temu pozostanie trwały ślad w postaci wykresu giełdowego, na którego odwrocie możliwe będzie zanotowanie własnych spostrzeżeń i uwag.

I teraz pojawia się kilka kwestii związanych z prowadzeniem wszelkich form własnoręcznej dokumentacji transakcji. Czy to ma sens? Po co to robić?

Przede wszystkim trzeba wziąć pod uwagę nasz styl inwestycyjny. Jeśli ktoś jest traderem systemowym, któego metodę można przetestować na danych historycznych, wydaje się, że nie ma aż takiej konieczności dokumentowania transakcji. Wynika to z faktu, że wszystko można przepuścić na backtesterze i wtedy dokładnie widać, jak sprawuje się nasza metoda. Chyba, że w trakcie jej stosowania dopuszcza się różnego typu własne modyfikacje strategii w oparciu o każdorazową ocenę kryteriów niezawartych w systemie - wtedy każde odejście może mieć wartość dodatnią lub ujemną dla naszych wyników i to już warto zanotować, żebyśmy wiedzieli, czy poprawiamy w ten sposób sytuację, czy też ją pogarszamy.

Kolejną sprawą jest częstotliwość transakcji. Jeśli ktoś dokonuje kilkunastu lub więcej operacji giełdowych dziennie, dokładne ich dokumentowanie może mu zająć więcej czasu niż sam trading, więc warto się zastanowić, czy to faktycznie ma sens. Tego typu trading dyskrecjonalny opiera się w dużej mierze na tymczasowych stanach rynku oraz niekiedy na emocjach, a handlując z wysoką częstotliwością, stosunkowo szybko otrzymamy efekty naszej strategii - zobaczymy je na saldzie rachunku pieniężnego.

I pytanie najważniejsze - czemu to ma służyć? Oczywiście, poprawie wyników na giełdzie, ale w jaki sposób? Tutaj niestety nie podeprę się konkretnymi opiniami inwestorów, którzy odnieśli sukces, ale napiszę, w jaki sposób zamierzam analizować tworzoną przez siebie dokumentację. Pierwszym i podstawowym zadaniem jest zgromadzenie odpowiedniej ilości danych, aby nie wnioskować w oparciu o zbyt małą próbkę. Zamierzam tu co prawda iść w jakość, więc nie sądzę, abym czekał na 30 obserwacji, skoro nawet z dwóch próbek wyciągnąłem już ostatnio pewne wnioski.

I właśnie o te wnioski wszystko się opiera. Celem jest przeanalizowanie transakcji zyskownych oraz transakcji stratnych, a następnie odszukanie potencjalnych punktów wspólnych dla każdej z kategorii. Co zadecydowało o sukcesie, a co o porażce? Czy przyczyną porażek były te same błędy, czy po prostu rynek nie pozwolił i nie ma się co zastanawiać? A może transakcje zyskowne pozwalały wycisnąć z rynku jeszcze więcej? Może stop kroczący był zbyt ciasny, może wyjście zbyt pochopne? W zasadzie prowadzenie tego typu analizy opiera się na przejściu przez wiele scenariuszy typu what if?

Sam zamierzam w ten sposób dokumentować tylko transakcje zawierane w perspektywie co najmniej średnioterminowej, głownie na akcjach oraz na opcjach. Dzięki temu, że nie są one tak częste, otrzymam możliwość w miarę przytomnego patrzenia na różne sprawy. Pomaga mi w tym fakt, że podczas swojej już prawie 3-letniej obecności na rynku, wypracowałem podejścia do poszczególnych rynków, z którymi czuję się dobrze, i które w miarę konsekwentnie stosuję. Uniknę dzięki temu biegania od przypadku do przypadku, gdzie każde zagranie będzie dokonywane w oparciu o inne kryteria.

Podczas pisania tego postu, przyszedł mi do głowy również inny sposób na notowanie swoich uwag i późniejsze ich analizowanie. Posiadam program Amibroker, z którego korzystam do analizowania m.in. naszego wig20 (gram na opcjach). Dzięki temu, za pomocą systemu strzałek i notatek, jestem w stanie na bieżąco notować własne spostrzeżenia w różnych fazach rynku, a następnie weryfikować skuteczność swoich prognoz. Z drugiej strony, kilkumiesięczna historia takich notatek nałożonych na wykres indeksu może stanowić całkiem interesującą lekturę :)

A Wy odrabiacie pracę domową? Prowadzicie coś w rodzaju dziennika?

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

W związku z faktem, iż rozpocząłem nowe studia, do tego w trybie mocno skoncentrowanym, mam w tej chwili nie więcej niż 2-3 dni wolne w miesiącu. Ponadto pcham kilka różnych projektów, a przecież muszę jeszcze kiedyś jeść, spać i czasem piwa się ludźmi na mieście napić. W związku z tym, moje wpisy mogą ukazywać się nieco rzadziej, a także mogą one nie być aż tak innowacyjne, jak te pisane po dobrze przespanej nocy i dniu spędzonym na odpoczynku. Niemniej dołożę starań, żebyście nie mieli powodów do narzekania i liczę, że dacie mi znać, jeśli zacznę obniżać poziom (do czego mam nadzieję, nigdy nie dojdzie).

Życie to nie jest bajka, nie głaszcze po... głowie :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Motyl się narodził

 W nawiązaniu w wpisu sprzed kilku dni, miło jest mi poinformować, że strategia motyla już stoi :)