Obniżka w Saxo Bank - nawet 0,12% za handel na GPW i 1 dolar minimalnej prowizji na USA

poniedziałek, 15 lutego 2021

Czy manipuluję kursami moich spółek?

Czy swoimi publikacjami wpływam na notowania spółek, o których piszę? Czy tym właśnie prowokuję wybicia, których skuteczność następnie omawiam? Jak oceniać takie działania i jak im przeciwdziałać? Te właśnie kwestie omówię w dzisiejszym tekście.

Na wstępie tekstu w skrócie odpowiem na zadane powyżej pytania. Czy możliwe jest, że moimi publikacjami wywołuję lub przyczyniam się do wywoływania określonych ruchów i reakcji cenowych na rynku? Jest to jak najbardziej możliwe. Czy zarabiam na tych ruchach? Bezpośrednio nie, ale pośrednio niekiedy tak. W tekście rozwinę tę kwestię dokładniej, gdyż nie chcę być tutaj źle zrozumiany.

Impulsem do poruszenia tej kwestii był komentarz pod moim facebookowym postem, w którym jeden z czytelników zapytał, czy przypadkiem ruch rynkowy, którego przewidzeniem się pochwaliłem, nie został wywołany przez publikację moją, Tomka Jaroszka z bloga Doradca.tv oraz publikację w serwisie Stooq.pl. Czy skoro w trzech miejscach w giełdowym Internecie pojawia się sugestia, że kurs spółki 11 bit studios może w niedalekiej przyszłości rosnąć, to czy wzrost ten nie jest wywołany czystą grą sił rynkowych, ale właśnie owymi publikacjami? Moim zdaniem jest to częściowo możliwe, ale warto mieć tu na uwadze relację kapitalizacji waloru do renomy i zasięgów osób go polecających.

Jak działa ten mechanizm


Na polskim rynku mamy ok. 400 spółek na rynku głównym i drugie tyle na rynku New Connect. Nie jesteśmy w stanie na bieżąco monitorować ich wszystkich i dostrzegać tam interesujących formacji cenowych, nawet jeżeli realizują się one w danej chwili. 

Załóżmy zatem, że jakiś ceniony przez nas bloger, komentator rynkowy lub inwestor publikuje informację, że jego zdaniem spółka X ma potencjał do wzrostów, gdyż wskazują na to określone czynniki natury technicznej lub fundamentalnej. 

Odbiorcy takiej informacji mogą na nią zareagować na kilka sposobów. Mogą ją zignorować, gdyż posiadają swoją strategię inwestycyjną i konsekwentnie się jej trzymają. Mogą kupić dane akcje, podzielając opinię autora analizy, że ich kurs ma szanse na wzrost. Mogą również kupić dane akcje nie w oparciu o argumenty dotyczące samej spółki, ale ze względu na to, że kupił je lub polecił ceniony przez nich analityk.


Realne są również inne opcje, jak chociażby sprzedaż akcji w kontrze do komunikatu lub kupno w oczekiwaniu, że sama informacja wywoła wzrost ceny. Taka trochę incepcja, gdzie kupujemy akcje nie dlatego, że sami wierzymy we wzrosty, ale dlatego, że inni w nie uwierzą i pchną cenę wyżej. Zakładam jednak, że najbardziej popularne są trzy główne reakcje: zignorowanie analizy, kupno w oparciu o analizę, kupno w oparciu o autorytet autora. 

Bardzo łatwo jest tu dostrzec, że sam fakt powstania analizy lub ukazania się informacji o transakcji może mieć bardzo realny wpływ na przebieg notowań. Trudno jest przesądzić, czy dany ruch cenowy bez tego by się zrealizował, ale z pewnością pozytywna rekomendacja ze strony poważanego autora mogła mieć na niego korzystny wpływ.

Warto pamiętać, że tego typu równoczesne zwracanie uwagi na daną sytuację na wykresie jest częścią analizy technicznej. Tak właśnie działają wsparcia i opory, że w określonych punktach inwestorzy widzą rynek w ten sam sposób. Im więcej jest takich inwestorów i im większy kapitał są w stanie uruchomić, tym silniejszy i pewniejszy ruch.

Jak to się dzieje w praktyce


Idąc tropem trojakiej możliwej reakcji na publikację, prześledźmy dwa przykłady z mojego podwórka. 

W komentarzu pod grudniowymi Spółkami Ciekawymi Technicznie, Hanna zasugerowała mi (i innym czytelnikom bloga), że być może Sanok i Stalprodukt przełamują trendy spadkowe i warto się nimi zainteresować. Jak widzicie po moich komentarzach, niecałe pół godziny zajęło mi dojście do wniosku, że faktycznie walor prezentuje się ciekawie i warto dołożyć go do portfela. O transakcji poinformowałem w moich social mediach. A tak prezentuje się wykres spółki:


Jak widać od tamtej sytuacji kurs wzrósł o ok. 40%. Nie wiemy, jaki tu zadziałał mechanizm i czy moja publikacja i decyzja o zakupie miała w tym jakiś udział, czy nie miała. Wiem natomiast, że sam 2-3 dni wcześniej przeglądałem wszystkie wykresy spółek z rynku głównego i Stalprodukt umknął mojej analizie. Zwróciła mi na niego uwagę Hanna swoim komentarzem i uznałem, że warto się na spółkę zdecydować. Z omawianych trzech możliwych reakcji na komunikat, zrealizował się scenariusz, w którym sam dostrzegłem w walorze to, o czym pisała Hanna. Idąc dalej tym tropem, być może część moich czytelników również przyjrzała się bliżej spółce i kupiła akcje. Bez mojej publikacji zapewne grupa tych inwestorów byłaby mniejsza.

Drugim przykładem jest spółka iFirma, która przewija się co jakiś czas na blogu. Nie jest tajemnicą, że posiadam akcje od 2017 roku. 7 lutego 2019 roku, przed otwarciem sesji giełdowej, opublikowałem ten oto tekst. W tekście zawarłem dość czytelną opinię, że moim zdaniem spółka jest w dobrej kondycji, są perspektywy na wzrosty, a sam nie zamierzam akcji sprzedawać. A tak przedstawiał się wykres w okresie publikacji:


I tu również można zastanawiać się, czy moja publikacja wpłynęła na notowania spółki, czy zwyczajnie przez przypadek wstrzeliłem się w początek ruchu wzrostowego. Faktem jest, że może to rodzić pytania i uzasadnione wątpliwości. Czy mój artykuł poruszył kursem? Czy ludzie kupili akcje po lekturze tekstu? Czy pomogło im to tylko zwrócić uwagę na walor, czy może zaufali mojej opinii i nią się kierowali? Tego się zapewne nigdy nie dowiemy.

Tym, co jest istotne dla oceny tej sytuacji jest moja intencja przed publikacją i moje działania transakcyjne na walorze. Ale to poruszę w oddzielnym akapicie.

Kto ma siłę poruszyć kursem


W ocenie przełożenia danej analizy na rynkowe ruchy duże znaczenie ma relacja pomiędzy autorytetem i renomą osoby, która wypowiada się o walorze do kapitalizacji i płynności danego waloru. Gdybym dzisiaj stworzył bardzo pochlebną lub bardzo niepochlebną analizę na temat PZU, zapewne kurs nie drgnął by nawet wtedy, gdyby duża część czytelników bloga poszła moim tropem i kupiła lub sprzedała akcje. Ale gdybym napisał coś na temat jakiejś niewielkiej spółki z tylnego szeregu? Wtedy nie jest to już takie pewne. 

Oprócz spółki istotny jest również autorytet i popularność autora. Inną siłę ma niszowy bloger śledzony przez kilka tysięcy osób, a inną osoba popularna w świecie inwestycji, gromadząca wokół siebie dużą społeczność sięgającą np. ćwierć miliona osób. Wtedy nawet podzielenie się informacją, że kupiło się dane papiery (bez żadnej towarzyszącej analizy lub rekomendacji) może "zasponsorować" mini hossę na niewielkim walorze. Jest to szczególnie aktualne dzisiaj, kiedy na warszawską giełdę napłynęło grono aktywnych inwestorów indywidualnych, gotowych podążyć za nadarzającą się okazją.

Świetne przykłady poruszania kursami różnych walorów, od akcji CD Projektu po notowania kryptowalut, dostarcza Elon Musk. W jego wypadku, o ile mnie pamięć nie myli, zakończyło się to jakimiś formalnymi konsekwencjami ze strony amerykańskiego regulatora rynku.

I tu przechodzimy do spraw formalnych, czyli możliwości posądzenia o manipulację i wykorzystywania własnej renomy do zarabiania na rynku.

Jak się manipuluje rynkiem i co na to przepisy


Mechanizm działania jest prosty. Kupujesz akcje, którymi chcesz poruszyć, publikujesz na ich temat pochlebne analizy, aktywizujesz inwestorów którzy kupując akcje windują ich cenę, sprzedajesz akcje. Następnie powtarzasz proces na innym walorze.

Jak to wskazałem wcześniej, rynkowa reakcja inwestorów może być oparta na autorytecie autora analizy i naśladowaniu go, a może być skutkiem samodzielnej oceny spółki, która wcześniej kryła się gdzieś w cieniu. Faktem jest, że można wpłynąć na przebieg notowań publikując różne treści na ich temat. 

Do swoistego ich wzmożenia doszło w ostatnich dniach, po obserwacji przykładów z rynku amerykańskiego, gdzie szeroka rzesza inwestorów indywidualnych zebrała się i celowo zmanipulowała notowania kilku spółek. Również i u nas pojawiły się podobne inicjatywy w kilku grupach traderskich i można zakładać, że to nie koniec.

Podobne próby manipulacji realizowane są każdego dnia. Fora giełdowe pełne są naganiaczy, którzy przeskakują z waloru na walor próbując przesunąć wyceny. Z drugiej strony Internet pełen jest ciągłych dyskusji na tematy giełdowe, zawierających pozytywne i negatywne opinie na temat poszczególnych spółek. Licząc tylko najpopularniejsze giełdowe blogi znajdziemy ich na naszym rynku ze 30. Dokładając do tego fora, serwisy i grupy facebookowe, mamy całkiem sporą społeczność osób, które z jednej strony mogą próbować mobilizować innych, a z drugiej mogą być dawcami kapitału podążającymi za impulsem.

Przeciwdziałać takim sytuacjom mają przepisy prawa, zarówno krajowego, jak i europejskiego, dotyczące rekomendacji inwestycyjnych, ale w dobie Internetu egzekwowanie tych przepisów pozostaje znacznie utrudnione. Ściganie poszczególnych internautów, którzy na forach naganiają na poszczególne spółki jest praktycznie nierealne. Inaczej ma się sprawa z osobami, które nie są anonimowe, np. blogerami. Jeżeli napiszę, że moim zdaniem spółka ABC jest niedoszacowana i powinna w niedalekiej przyszłości zyskiwać na wartości z kilku względów, może to być uznane za rekomendację inwestycyjną, do której wydawania oczywiście nie jestem uprawniony.

Dlatego wielu blogerów i serwisów publikuje zastrzeżenia, że wszystkie materiały nie stanowią rekomendacji, a jedynie prywatne opinie autorów i na ich podstawie nie powinno się podejmować decyzji inwestycyjnych. W praktyce jest to więc rodzaj balansowania na granicy prawa i dotychczas nie słyszałem, żeby organa nadzoru podejmowały jakieś działania w stosunku do blogerów. Prędzej to spółki, czujące się dotknięte treścią analizy, grożą krokami prawnymi.

Jak uniknąć posądzenia o manipulację


Analitycy i blogerzy stosują swojego rodzaju dobre praktyki, które pozwalają inwestorom w sposób bezpieczny i świadomy konsumować tworzone analizy.

Po pierwsze, warto opublikować informację, czy posiada się dane akcje, czy też nie. Ta dodatkowa wiedza pozwala lepiej przeanalizować intencje i pozycję autora względem konkretnej spółki lub instrumentu finansowego. Oczywiście można rozszerzyć to o przyszłe plany, czyli ewentualny zamiar zbycia lub nabycia papierów. 

Po drugie, można wskazać jaką część portfela dany instrument stanowi. Jeżeli ktoś posiada śladowe ilości akcji to trudno sądzić, aby chciał tracić reputację z powodu niejasnych podejrzeń. Z drugiej strony posiadanie akcji przez analityka może mieć tę dodatkową wartość, że często zna on dzięki temu lepiej sprawy spółki (np. bywał na walnym zgromadzeniu, czatach inwestorskich etc.)

Po trzecie, można powstrzymać się od transakcji finansowych na danym instrumencie zarówno przed publikacją, jak i w krótkim okresie po niej. Pozwoli to obronić się przed zarzutem, że co prawda intencją autora nie było wywołanie wzrostów, ale skoro już one nastąpiły to zysk z przyjemnością się skasowało.

Po czwarte, konsekwencja. Jeżeli ktoś na bieżąco relacjonuje swoje posunięcia inwestycyjne to powinien on zawiadamiać o wszystkich transakcjach i robić to w zestandaryzowany sposób. Publikowanie wyrywkowych informacji może rodzić podejrzenia o nieczyste intencje.

I w końcu po piąte, można powstrzymać się od publikowania informacji na temat mniejszych walorów, które mogą być bardziej podatne na tego rodzaju wpływ. To jednak może być dużym problemem w sytuacji, jeżeli prowadzimy portfel publiczny i musimy informować o transakcjach. Idąc tym tropem, trzeba by było ograniczyć swoją aktywność do największych spółek, a przecież prawdziwe perełki kryją się najczęściej poza głównymi indeksami.

Niezależnie od tego, które z powyższych działań się stosuje, najważniejszym czynnikiem jest tu reputacja. Blogi i serwisy finansowe są dzisiaj biznesami generujące przychody ze współprac reklamowych pozyskiwanych właśnie dzięki renomie. Jej zachwianie i utrata, nawet jeżeli nie prowadzą do odpowiedzialności wobec regulatora rynku, może być bardzo dotkliwa. Inwestorzy są osobami inteligentnymi i prędzej czy później odwrócą się od twórców, których rynkowe działania są niejasne.

Czy manipuluję kursami moich spółek


Na wstępie dzisiejszego tekstu napisałem wprost, że nie manipuluję kursami moich spółek. Rozumiem przez to, że intencją publikowanych przeze mnie tekstów, nagrań i materiałów w social mediach nie jest wpływ na notowania jakichkolwiek instrumentów finansowych. Nie stosuję nigdy schematu "kup, ogłoś, sprzedaj jak wzrośnie". Ale czy na tym nie zarabiam?

I tu odpowiedź nie jest już tak jednoznaczna. Wielokrotnie wspominałem przecież, że publikacja informacji o transakcji (lub prowzrostowej czy prospadkowej analizy) może wpłynąć na zachowanie ceny.

Jeżeli kupuję dane akcje w oparciu o wybicie z krótkoterminowej konsolidacji i to wybicie faktycznie nastąpiło, to kasuję zysk. Takie były założenia transakcji, po to ją otworzyłem i to, że opublikowałem na ten temat komunikat niczego nie zmienia. Teoretycznie mógłbym powstrzymać się od publikacji, ażeby nie być posądzonym o nieczyste zagrania, ale dzielenie się własnymi doświadczeniami i transakcjami, przynajmniej w moim wypadku, jest częścią blogowania i obecności w sieci. 

To pośrednie korzystanie z wpływu publikowanych informacji na kurs spółek (niezależnie od tego, jak niewielki ten wpływ jest), ma również pewne znaczenie dla transakcji długoterminowych. Teoretycznie posiadana pozycja długoterminowa powinna pozostawać bez wpływu na krótkoterminowe wahnięcia rynku, ale z drugiej strony można przyjąć, że każdy jeden procent ruchu w górę dokłada się do ogólnego wyniku inwestycji. Niewiele, ale jednak się dokłada.

Dlatego w wypadku moich publikacji staram się komunikować moją relację ze spółką. Czasami komunikat dotyczy faktu, że akcje kupiłem lub sprzedałem (wtedy jest to oczywiste), a w wypadku większych opracowań, zazwyczaj wspominam, czy akcje posiadam czy też nie. Nie zawsze forma komunikatu (np. Twitter) pozwala na zamieszczenie dodatkowego info, czy jestem zaangażowany w daną spółkę, ale w takich sytuacjach zawsze odpowiadam na zadane pytania o posiadanie akcji, o ile takowe się pojawiają.

Nie chce tu deklarować i obiecywać, że moim publikacjom zawsze towarzyszy komunikat na temat zaangażowania w walor, gdyż tak z pewnością nie jest. Jednak przez 11 lat mojej blogowej aktywności nie zdarzyło się jeszcze, abym został wprost posądzony o manipulowanie notowaniami jakiegoś instrumentu finansowego, jak również nigdy nie było ani nie będzie to moją intencją. Jak już pisałem wcześniej, troska o reputację i opinię pośród czytelników bloga jest tu zdecydowanie ważniejsza niż środki, które można by było potencjalnie zarobić na takich nieczystych zagraniach.

Czytać, sprawdzać, myśleć samodzielnie


Dzisiejszym tekstem chciałem zasygnalizować dwie rzeczy. Po pierwsze, nie manipuluję kursami moich spółek i jestem bardzo daleki od tego. Ale po drugie, może zdarzać się, że moje publikacje mogą mieć wpływ i w jakimś niewielkim stopniu przekładać się na notowania giełdowe, podobnie jak wypowiedzi wszystkich innych blogerów, analityków czy osób o mniejszej lub większej rozpoznawalności w świecie inwestycji.

Dlatego zachęcam Was do samodzielnej analizy wszystkich posunięć inwestycyjnych, które macie zamiar zrealizować. Nie należy kupować akcji tylko dlatego, że zainwestował w nie ktoś, kogo bardziej lub mniej obserwujecie. Zdecydowanie ważniejsza jest niezależna ocena sytuacji.

Oczywiście czasami publikowane przez nas analizy sprawią, że zwrócicie uwagę na jakiś walor, który w innym wypadku byście pominęli. W tym tkwi cała wartość wzajemnej wymiany opinii, że jesteśmy w stanie lepiej monitorować rynek i wymieniać się spostrzeżeniami. Ale trzeba je konsumować ostrożnie, za każdym razem opierając się na własnej ocenie. To właśnie jest podstawą długoterminowego sukcesu w inwestowaniu.

3 komentarze:

  1. dobrze napisane Radek - popieram!

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonały artykuł skutecznego w zarabianiu autora :)
    Radku, gratulacje ponieważ niewielu blogerów napisałoby tak konkretny i prawdziwy artykuł na ten temat.
    Co by nie powiedzieć czy napisać w sieci zawsze będzie to miało mniejszy czy większy wpływ na część uczestników rynku, w szczególności tych, którzy chcą bez emocjonalnego wysiłku podążać za potencjalnymi zyskami.

    Twoja konkluzja aby "czytać, sprawdzać, myśleć samodzielnie" trafia w przysłowiowy punkt.

    OdpowiedzUsuń